4 października 2013

„Ulatuję nad siebie zrozpaczonego”* - Danuta Awolusi „Na wysokim niebie”


Jak bolesną trzeba przejść szkołę, by zrozumieć, że niebo nie jest „pustą, wietrzną”, nieosiągalną przestrzenią dla wybranych, a ciepłą przystanią na wyciągnięcie ręki, którą dzielimy z innymi ludźmi. I aby odkryć, że jest ono także miejscem, jakie nosimy w sobie – niepowtarzalnym kawałkiem piękna, które trzeba chronić, błękitem, jakiemu nie można pozwolić zgasnąć. 

Świat bez nadziei i bez marzeń. Pogodzenie z bylejakością dookoła. Codzienność szara, chłodna, okrutna, przesiąknięta smrodem, upokorzeniem, strachem i niemal zwierzęcym instynktem przetrwania w najokrutniejszej ze szkół życia – podstawówce. „Dzieci. Nikt nie potrafi nienawidzić tak paskudnie, jak dzieci.”[s.11]** Tak w skrócie można nakreślić sytuację głównej bohaterki powieści „Na wysokim niebie”, Ani. 

„Dziecko grube i śmierdzące nie powinno się w ogóle rodzić. Nie będzie w stanie przetrwać lat młodzieńczych. Tak jak mały żółw, który ginie, zanim dotrze do brzegu oceanu. Po prostu jego szanse są znikome i w sumie nikt mu nie współczuje. A nawet kiedy miną najgorsze czasy, w głowie człowieka już na zawsze pozostanie echo dawnych dni. Zapach szkolnych korytarzy i smak upokorzenia. Skąd się biorą frustraci, samobójcy, może nawet mordercy? To najpewniej właśnie otyłe dzieci z podstawówki, które już na zawsze w niej pozostaną.”[s. 9] 

Ania od początku nie ma złudzeń co do życia. Zna swoje miejsce. Bez buntu wlecze za sobą ciężar cierpienia, poniżenia i samotności. Nie dlatego, że się poddała – to nie te kryteria, nie te kategorie. Ania po prostu właściwie oceniła swoje położenie – była bez szans. Nie miała wsparcia ani w dysfunkcyjnej rodzinie, ani w ograniczonych nauczycielach, a przeciwko niej była cała klasa.

"Przepychana i popychana, dotarłam z trudem do piątej klasy szkoły podstawowej, mając już wówczas wyrobiony system na to, aby przetrwać. Przeczołgać się jakoś i móc egzystować, doznając możliwie jak najmniejszego uszczerbku"[s. 12]

Nie można zmienić świata, ale można próbować ocalić siebie – od siebie samej. To znaczy: ochronić w sobie poczucie, że inni nie mają racji. Nie wierzyć, kiedy próbują ci wmówić, że jesteś gorszy, nie zgadzać się z ich jednobrzmiącym wyrokiem. Właśnie to robi Ania – ale nie sama i nie wyłącznie dzięki samej sobie.  Oto na jej osobistym horyzoncie pojawiają się właściwe książki i wyjątkowi ludzie. Książki, z których buduje swoją twierdzę. To bohaterowie lektur są jej pierwszymi przyjaciółmi i autorytetami. To biblioteka jest jej prawdziwym domem. A członkami rodziny: pani Sabina - bibliotekarka, klaun spotkany w Krakowie na szkolnej wycieczce, pan Maksymilian - dziadek Sabiny, wreszcie Tobiasz – nowy klasowy kolega, za którego bohaterka poczuje się odpowiedzialna.

"A kiedy nie ma się prawdziwych przyjaciół, ci wyimaginowani potrafią stać się zaskakująco namacalni. Zupełnie jakby umysł poprzez ucieczkę w marzenia szukał sposobu, aby się nie załamać i nie poddać uczuciu wszechogarniającej samotności"[s. 77]

I może, Drodzy Czytelnicy, stwierdzicie teraz, że to historia mało oryginalna. I może będziecie mieli rację. Ale wiecie przecież, że fabuła jest tylko jednym z budulców powieści. Na całość składa się wiele elementów oraz sposób, w jaki współgrają. Tutaj współgrają ślicznie.

Może pomyślicie, że to łzawa historia grająca nam na strunach, na których zagrać najłatwiej. Lecz tu już racji mieć nie będziecie. Ania, pierwszoosobowa narratorka nie dzieli się z nami tą historią jedynie dla wzruszeń. Chce popatrzeć wstecz, uporządkować przeszłość, zaznaczyć w niej stosowne cezury. Pragnie podziękować tym, którzy ją uratowali, wytknąć sobie popełnione błędy, jeszcze mocniej docenić to, co miała. Chce zaświadczyć, że - mimo wszystko - jej połamane, poranione istnienie – było piękne. I kiedy bohaterka prześwietla mętne wspomnienia, okazuje się, że jest wśród nich na tyle czystych barw, by rozpostrzeć wielką tęczę nad tym, co smutne. Bardzo ją za to podziwiam.

Nie towarzyszy tej opowieści żaden patos, wygładzone, wypolerowane frazy. To sztuka – opowiadać tak wielkie historie tak zwyczajnymi słowami. Powieść ujęła mnie prostotą, naturalnością, bezpośredniością i stylistyczną przejrzystością. Nieskomplikowanymi, ładnymi i bardzo nośnymi metaforami. Autoironią i szczyptą czarnego humoru wprawiającymi mnie w uśmiech w najmniej oczekiwanych momentach, rozładowującymi napięcie.

Dynamiczną akcję, która porwała mnie od pierwszego zdania, przeplata spokój refleksji. Ten rytm idealnie wpisał się w moje tempo czytelniczego marszu – mogłam wziąć oddech właśnie wtedy, gdy tego potrzebowałam. Mogłam wznieść się ponad relacje zdarzeń i opisy, spojrzeć z góry, wyciągnąć wnioski, dokonać ocen, zachwycić się, wzruszyć. Może właśnie po to jest niebo – żeby oderwać się od ziemi i spojrzeć z lotu ptaka na sprawy, które ranią zbytnią bliskością, w jakich boleśnie tkwimy.

Ciepło i radość, które promienieją z kart książki były dla mnie ukojeniem. To nie poza optymizmu, pogodna maska, lecz siła i dobro wywiedzione z najciemniejszych doświadczeń człowieka. Nie skrzydlate frazy, lecz wyznanie ubrane w słowa uzasadnione, uprawomocnione, świadome i pełne.

„Na wysokim niebie” to piękna opowieść o dojrzewaniu do akceptacji, przyjaźni, miłości, i odpowiedzialności; o otwieraniu się na innych, wychodzeniu ze skorupy egoizmu i lęku; o ocalaniu samego siebie. I o spotkaniach, które mogą uratować nam życie. O „ulatywaniu nad siebie – zrozpaczonego”. 

„Ścieżki ludzi są poplątane. Rzucone bez ładu, wbrew prawom logiki. Jednak przypadki nie istnieją. Każdy człowiek na naszej drodze niesie ze sobą nadzieję lub zagrożenie. Trzeba umieć w porę zauważyć, kto jest kim. I zostać dostrzeżonym.

Lubię, kiedy na moim niebie są inni ludzie. Dobrze ich znam. Są cenni, nie pozwalam im wymknąć się z rąk. Kiedy latamy razem, nic nie jest w stanie pociągnąć mnie w dół. I to pozwala mi szeroko rozłożyć skrzydła.”[s.268] 

Danuta Awolusi, „Na wysokim niebie”, Wydawnictwo SOL, Warszawa 2013.
Premiera: 16 października 2013 r.

*Czesław Miłosz „Bez powodu”. Cytuję z pamięci.
** cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.

wydawnictwo: SOL 
okładka: miękka. A jaka ładna!
ilość stron: 270 
moja ocena: 5/6 
skąd: dziękuję wydawnictwu za egzemplarz recenzyjny, a Tobie, Danusiu – za wszystko. To była dla mnie szczególna lektura – o czym już wiesz.