15 grudnia 2012

„Prawdziwie zajmujące jest tylko to, co gruntowne”* - Thomas Mann „Czarodziejska góra”


Odbyłam bardzo długą podróż. Nie należała do łatwych. Momentami była męcząca i nużyła okrutnie. Często błądziłam wśród przestrzeni wypełnionych zbyt wieloma zawiłymi zdaniami. Czas dłużył się niemiłosiernie. Prawda: do tej podróży nie byłam przygotowana jak należy, lecz wiem też, że lepiej raczej nigdy w życiu nie będę. I chociaż tak wiele pozostało niezrozumiałych, niedostępnych miejsc – jakże się cieszę, że podjęłam wyzwanie. Jakże piękny zdobyłam szczyt. I ile skarbów przyniosłam z tej duchowej, intelektualnej, magicznej wyprawy.

Oto „Berghof” – międzynarodowe sanatorium położone wśród malowniczych krajobrazów Alp Szwajcarskich (miejscowość Davos) na wysokości tysiąca pięciuset metrów nad poziomem morza. To właśnie tutaj przybywa Hans Castorp, dwudziestotrzyletni Niemiec, przyszły inżynier na kierunku budowa okrętów. Ma za sobą osiem semestrów studiów na politechnice, jeden z ważnych egzaminów, przed sobą praktyki w firmie „Tunder & Wilms”. Przybywa odwiedzić kuzyna, Joahima Zimssena, z zamiarem pozostania tu przez trzy tygodnie. Ale jego pobyt potrwa o wiele dłużej.

Strona po stronie, rozdział po rozdziale podejrzliwie przyglądałam się jak  Castorp powoli nasiąka atmosferą tego miejsca, jak wrasta weń i z gościa i bezinteresownego obserwatora staje się jednym z tych „na górze”. Mężczyzna zrywa kolejne nici łączące go z „niziną”, rewiduje pojęcia przywiezione „z dołu”, a jego kuracja przestaje być tylko kuracją - staje się kategorycznym wymogiem życia[s.506]**. I ta podniesiona temperatura – już od pierwszego dnia pobytu. Wszak tutejsze powietrze, prócz tego, że jest skuteczne przeciwko chorobie, jest dobre także i na chorobę: „ono zrazu jej sprzyja, bo, rewolucjonizując cały organizm, doprowadza [ją] do wybuchu (...)”[s.211].

I ja oddychałam owym rozrzedzonym górskim powietrzem „cienkim i lekkim niemal jak eter wypełniający wszechświat, bez ziemskich przymieszek, dobrych i złych, i nawet przy bezsłonecznej pogodzie wolnym od nizinnych oparów i wyziewów”[s.530]. I ja weszłam w te głębie, w których umarli błądzą bez celu, jak Odyseusz w państwie cieni[s.72] i z czytelnika łaknącego właściwych czytaniu przyjemności, podążającego za fabułą, wyczekującego zwrotów akcji, punktów kulminacyjnych, odgadującego ciąg dalszy – stałam się uczestnikiem tego świata, wmyśliłam się w niego, straciłam dystans, uśpiłam swoją czujność. I zgubiłam się w tych górach. Bo niejednoznacznym, wielce ambiwalentnym, a nawet ryzykownym jest wniknąć w świat tej powieści.

Co takiego kryje to miejsce? Na czym upływa czas kuracjuszom – jeśli o czas można w ogóle pytać? Zdaje się bowiem, że ci żyją poza czasem, iż jest on zjawiskiem tak względnym, że niemal niezauważalnym. Uregulowane życie zakładu, ustalony i obowiązujący wszystkich porządek, błogie oddawanie się kuracji, odpoczynkowi, rozrywce, spotkaniom towarzyskim. Pobudka-śniadanie-spacer-obiad-werandwanie-podwieczorek-werandowanie-kolacja. Badania lekarskie i konsultacje z radcą Behrensem, wykłady doktora Krokowskiego na temat analizy duszy, czasem jakaś wycieczka, wieczorek towarzyski, bal - drobne odstępstwo od reguły. Wiele czasu na refleksje. I na rozmowy. Te małe i wielkie. Te o pogodzie, wysokości temperatury i nieprzespanej nocy oraz te o humanizmie, rewolucji i literaturze, śmierci, metafizyce, mieszczaństwie, postępie, cierpieniu, tolerancji, technice, moralności, polityce, czasie, muzyce, miłości, wierze, wiedzy, liberalizmie, demokracji, metafizyce, nihilizmie, chorobie, wolności, patriotyzmie, Bogu, języku, człowieku, człowieczeństwie etc., etc. – o czymże tam nie rozmawiano...! Czyż były tematy, których tam nie podjęto...?

Moja "Czarodziejska góra"
Dwóch bohaterów, Lodovico Settembrini i Leo Naphta prowadzą intelektualne spory na śmierć i życie. Ich zręczne pojedynki na argumenty, ich popisy retoryczne są jednocześnie walką o dusze Hansa i Joahima. Każdy z nich chce przekonać młodych ludzi do swoich poglądów, wpływać na ich sposób myślenia. Muszę przyznać, że z trudem przedzierałam się przez owe dysputy, że stopień ich abstrakcji i poziom komplikacji był dla mnie nieosiągalny. A choć pojmowałam jedynie fragmenty i jakiś mglisty, ogólny ich sens - przysłuchiwałam się im z wypiekami na twarzy. Bo „jest rzeczą interesującą przysłuchiwać się owemu sporowi dla niego samego, nawet gdy się mało zeń rozumie i tylko niejasno dostrzega jego doniosłość”[s.582].

„Toczmy spory. Toczymy spory na śmierć i życie, prawie codziennie, ale przyznaję, że obcość i wrogość jego myśli jest dla mnie dodatkowym bodźcem, aby się z nim widywać. Potrzebuję tarcia. Przekonania stają się martwe, gdy nie mają sposobności do walki – moje zaś są dostatecznie umocnione”[s.465] – mówi Naphta.

Przedziwne to uzdrowisko, przedziwne! Powinno się tam skupiać na chorobach ciała, a zdawało mi się, że więcej tam się dzieje wokół ludzkiego (chorego) ducha. Nie wiadomo, który z bohaterów ma słuszność, gdzie jest prawda, komu wierzyć. Jednym razem poglądy Settembriniego wydają mi się najsłuszniejsze na świecie, za moment Naphta demaskuje je okrutnie – tak, że czuję złość, bezradność i pustkę. I tak bez końca.

Jest tu jeszcze sporo ciekawych osobowości. Wiele miejsc i czasów. Wiele zajmujących zdarzeń i nieoczekiwanych wypadków. Jest miłość i tęsknota. Są wzruszenia, oczekiwania, spełnienia i rozczarowania. Są malownicze górskie krajobrazy i znakomite pejzaże wewnętrzne bohaterów. A wszystko to napisane językiem wytwornym, pięknym, urodziwym i urodzajnym. A wszystko to opowiedziane z niesamowitą starannością, „szczegółowo, dokładnie, gruntownie”[s.6]. Wszak "prawdziwie zajmujące jest tylko to, co gruntowne”[s.6]. Zaiste!

Cóż mogę napisać. Żadnych analiz i interpretacji, żadnych wniosków i intelektualnych spostrzeżeń. Nie wniosę niczego między filozoficzne wyżyny. Ta powieść mnie przerosła. Lecz wraz z jej zamknięciem otworzyły się przede mną nowe bramy, ukazały się nieznane horyzonty. I czuję, że chcę tam ruszać. I szukać. błądzić.

A na razie pozostają mi tylko wrażenia, uczucia, emocje – nieporadne, ułomne, małe. Zachwyt. Podziw. Przejęcie. Milczenie.

Thomas Mann Czarodziejska góra, tłum. Józef Kramsztyk – t.I, Jan Łukowski – t. II, wyd. Muza, Warszawa 2010.

*jw., s. 6.
**Cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.

wydawnictwo: Muza
tytuł oryginału: Der Zauberberg
język oryginału: niemiecki
okładka: twarda
ilość stron: 800
moja ocena: brak. Zuchwalstwem byłoby wystawiać ocenę tej książce.
skąd: egzemplarz własny, ukochany, naznaczony obficie karteczkami indeksującymi – prezent od męża.

12 komentarzy:

  1. Czarodziejska Góra dla mnie to - zacytuję Rylskiego, bo wyartykułował to znacznie lepiej niż ja kiedykolwiek bym to zrobił - najwyższa mądrość, najwytrawniejsza wytrawność, najpiękniejsza piękność, najabsolutniejsza literacka doskonałość.

    OdpowiedzUsuń
  2. O, dziękuję za ten cytat!

    Sama doświadczyłam problemu z opisaniem swoich wrażeń z tej lektury (dowód powyżej).

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Książkę również sobie kupiłam i grzecznie czeka na swoją kolej:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, wiem - widziałam, wrzucałaś kiedyś zdjęcia ;)
      Takie samo wydanie ;)

      Moja długo czekała na swoją kolej...

      Zdecyduj się na tę podróż, zdecyduj!
      Pozdrawiam!:)

      Usuń
  4. Dla mnie Mann jest trudny... Ale ciekawy, porywający. Wspaniały, nietuzinkowy klasyk.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie już też, Danusiu, dla mnie też.
      Bardzo trudny. Ale - warto ten trud podjąć - tak teraz myślę, po tej lekturze.

      :*

      Usuń
  5. Ech, już od dawna czaję się na książki Thomasa Manna. Tylko też obawiam się, że mnie przerosną. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewo, moja "Czarodziejska góra" czekała od zeszłych świąt. Przerażała mnie, a jednocześnie sama chciałam się z nią zmierzyć.

      Niech Cię przerosną, a niech! Bo już to samo poczucie, jak Cię przerastają - jest piękne! :)

      Usuń
  6. Ja czekałam aż do skończenia 40. lat, by dojrzeć do tej powieści. Ale jak już dojrzałam, to polubiłam. Czytałam już dwa razy i zamierzam jeszcze z raz, co najmniej. Lubię Hansa Castorpa, bo też wiele czasu spędziłam w sanatoriach:)))
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja być może też jeszcze raz zmierzę się z powieścią. Sam Mann zalecał dwukrotną lekturę :).
      Z pewnością będę wracać do sporów Settembriniego i Naphty oraz do dziesiątków cytatów, które zaznaczałam.

      Ja w sanatorium nigdy nie byłam, ale na "Czarodziejskiej górze" zdecydowanie poczułam jego klimat :)

      Pozdrawiam, dziękuję za komentarz!

      Usuń
  7. Nie umiem jej dokończyć, ale wiem czemu - bo to nie jest książka "do autobusu". Ona wymaga czasu, bo jest taka niesupermarketowa.
    Teraz - jak się otrząsnę po Świętach - wrócę do niej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, tak, z pewnością nie do autobusu. Wymaga niesamowitego skupienia i mimo że czytałam ją w ciszy i spokoju, są fragmenty, które do mnie nie dotarły.

      Wróć, wróć! :)

      Dzięki za miłą wizytę - ja teraz trochę wypadłam z blogowego życia... :|

      Usuń

Dziękuję za każdą wypowiedź, za czas poświęcony na lekturę, za nasze wirtualne spotkanie! Komentarze są moderowane - mogą pojawić się z opóźnieniem.
*
Nie publikuję: SPAMU, wypowiedzi obraźliwych, wulgarnych, sprzecznych z zasadami netykiety. Z powodu nadmiaru SPAM-u wyłączam możliwość komentarzy anonimowych.