25 listopada 2013

Słyszalne krajobrazy [3]: Odcienie piękna – Dorota Osińska „Teraz”


Teraz to niesamowity czas nam podarowany. Czas na docenienie tego, co się ma i kim się jest. Teraz to miejsce, z którego można spojrzeć w mrok i blask tego, co już było. To ból ran pozostałych w nas z dawniej. Refleksja nad przeszłością. Pełen ufności bieg w przyszłość lub ustanie w beznadziei. Zatrzymany czas rozpaczy i niespełnionych pragnień. Oczekiwanie. Zapatrzenie w nadzieję tlącą się w oddali. To moment na działanie i odważne decyzje. Na robienie tego, na co nie pozwalał nam strach. Na wyjście z cienia. Na branie życia w swoje ręce. Teraz! Nie od jutra, nie od nowego roku. Ten właściwy czas jest już. 

Już dobrze zdążyłam poznać głos Doroty. A, kto wie - może i nawet samą Dorotę. Bo Dorota śpiewa z głębi siebie i całą sobą. Ktoś na jakimś forum napisał, że to „śpiewanie duszą” – i nie sposób się nie zgodzić z tym strzelistym określeniem. W swojej sztuce jest tak autentyczna, jakby po wielokroć doświadczyła tego, o czym śpiewa. Jej wokal jest fenomenem.

Ostatnimi czasy o Dorocie było głośno. I dobrze – bo jej głos uszczęśliwia i wzrusza – niechże więcej będzie szczęśliwych, zdolnych do wzruszeń ludzi. Z drugiej strony smutne jest to, że w naszym kraju potrzebne są dopiero talent show, aby poznać takie talenty.

Ja usłyszałam Dorotę Osińską dziesięć lat temu w Krakowie w spektaklu opartym na poezji Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego „Ulica szarlatanów” i było to niezwykłe odkrycie. Wydarzeniem była dla mnie jej pierwsza płyta „Idę” z 2004 roku, trzy lata temu z wypiekami na policzkach czekałam na „Kamyk zielony”. A „Teraz”? Wciąż niezmiennie zachwycają: niesamowita skala, swoboda, z jaką porusza się w górnych rejestrach, wyrazista barwa, siła głosu i ponadprzeciętna wrażliwość w nim zaklęta, umiejętność interpretacji i wiele innych elementów, których po prostu nie umiem nazwać.

Najnowszy album urzekł mnie czymś jeszcze: różnorodnością, która chyba nigdy wcześniej nie była aż tak wyraźna. Słychać na nim nie tylko znakomitą wokalistkę, ale także wspaniałą aktorkę. Każda piosenka to inny świat, inna opowieść, inna stylistyka. I w każdej z nich artystka wciela się w kogoś innego, pokazując różne twarze,  temperamenty i nieustannie mnie zaskakując. Oto zdradzona przez ukochanego wykrzykuje swój ból („To nie banał”)*, to znów w zabawnej piosence  „Pomroczność” gra charakterną, zadziorną, silną kobietę rozbawioną powrotem męża do domu po nieudanym romansie. Innym razem jest naiwnym, beztroskim podlotkiem zakochanym w żonatym, starszym od siebie mężczyźnie („W samochodzie”). Albo też jest dziewczyną, która spotyka dawnego
ukochanego - niepogodzona z tym, że wszystko potoczyło się inaczej, tak dojrzale rozmawia z nim o przeszłości, swym niespełnieniu i tęsknocie, tak pięknie udając, że można się z tym pogodzić. Ileż krzyku kryje się za tą powściągliwością („Coś z Cohena”)! W singlu „Szaleć” bohaterka oddycha pełną piersią, biegnie przez życie z ramionami szeroko otwartymi na szczęście i ból - „tak, by w aortach czuć oceany”, w piosence „Nie dla Skorpionów” wystarcza jej tylko „byle trwać, byle być, widzieć, słyszeć i cześć” i próbuje przekonać siebie, że w takim życiu jest jakiś smak i sens. Emocje pragnie skryć za chłodną analizą i choć uparcie się okłamuje, na końcu piosenki prawda i tak wychodzi na jaw (ci, którzy przesłuchali, wiedzą, o jaki dźwięk chodzi – CUDO!). W polskiej wersji utworu „Je suis malade” („Jestem chora”) wokalistka pokazała osobę, która oszalała i umarła z miłości. W „Czterech słońcach” – wyśpiewała matczyną miłość i cud macierzyństwa. W „Piosence minimalistycznej” nie musiała wcale śpiewać głośno, by w przekonujący i zabawny sposób opowiedzieć o byciu kochanym...

I mimo że śpiewane teksty nie są wielką poezją, to każda piosenka jest wielką opowieścią – z własnym miejscem, czasem, bohaterami, atmosferą, krajobrazem. Teksty są proste, mówiące w bardzo dosłowny i bezpośredni sposób, dyskretnie upiększone świetnie zastosowaną grą słów, frazeologią i potoczną metaforyką. Nieprzekombinowane, bez przesady, naturalne i szczere. A w interpretacjach Doroty przekonują w stu procentach i trafiają dokładnie tam, gdzie trzeba. 

Jeden i ten sam głos, a tyle odcieni! Raz jest jak leniwa rzeka, raz rwący potok. Jest cichym, aksamitnym szeptem lub pełnym, szerokim i głębokim srebrem. Raz jest miodem dla duszy, innym razem rozrywa ją na kawałki. Jest krzykiem rozpaczy, lamentem i skargą lub hymnem pochwalnym życia, dziękczynnym psalmem istnienia. Radosnym wołaniem lub błogim delikatnym westchnieniem. A w tym wszystkim tyle przestrzeni, tyle oddechu i lekkości! Od tej muzyki rosną skrzydła i serce.  

Tak: „Teraz” to niesamowity czas nam podarowany.
Dziękuję za niego.

Dorota Osińska, „Teraz” [płyta CD], Universal Music Polska, listopad 2013. 

*Zaznaczam, że te jednozdaniowe opisy piosenek to naprawdę wielki skrót i bardzo ogólny ich wydźwięk – w żadnym razie nie wyczerpują bogactwa tego, co można o nich powiedzieć.

(fot. ja, więcej tu. Wiem, fatalne - jak tylko dotrę do lepszych jakościowo w czeluściach swoich dysków, to je podmienię...)

8 listopada 2013

ponad ciemność

Wiem, że już listopad.
Wiem, że ostatnia notka cztery tygodnie temu.
Wiem, że już prawie mnie tu nie ma.

Czas to jedno, zaangażowanie to drugie. Kiedy coś mnie wciąga - to do końca. Inne rzeczy niemal przestają istnieć
(a może po prostu mam niepodzielną uwagę?). 
W każdym razie - przyjmijcie moje usprawiedliwianie.

 Ciepło Was pozdrawiam!