25 lutego 2015

Odcienie ciemności – Joanna Bator „Ciemno, prawie noc”


Są w życiu do odkrycia Prawdy, które ocalają. Prawdy, dzięki którym można narodzić się ponownie. „Każdy ma taki moment, od którego wszystko się zaczyna. Życie ma sens albo przynajmniej kierunek dopiero wtedy, gdy się ten moment rozpozna i zrozumie.”[s.312*] 

„Poruszam się po śladach zostawionych przed laty, zdziwiona, że moje stopy ciągle do nich pasują.”[s.7]

Po trzydziestu latach Alicja Tabor wraca do Wałbrzycha, swojego rodzinnego miasta, do domu. Przyjeżdża tu jako dziennikarka, by napisać reportaż o zaginionych dzieciach. Głośna, zagadkowa sprawa – zaginęło już troje. Przepadły jak kamień w wodę, bez żadnych śladów nakierowujących na choćby cień podejrzeń, bez żadnej zasady, jaka tłumaczyłaby motywy porywaczy. 

Nie ma więc czasu do stracenia, jest już bardzo ciemno i trzeba powstrzymać nadejście owej nocy: Nocy absolutnej, Nocy bezsensu. Listopadowy mrok gęstnieje, rozprzestrzenia się, ale jeszcze nie triumfuje. I nie chodzi tu tylko o ocalenie zaginionych dzieci. Wszystkie znaki na niebie i ziemi przepowiadają zagładę, katastrofę, otwarcie piekielnych bram: zarówno miejski krajobraz przesiąknięty szarością, czernią, brudem, rozkładem i zgnilizną, przygnębiający obraz bylejakości i polskiego dziadostwa, jak i wałbrzyszanie uwikłani w bezsensowne konflikty, a tak mocno przekonani o ich sensowności, że gotowi do wojny domowej. Poszukiwanie podjęte przez Alicję i jej przyjaciół, jest jak misja, od której zależy przyszłość, jeśli nie całego świata, to przynajmniej Wałbrzycha. Tak, jeszcze nie wszystko stracone, wciąż można coś uratować. Jest ciemno, ale to jeszcze nie noc. 

To trudne, bo dokoła ciemnogród - zacofanie, mierność i prymitywizm. Przeraża upiorny tłum fanatyków rzekomego proroka Jana Kołka, a potem jego samozwańczego następcy, Jerzego Łabędzia; tłum zdolny pozabijać się o lepsze miejsce na manifestacji, wykrzykujący postulaty budowy pomnika, wierzący w uzdrawiającą moc relikwii, gotów pobić się o szczątki swego duchowego mistrza. Przeraża szydzący tłum przeciwników Jana Kołka. Przeraża wzajemna nienawiść obu tłumów, bezmmyślna chęć rozniecania konfliktów. Przerażają zapisy internetowych czatów, celnie nazwane przez narratorkę „Bluzgami”, ujawniające całą galerię polskich wad narodowych. Wypowiedzi internautów pełne wzajemnego obrzucania się gnojem i pseudointelektualnych teorii roztaczają szerokie spektrum najgorszych cech. Jest tutaj rasizm, nacjonalizm, antysemityzm, zamiłowanie do teorii spiskowych, agresja, głupota, bigoteria, fałsz, traktowanie wiary instrumentalnie, przekonanie o swej wyższości, brak poszanowania rozmówcy, nieumiejętność argumentacji, pyszałkowatość, zawiść, pomnikowa religia, pomnikowy patriotyzm...

„- Pani patrzy – pokazała w stronę rynku Niebieska Kobieta – chyba się będą prać.
- Kto z kim?
- Jedni z drugimi – odpowiedziała i wypuściła chmurkę dymu.
- O co będą się prać?
- Jedni są przeciw, a drudzy za. Albo odwrotnie.
- To bez znaczenia? – upewniłam się.
- Bez – przyznała.”[s.403]

Wyolbrzymienie? Przerysowanie? Karykatura? Owszem. Ale smuci ich wielkie prawdopodobieństwo. A już internetowe bluzgi nie są żadną przesadą. 

Czerń to barwa smutku, żałoby. Szybko okazuje się bowiem , że reporterski materiał Alicji mocno splata się z jej własną historią: z dzieciństwem, jakie położyło się cieniem na przyszłości; dzieciństwem, którego kwintesencją jest stwierdzenie jej siostry, Ewy, która patrząc na dzieci bawiące się na podwórku przy domu dziecka, mówi „Szkoda, że nas tam nie ma”[s. 245]. Powrót w rodzinne strony jest dla dziewczyny sposobnością, by wyjaśnić to, czego wcześniej nie rozumiała, odkryć tajemnice zachowane w listach i opowieściach życzliwych osób, świadków, otworzyć zatrzaśnięte niegdyś drzwi i zejść przez nie na samo dno piekieł...

„Pomyślałam, że być może myliłam się, sądząc, iż jestem już na tyle silna, że nie porani mnie ten dom pełen śmierci i duchów. (...) Niechętnie mówiłam o przeszłości i rzadko nawiązywałam z ludźmi kontakt na tyle bliski, by oczekiwano ode mnie zwierzeń. Nie mam rodziny odpowiadałam, gdy padało pytanie o rodziców i rodzeństwo. (...) Przez całe dorosłe życie zbierałam siły, jak przygotowuje się zapasy na długą zimę, i wydawało mi się, że jestem nieźle przygotowana na tę podróż. Gdy w Wałbrzychu zaczęły znikać dzieci, wiedziałam, że nadeszła odpowiednia chwila i że to ja, zwana przez kolegów z redakcji Alicją Pancernikiem, muszę o nich napisać.”[s. 25]

„Nie przyjechałam tu opłakiwać (...), bo to będę robić do końca życia, nieprzerwanie i z coraz większą wprawą. Wróciłam, by zrozumieć, co się stało.”[s.37]. Bo ciemność to także niewiedza, niejasność. Alicja wróciła, by poznać źródło strachu, „w którego cieniu, żyła przez te wszystkie lata”[por.s.123]. Bo to też opowieść o słowach niosących światło, słowach rozjaśniających, dążących do sensu: „Dla mnie na tym polega życie. Żeby zrozumieć”[s.300]. Bo zło, wbrew swym absurdalnym skutkom, ma swoją logikę. Zło rodzi zło, jedna rana rodzi kolejne, roślina czerpiąca z zatrutej wody, rodzi zatrute owoce. A tymczasem „niekiedy można zapobiec temu, co się nazwało i zrozumiało. (...) Niekiedy można coś naprawić.”[s.347] 

Ciemność to również  ta niezagojona rana wewnątrz, z jaką bohaterka nauczyła się żyć - „pozamykana”, „opancerzona” i z jaką podąża przez dorosłość w bezpiecznym cieniu kryjówki, w zamknięciu na bliskość, zaangażowanie, bez prawa do kochania i bycia kochaną. „Miałam wrażenie, że w moim umyśle zamknęło się tej nocy jakieś przejście, za którym twardniała w grudę ciemność.”[s.189] „Poczułam, jak (...) coś się we mnie otwiera, (...), szczelina, przez którą wsącza się światło.”[s.222] W życiu każdego z nas jest taki moment, w którym rodzimy się po raz drugi: inni, potrafiący stawić czoło swoim demonom, pewniejsi siebie, nie lękający się miłości, otwarci, piękniejsi we własnych oczach, bez skorup, pancerzy i odłamków zaczarowanego lustra w sercu. Powrót do rodzinnego miasta będzie dla Alicji próbą odnalezienia takiego właśnie momentu.

W tej realistycznej powieści wiele z baśni, legendy, mitu. Ich konwencje zostały wykorzystane, żeby opowiedzieć o tym świecie najprawdziwiej, jak tylko się da. Nie pytajcie, jak to? – tak po prostu jest. Fantastyczne elementy, zamiast odejmować realności, uwydatnia ją, przydają powieści prawdopodobieństwa. Może dlatego, że niezależnie od konwencji, gatunku czy literackiego chwytu zło jest tak samo przerażające, mroczne i bolesne w swoich skutkach. I może trzeba uwierzyć w istnienie magicznych mocy, jakie nie pozwolą umrzeć z rozpaczy od oglądania tego, do czego zdolny jest człowiek.

Książkę można czytać również jak kryminał, thriller, traktat filozoficzny o naturze zła czy jako powieść psychologiczną. Jakkolwiek tego nie robić, zawsze będzie nas porywać, poruszać i bardzo ubogacać.

To jedna z najważniejszych i najlepszych książek mojego życia. 


Joanna Bator, „Ciemno, prawie noc”, wyd. W.A.B., wyd. drugie, Warszawa 2014. 

*Cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.

wydawnictwo: W.A.B. seria: ...archipelagi...
okładka: miękka 
ilość stron: 528 
moja ocena: 6/6 
skąd i dlaczego: znalezione pod choinką, na swoją wyraźną prośbę. Już od dawna chciałam zacząć swoją przygodę z pisarstwem Joanny Bator. I w końcu zaczęłam, na szczęście.

19 lutego 2015

Dziś recenzuje Hania: Czarno na białym! - "Oczami maluszka. Pierwsza książka twojego dziecka"

Ponieważ w książce wcale nie ma tekstu, za wiele na jej temat nie powiem, a po prostu Wam pokażę - rodzice zrobili mi kilka "książeczkowych" fotek :).

W książeczce jest dwanaście kontrastowych, czarno-białych obrazków (no, trzynaście, jeśli liczyć okładkę). Przedstawiają kolejno: winogrona (słodkie, zdrowe, rośnie u dziadków za domem), gruszkę (po gruszce łatwa jest kupka :)), hulajnogę, latawiec (będziemy puszczać z tatą jak podrosnę), delfina, żółwia (mama mówi, że to żółw Leopold, co u dziadków po domu biega), kapelusz, parasol, drzewo, grzybki (grzybki często rosną pod drzewami, mają swoje ulubione drzewa, np. maślaki lubią modrzewie), świnkę ("chrum, chrum") i krówkę (co oczywiście robi "muuuu").

 
Zdecydowanie wolę, jak mama albo tata opowiadają mi o obrazkach, niż kiedy sama je oglądam. Słyszę ich głosy, jest element huśtania, przytulania i w ogóle - ciepełko. Nie mówiąc o tym, że (w przypadku mamy) - cycuś w pobliżu :). 


Tak że czasem się zaczytam, ale nie na jakoś bardzo długo - cudów nie ma! :)


O, już mi się nudzi!


PS: Nie miejcie mamie za złe, że tak mało pisze i komentuje. Nie za bardzo jej na to pozwalam. Czytać, to coś tam jeszcze czyta - jak podjadam z cycusia, ale żeby pisać, to już raczej czasu nie ma! :)

Od mamy: Nabyłam książeczkę, kiedy Hania skończyła dwa miesiące - wcześniej nie miałam pojęcia o tym wynalazku (w ciąży nie czytałam blogów matek) - i żałuję. Teraz maleńka jest bardziej ruchliwa, ciekawska, trudniej o wyciszenie, skupienie. Obrazki rzeczywiście potrafią przykuć jej uwagę lepiej niż niejedna zabawka, ale nie ma reguły że za każdym razem i na jak długo. Czasem to kilkanaście minut, czasem kilka minut, czasem kilkanaście sekund (a każda taka minuta jest dla mamy bezcenna - ileż rzeczy można zrobić w minutę!). Ale zdecydowanie lepiej jest "czytać" książeczkę razem z maleństwem, opowiadając mu o każdym rysunku, wymyślać do niego historyjki. Oczywiście trzeba to robić w odpowiednim czasie, w chwilach niepłaczących, gdy dzieciątko jest najedzone, wyspane, spokojne - jako uspokajacz książka się nie sprawdza. Z pewnością zakupimy kolejne lektury z tej serii. Myślę, że świetnie sprawdzą się również, kiedy Hania podrośnie.

"Oczami maluszka. Pierwsza książka twojego dziecka", wyd. Sierra Madre, 2011.