25 lipca 2011

Cud przemiany – Katarzyna Enerlich „Kiedyś przy Błękitnym Księżycu”


Ktoś może zamienić twoje życie w pasmo niepowodzeń, pomyłek i nieszczęść, a ty możesz je przemienić w dobro. Ktoś może zmienić twoje serce w kamień, a ty możesz zmienić je w słońce. Bo ty także możesz przemieniać.

Barbarę poznajemy jako dorosłą kobietę. Z powodu ciężkiego stanu zdrowia ojca zostaje wezwana do szpitala. W tym momencie zaczyna się jej opowieść, w której cofa się do samego dzieciństwa. Wracała do niego przez cały czas. Trudno zapomnieć takie dzieciństwo.

„Nie, to nie jest tak, że wszystko było złe. Gdy tata był trzeźwy, udawało mi się wierzyć w jego miłość. Bo to, że ja kochałam, nie podlegało dyskusji. Moja miłość rozwijała się wraz ze wstydem za niego, trudno mi nawet ocenić, co było silniejsze. Wstydziłam się, kiedy wracał pijany do domu i musiał przejść chwiejnym krokiem przez śluzę podwórka. Dzieci na ławkach i murkach milkły wtedy i odprowadzały go wzrokiem do klatki”[s. 34]*.

„Miałam osiem lat i choć nie umiałam kroić chleba, potrafiłam położyć pijanego tatę na wersalce”[s. 37].

Wspomnienia przywodzą bohaterkę do bolesnych rachunków: „Jedno życie, dwoje rodziców. Trzy poronienia. Cztery wyznania miłości, reszta to przypadkowe spotkania w pościeli, aucie lub na trawie. Pięć... Najboleśniejsze. Tyle miałam lat, gdy moja matka odeszła. Nie, nie umarła. Gdyby tak się stało, być może łatwiej byłoby mi wybaczyć albo przynajmniej zrozumieć. Ona po prostu zniknęła z mojego życia (...)”[s. 19]. 

Życie Barbary jest pełne rozdarć: między przeszłością i teraźniejszością, pragnieniem wyzwolenia i jego niemożnością, budowaniem własnej wartości i nieustannym jej podkopywaniem.

To bardzo odważna, osobista, momentami intymna powieść. Narratorka z właściwym dystansem odsłania swoją psychikę. Uczucia i emocje przepełniające książkę są przemyślane i dojrzałe, dlatego, mimo wylewności, udało się uniknąć autorce pretensjonalności i egzaltacji. Nawet kiedy narracja niebezpiecznie zbliża się w ich rejony (a jest niestety kilka takich momentów), wychodzi to książce na plus. Wówczas lektura zyskuje pewną szczerość – niewinną i bezbronną. Spontaniczną. Taką, która nie zważa na stylistykę i wzbudza zaufanie czytelnika.

Nie jest to książka z tych lekkich i przyjemnych, w jakich człowiek nagle odkrywa, że jest panem swego losu i ostentacyjnie zostawia wszystko w tyle. Nie ma tu także nadmiernego katowania czytelnika zawiłymi analizami psychologicznymi i czarnymi scenariuszami. To historia wyważona, naznaczona autentycznym cierpieniem, bliska szarej, zwyczajnej prozie życia.

Choć tematem „Kiedyś przy Błękitnym Księżycu” jest koszmar dziecka pochodzącego z rodziny naznaczonej alkoholizmem myślę, że jest to także opowieść o każdym człowieku, którego poczucie wartości zostało kiedyś podkopane i musi nauczyć się wiary w siebie. O tym, jak trudno budować bez fundamentów miłości. O uzdrawiającej mocy pisania, jakie pomaga zorganizować nasze życie, gdy przelewamy na papier to, co nosimy wewnątrz. O interpretacji prostych prawd natury, co pomagają czasem zrozumieć skomplikowane zawiłości życia[s. 238]. O błogosławionym prawie przemiany, działającym w dwie strony. Jego kierunek w największym stopniu zależy od nas - nadajemy go w naszych sercach.

Urzekająca, głęboka, a zarazem niezwykle wciągająca powieść. Mam ochotę na więcej.

Katarzyna Enerlich, Kiedyś przy Błękitnym Księżycu, wyd. MG, Warszawa 2011.

*cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.
wydawnictwo: MG
okładka: broszurowa
ilość stron: 288
moja ocena: 4,5/6
skąd: wygrałam na fb w konkursie „Bluszcza” :-)

18 lipca 2011

Błogosławiona marzeń ułuda – Rafik Schami „Dłoń pełna gwiazd”

Czasami rzeczywistość można lekko zniekształcić: pomniejszyć przeszkody, które przerastają. Ułatwić nieco to, co trudne; podkolorować to, co tylko szare. Przeciwstawić jej twardym regułom własny świat. Szalona siła, która w tym pomaga, tkwi w marzeniach i pasji.

Czternastoletni Dawid, syn piekarza, mieszkaniec Damaszku, ma takie marzenie: pragnie zostać dziennikarzem, pisać, „szukać prawdy i sprawiać, żeby poznali ją wszyscy”[s. 151]*. Dla jego ojca liczy się jednak tylko praca w piekarni i już przewidział przyszłość syna. Nawet jeśli zdarzają się mu chwile wyrozumiałości, to i tak pozostają twarde reguły życia w biedzie: trzeba pracować, by przeżyć. Chłopak już teraz  ma wiele obowiązków. Zdarza się nawet, że ojciec zabrania mu chodzić do szkoły.

„On myśli, że chodzę do szkoły, ponieważ chcę się wymigać od pracy w piekarni. On myśli, że szkoła jest stworzona dla ludzi lepszych niż my”[s.20].

„Bieda zabija nasze marzenia, jeszcze zanim domarzymy je do końca”[s.101].

Dawid prowadzi pamiętnik. Pisze o swoim mieście, przyjaciołach, rodzinie; o ważnych i mniej ważnych wydarzeniach w swoim życiu; o uczuciach. Jego styl jest prosty, czasem bardzo nieporadny i niczym się nie wyróżnia. Zza słów często przedzierają się emocje i młodzieńcza naiwność. Język poraża zwyczajnością. I przejmuje ta zwyczajność. Jest wiarygodna.

A rzeczywistość, którą bohater zamyka w słowach, wcale nie wymaga wyszukanej stylistyki. Sama w sobie jest wystarczająco wymowna. Zapiski chłopca z czasem utrwalają coraz bardziej brutalne zdarzenia. Jakże smutno brzmią one w ustach dziecka...

„Nasza ulica od trzech tygodni przedstawia przerażający widok. Leżące naprzeciwko domy straciły osiem metrów na głębokość. Po prostu obcięto je tuż przy ulicy. Niektóre małe domy przepadły, a inne przez obcięcie stały się wąskie i brzydkie. Dusimy się w spalinach i pyle. Buldożery robią piekielny hałas”[s. 156].

Pamiętnik Dawida to bardzo ładna, szczera, pełna spontaniczności opowieść o ludzkich pragnieniach. O marzeniach, co czynią nas nieco szalonymi, gdy każą obierać cele, które w rozsądnej kalkulacji często wydają się niemożliwe. Dodają odwagi do działania w świecie pełnym ograniczeń. Kierują nasz wzrok ku niebu, gdy stoimy na ulicy zmasakrowanej przez buldożery.

To książka o zderzeniu niewinnego, młodzieńczego świata pełnego subtelności z bezduszną, niewzruszoną rzeczywistością. O dojrzewaniu do odwagi i ocalaniu dobra. O pragnieniach wzywających do przekraczania siebie.

Bardzo pozytywna lektura na ciepłe, letnie wieczory pod niebem pełnym gwiazd. No i ta okładka..!

Rafik Schami, Dłoń pełna gwiazd, tłum. Elżbieta Zarych, wyd. WAM, Kraków 2011.

*cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.
wydawnictwo: WAM, seria: Labirynty. Kolekcja prozy
tytuł oryginału: Eine Hand Voller Sterne
język oryginału: niemiecki
okładka: miękka ze skrzydełkami
ilość stron: 204
moja ocena: 4/6
skąd: egzemplarz recenzyjny.

12 lipca 2011

Prawdę ocala niewiadoma – Bodo Kirchhoff „Mała Garbo”

Nad starannie przemyślanym, dopracowanym i zaplanowanym scenariuszem rzeczywistość ma zdecydowaną, niezbywalną i niezastępowalną przewagę: niepewność, niewiadomą, chaotyczność.

Tajemnica, zaskoczenie, nieprzewidywalność. Nie wiadomo, co się zdarzy: za godzinę, minutę, sekundę. Dobry film też powinien być nieprzewidywalny. Taka jest właśnie „Mała Garbo” - jak dobry film.

Giacomo Hoederer, mężczyzna po życiowych niepowodzeniach, zbyt desperacko obmyśla swoje dalsze kroki. Chce po prostu napaść na bank, nie planuje wcale nikogo zabijać (poza sobą) ani uprowadzać dla okupu - a tym bardziej małej dziewczynki będącej wielką filmową gwiazdą, która akurat jechała zagrać w ostatniej, kluczowej scenie. Na ratunek Małej oprócz służb specjalnych do akcji ratunkowej wkraczają również media.

Bo przyznać trzeba, że nagle zrobiło się bardzo filmowo: historia jest świetnym materiałem na megahit, a megahit to także megapieniądze. Wystarczy nieco bardziej udramatyzować akcję: podkolorować i wyolbrzymić, gdzie potrzeba. „Bo na dobrą sprawę, czyż życie innych ludzi nie jest tylko rodzajem scenariusza, w którym można co nieco zmienić?”[s. 44]*.

Tymczasem w nieszczęsnym samochodzie spotyka się Giacomo i Mała. On – nieszczęśliwy, przegrany człowiek, pechowiec, pragnący ze sobą skończyć. Ona – urodzona pod szczęśliwą gwiazdą, bogata, mająca urocze życie i jasną przyszłość. Jednak czy naprawdę tak bardzo się różnią?

"Mała Garbo" opowiada o tym, jak wiele może w nas zmienić przypadkowo spotkany człowiek. O różnicach, co bardziej zbliżają, niż dzielą. O niemożności uniknięcia osamotnienia, zagubienia i zawodu. O granicach przekroczonych przez media, które zamiast naśladować i odwzorowywać rzeczywistość, zamiast z niej czerpać – stwarzają ją i kreują. Pasożytują na ludzkim życiu, okrutnie je deformując.

Jednak nade wszystko to przejmująca historia, ukazująca bolesną nieprzewidywalność człowieczego losu. Lecz właśnie owa niemożność zaplanowania przyszłości, kontrolowania życia, układania go po swojej myśli, ta chaotyczność i zamęt, owe „nie wiadomo” wciąż i wciąż powtarzane przez Małą, ten dotkliwy brak odpowiedzi na nasze pytania; nieznajomość siebie i innych ludzi – są autentyczną, prawdziwą wartością. To one demaskują pozorność, sztuczność, fałsz. Ocalają prawdę...

Odbiór tej książki jest specyficzny: niefortunna przypadkowość losu bohaterów jest komiczna i tragiczna jednocześnie. Powaga dramatu nie przytłacza jak zwykle, ale i śmiech nie jest zbyt łatwy. Nie przystają do siebie te dwie tonacje, nie ułatwiają czytelnikowi życia – wprawiają w zakłopotanie, nie pozwalają przybrać jednej, wygodnej perspektywy. Co najwyżej – proponują niepewność. Co więcej: bawi się Kirchhoff naszą wrażliwością, wciąż poddaje ją próbie – uwierzymy w tę historię czy zwątpimy...? Będziemy ufni czy podejrzliwi...? Uda nam się dostrzec dramat w tej, jakże sensacyjnej, nieprawdopodobnej oprawie?

Jak dla mnie – przednia lektura.
A czy Wam się spodoba?
- Nie wiadomo – jak powiedziałaby Mała.

Bodo Kirchhoff, Mała Garbo, tłum. Anna Taraska-Pietrzak, wyd. słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2011.

*cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.

wydawnictwo: słowo/obraz terytoria, seria: Książki do czytania
tytuł oryginału: Die kleine Garbo
język oryginału: niemiecki
okładka: broszurowa
ilość stron: 280
moja ocena: 5/6
skąd: za egzemplarz recenzyjny serdecznie dziękuję wydawnictwu słowo-obraz/ terytoria.