20 marca 2012

Dzieciństwo to niezabliźniona rana – Anna Bolecka „Leć do nieba”


Kiedy kończy się dzieciństwo? Czy wraz z uświadomieniem sobie istnienia bólu innego niż fizyczny? Czy wówczas, gdy oprócz zranień na ciele, pojawiają się rany na duszy? A czy one goją się tak samo?

Realistyczny obrazek prowincjonalnego miasteczka z czasów wczesnego PRL-u. Jest lato, cudny czas wakacji. Miśka, siedmioletnia dziewczynka i jej rówieśnicy, oczarowani urodą świata, zaspokajają swoją ciekawość. Dzieciaki są beztroskie, nieznośne, wszędobylskie.

Obok nich – dorośli, dotkliwe wspomnienie niedawnej wojny i coraz wyraźniejsze echo stalinizmu. Ktoś rzekomo bojkotuje 22 lipca i traci pracę, kogoś „zabrali”, w niedzielę odbywa się czyn społeczny. W dusznym powietrzu wisi tragedia.

Problemy i niepokoje dorosłych kładą się cieniem na dziecięcej krainie. Nie zawsze jest łagodna, bezpieczna i dobra. Najmłodszych nie można całkowicie ochronić przed złem. Ale też nikt z dorosłych nie tłumaczy im świata; nie zwraca uwagi na ich pytającą obecność.

Znamienną postacią jest tutaj Kazio Gil. Wolny ptak, włóczęga noszący w sobie wojenną traumę, która objawia się czasem atakami nerwowymi. Pomieszkuje u rodziny Miśki po tym, jak wyrzekła się go siostra. Dzieci są zafascynowane „Kaziogilem”: śledzą go, przynoszą mu jedzenie i uważnie słuchają jego opowieści. Refleksje mężczyzny zadziwiają prostotą i niesamowitą dojrzałością. Wyłania się z nich wielka mądrość i wielki smutek.

„Zawsze chciałem mieć przyjaciela. Wiesz, co to przyjaciel? Ty [Kazio zwraca się do Miśki – dop. A. D.] tego nie możesz wiedzieć, jesteś jak liść, który się karmi wodą i powietrzem i o bożym świecie nie wie. Tylko ten pies... jedyny przyjaciel. I myszy, pająki. Żyję jak ślepe szczenię... Masz już siedem lat. Jesteś duża, więc ci powiem. Nie jesteśmy konieczni na tym świecie. Bez nas będzie tak samo zły i bardzo samotny. Sam, zawsze sam, w strachu, brudzie i zgiełku.”[s. 117]*

Rozdziały tej powieści to migawki pewnych sytuacji, zdarzeń, podpatrzone jakby przypadkowo i utrwalone przez uważnego obserwatora. Wydają się być niezwiązane żadną zasadą. Jednak z perspektywy całości ta krótka książeczka tworzy doskonałą, przemyślaną kompozycję.

To świat widziany z niesamowitą ostrością: bez uproszczeń, bez wygładzeń, pełen zmarszczek. Rola narratora sprowadza się do relacjonowania. Bo przedstawione wydarzenia mówią same za siebie - komentarz jest zbędny. Słuszny to umiar - nie ma tutaj niepotrzebnych słów.

Minimalizm środków, narracyjna powściągliwość - a taka głębia, a taki krzyk.

„Wszystkie skaleczenia i rany, jakie dotąd znała [Miśka], były inne. Kiedy gwóźdź rozdarł jej rękę, widziała, jak ciało rozstępuje się szybko i bez bólu, ukazując wnętrze: różowy plaster tkanek z rosą krwi. I te wszystkie pozdzierane kolana, zadrapania, stłuczenia, na które wystarczał listek babki. Dziury po starych zębach, na miejsce których wyrastają nowe. Nic nie znaczące chwile. Ale teraz?”[s. 140]

Naprawdę cieszę się, że mogłam przeczytać debiutancką książkę Anny Boleckiej. 
*
Anna Bolecka, Leć do nieba, wyd. drugie, Wydawnictwo Szpak, Warszawa 1998.

*Cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.

wydawnictwo: Szpak
okładka: miękka ze skrzydełkami
ilość stron: 141
moja ocena: 5/6
skąd: z Allegro. Po fenomenalnym „Białym kamieniu” bardzo chciałam poznać inne książki Autorki. Szukałam i znalazłam :)

17 marca 2012

Niezły młyn! - Otfried Preussler „Krabat”


Łużyce, koniec XVII wieku. Dwunastu młynarczyków. Koraktor, kodeks piekieł, z którego chłopcy pobierają nauki od swojego Mistrza. Pan Kum, nieznajomy woźnica, co zjawia się podczas każdego nowiu z tajemniczym załadunkiem, by skorzystać z martwego, nieużywanego kiedy indziej mlewnika. Kantorka intonująca pieśń wielkanocną głosem najczystszym i najpiękniejszym. 

Umarli, o których nie można pamiętać. Miejsce, z którego nie sposób uciec. Słowo, którego nie da się cofnąć...

Krabat, czternastoletni chłopiec, sierota, przywołany przez tajemniczy głos słyszany we śnie, postanawia odnaleźć młyn na Koźlim Brodzie. Rezolutny chłopak nie obawia się ostrzeżeń innych i w końcu przekracza jego próg. Spotyka tam jednookiego młynarza i zgadza się zostać jego uczniem. Poznaje pozostałych czeladników i reguły obowiązujące wśród nich. Z czasem przekonuje się, że nie jest to zwyczajne miejsce, w którym naucza się sztuki młynarskiej. Jednooki mężczyzna jest bowiem Mistrzem czarnej magii, a młyn – czarnoksięską szkołą.

„Istnieje jeden rodzaj czarowania, którego mozolnie trzeba się uczuć: to ten, o którym mówi Koraktor, znaki za znakami i formułki za formułkami. Ale poza tym istnieje jeszcze drugi rodzaj czarowania, który rodzi się z głębi serca: z troski o kogoś, kogo się kocha.”[s. 225]*

*
Akcja obejmuje trzy lata pobytu bohatera we młynie. Biegnie szybko, nie zatrzymując się na szczegółowych opisach czy rozbudowanych portretach wewnętrznych. Narracja daje nam zarys, kontur zaledwie, który dopełnić musimy już sami. Szkic to jednak bardzo sugestywny, sugerujący, jakich barw należy użyć, w jakich kształtach zamknąć linię, czym wypełnić powieściowy horyzont. Bohaterowie są wyraziści i charakterystyczni, mimo że tak naprawdę wiemy o nich niewiele: to, co do dalszego biegu zdarzeń konieczne.

Zagadkowa to opowieść, nie odkrywająca wszystkiego od razu. Czytelnik godzi się na tę niewiadomą, rozkoszując się stopniowym jej poznawaniem. Wiele tu przestrzeni dla domysłów. Szybko biegnąca akcja w połączeniu z niesamowitym klimatem tajemnicy to znakomita inspiracja dla wyobraźni.

Można by zarzucić „Krabatowi” zbytnią skrótowość, która uwidacznia się zwłaszcza na końcu. Wobec piętrzącej się już od pierwszych rozdziałów ciekawości odbiorcy, zakończenie spada nań zbyt szybko, pozostawiając niedosyt. Brakowało mi jego należytego wyeksponowania, nadania mu doniosłości.

Koloryt tej powieści tworzy noc. Mrok, czerń, cień. Posępność, chmurność, groza. Znakomicie oddaje ten klimat szata graficzna książki, która sprawia, że stajemy się uczestnikami przedstawionego świata już po zetknięciu z okładką. Jestem pełna uznania dla talentu Pani Katarzyny Bajerowicz.

Można pokusić się o metafory. Młyn niczym okrutna machina, w którą wtłoczony jest los człowieka. Przerażający fatalizm płynącego w nim czasu.

„Młyn znowu miele – pomyślał Krabat. – Czas płynie dalej”[s.89]

Niepokojąca siła oddziaływania zła, ludzka bezsilność wobec niewzruszonych reguł. I ciepłe promienie przyjaźni i miłości, co przedzierają się przez ciemność. Choć tyle tu mroku – przesłania są jasne.

Otfried Preussler, Krabat, tłum. Janina Zeltzer i Krzysztof Radziwiłł, Wydawnictwo Bona, Kraków 2011.

*Cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.

wydawnictwo: Bona
tytuł oryginału: Krabat
język oryginału: niemiecki
okładka: CUDNA! - 6/6! (moja jest miękka, ze skrzydełkami. Istnieje także twarda)
ilość stron: 350
moja ocena: 5/6
skąd: zasoby domowych półek. Wybór własny, w ramach nagrody za recenzję miesiąca w Selkarze :-).