Strony

12 listopada 2012

„Wybrakowane życie”* - Clare Morrall „Zdumiewające błyski barw”

Każdego popołudnia, kwadrans po trzeciej kobieta czeka pod bramą szkoły. Czekanie na dziecko pod szkołą to – jak mówi – kwintesencja macierzyństwa. Optymizm tego oczekiwania ma kolor żółty jak żonkil albo słońce.**

A jaki kolor ma brak? Pustka? Strata? Tęsknota? Czy istnieje barwa, która je wypełni?

Świat Kitty jest pełen barw. Kolory są dla niej bardzo ważne – nie tylko dlatego, że jest synestetykiem. Kolory są manifestem istnienia. Sposobem na pustkę. Podstawą filozofii bycia. Ważne, by pod skórą zachować kolory[por.s.113.]*** Ocalić swoją wyrazistość przed wyblakłością świata i bezbarwnym tłumem. Trzeba strzec się fałszywych kolorów i nijakich ludzi. Liczą się intensywne barwy, zdumiewające ich błyski, jaskrawości, kontrasty. Neutralny beż nie jest kolorem. „Bądź odważna, Kitty – mówił [ojciec]. Używaj wszystkich kolorów, mieszaj je, nie bój się ich. Kolor jest życiem.”[s.167]

Świat Kitty jest pełen braków. Brak dzieci. Brak matki. Brak siostry. Brak wspomnień z nimi związanych i planów dotyczących potomka. Brak rodzinnej historii. Błądzenie po omacku w niewiarygodnym świecie. „Nie mam przeszłości. Nie mam matki. (...) Nie mam przyszłości. Nie mam dzieci, które byłyby ode mnie zależne, trochę by ze mnie wzięły, przechowały w swojej pamięci.”[s.117]

Świat Kitty jest pełen obsesji. Nieprzewidywalny. Nadwrażliwy. Psychotyczny. Kitty podróżuje autobusem bez celu. Kupuje ubranka dla dziecka, którego nie ma. Wraz z tłumem rodziców stoi pod szkołą i czeka na dziecko, które nigdy z niej nie wyjdzie. Działa lekkomyślnie i nieodpowiedzialnie. „Czasami giną mi całe dnie. Kiedy indziej kilka sekund trwa tyle, co parę godzin.”[s.121]. "Chciałabym znowu być małym dzieckiem. Bez konieczności podejmowania decyzji, bez wysiłku związanego z poruszaniem się do przodu"[s.91]. „Naprawdę nie wiem, dlaczego płaczę”[s.77]. „Nigdy nie ogarnę tego normalnego życia. Skąd wzięłam pomysł, że to w ogóle jest możliwe?[s.212]

Kitty Wellington ma trzydzieści dwa lata i jest recenzentką książek dla dzieci. „Istnieję po to, żeby czytać książki”[s.14] – mówi. Ma męża, Jamesa, który mieszka naprzeciwko. Choć on chciałby się budzić przy niej codziennie, ona nie może się na to zgodzić: „Istnieją jedynie pewne chwile, kiedy i ja, i on czujemy się odpowiednio. Wtedy jego biały kolor zwalnia i wszystkie żółcie, błękity i czerwienie jego spektrum spotykają się z moimi i łączą razem, uzupełniając frenetyczne zawirowania koloru wewnątrz mnie. Spoglądamy na siebie i do siebie pasujemy. Wszystko się udaje tylko wtedy, jeżeli porządnie i po równo dzielimy między nami kolory”[s. 77].

Bohaterka dorastała pod opieką ojca i czterech starszych braci. Kiedy miała trzy lata, jej matka zginęła w wypadku samochodowym. Dziewczyna rozpaczliwie próbuje dowiedzieć się o niej czegokolwiek od ojca i rodzeństwa. Pragnie choćby kilku rys, które połączyłaby w portret. Kilku szczegółów, które jej wyobraźnia poskładałaby w całość. Tymczasem słyszy ogólniki, zdawkowe, a nawet sprzeczne informacje. Każdy z czterech braci pamięta zupełnie co innego. Jej bliscy niechętnie wracają do tej historii, podobnie jak do sprawy Dinah – starszej siostry Kitty, która kiedyś uciekła z domu i nie wróciła.

Ale „Zdumiewające błyski barw” to książka nie tylko o wewnętrznym zmaganiu się Kitty z niejasną przeszłością, o próbach jej rozświetlenia. Życie toczy się dalej i wkrótce odsłoni białe plamy na – jak się czytelnikowi wydawało – spójnej i logicznej historii rodziny Wellingtonów. A Kitty nie lubi bieli.

To powieść, która od pierwszych zdań angażuje, intryguje, zmusza do refleksji. Znakomita narracja prowadzona z otchłani choroby psychicznej jest jakością samą w sobie. Do tego dochodzi nieprzewidywalna fabuła. Konfrontacje przeszłości i teraźniejszości z osobowością Kitty prowadzone równolegle znakomicie się dopełniają. Narratorka dzieli się przeżyciami i relacjonuje wydarzenia, osobliwie przedstawia zarówno swój świat wewnętrzny, jak i ten, który ją otacza.

Zaiste – zdumiewająca lektura!

Clare Morrall, Zdumiewające błyski barw, tłum. Alicja Skarbińska, wyd. Amber, Warszawa 2004.

*por. jw., s. 14
**por. jw., s. 7
***pozostałe cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.

wydawnictwo: Amber, seria: Złota Seria
tytuł oryginału: Astonishing Splashes of Colour
język oryginału: angielski
okładka: miękka
ilość stron: 246
moja ocena: 5/6
skąd: zakupy. Lektura inspirowana recenzją Książkowca – dziękuję! :-)

6 listopada 2012

Sen kamienny - Krystyna Januszewska „Przytulać kamienie”


Zło doznawane od innych zmienia człowieka  w kamień. Niewzruszona, doskonale obojętna kamienna materia znieczula i chroni. Takie życie jest łatwiejsze, ale czy szczęśliwsze...?

„Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.
Chcę wejść do twego wnętrza,
rozejrzeć się dokoła,
nabrać ciebie jak tchu.
- Odejdź - mówi kamień. -
Jestem szczelnie zamknięty.(...)”*

Do swojego świata szczelnie otoczonego murem letargu Maria nie wpuszcza nikogo. Nie wpuszcza tam swoich bliskich: męża, siostry ani lekarzy. Wycofała się z życia i powędrowała w krainę snu. Z jakichś powodów nie chce wracać.

Szukanie owych powodów jest osią fabularną powieści Krystyny Januszewskiej. Odtwarzanie dawnych i niedawnych zdarzeń, przybliżenie osób w nich uczestniczących, ich charakterów i wzajemnych relacji. Poznajemy więc Marię, jej męża, Jerzego, siostrę Annę, współpracownika, profesora Brzeskiegodoktora Szyca, do kliniki którego trafia bohaterka w ciężkiej depresji.

Co musiało się wydarzyć, że silna, pełna pasji i energii kobieta znalazła się w takim stanie? Jak straszne musiały być jej ostatnie doświadczenia? Kto jest za nie odpowiedzialny?

Autorce udało się stworzyć skomplikowaną i nieprzewidywalną akcję ze świetnym wątkiem detektywistycznym. Trudno tu o jakikolwiek trop. W pewnym momencie wydaje się, że pytania dręczące lekarzy i rodzinę pacjentki pozostaną niewyjaśnione. 

*
W narracji dominują opis i refleksja. Każde zdarzenie jest pretekstem do szeregu rozważań. I choć jest to cecha, którą w prozie uwielbiam, tutaj bardzo mnie zmęczyła. Wielokrotne peryfrazowanie jednej myśli, mówienie wciąż tego samego, ale innymi słowami, niepotrzebne ubieranie rzeczywistości w środki stylistyczne. Język jest piękny i szlachetny, lecz dla mnie - nużący. Narrator zbyt często kazał mi zatrzymywać się w jednym miejscu i skupiać uwagę na scenach, które niewiele wnosiły do rozwoju akcji. Nie porwały mnie wspomnienia i domysły bohaterów ani szczegółowe opisy sytuacji. Zgubiłam się w analogiach, nie odkryłam wszystkich związków między elementami świata przedstawionego. Nazbyt długo czekałam na przełom. Zabrakło lekkości w tej przygnębiającej, sennej opowieści. A może zwyczajnie jest dla mnie za trudna, a fakt, że czytałam ją w trudnym okresie nie sprzyjał entuzjazmowi odbioru?

*
Intrygujący tytuł można interpretować na różne sposoby. Sam kamień jest nośnikiem wielu znaczeń. Maria zapatrzona jest w przeszłość (zawodowo zajmuje się badaniem starodruków), ma ormiańskie pochodzenie, a Armenia to kraj „beznadziejnie górzysty” i „niesamowicie kamienisty.”[s.123]*** Maria „kochała wszystko, co było wytłoczone lub wykute z kamienia. Twardość kamiennej bryły, gładkość wypolerowanej skały była dla niej najczystszą formą”[s.14]. I wreszcie: „Maria też była podobna do kamienia. Chłodna i prosta w formie, wewnątrz której drzemało serce wulkanu, poskramianego jedynie godzinami rozmyślań(...).”[s.15] Jest motyw rzeźbiarza, jest i Bóg rzeźbiarz. 

A ja miałam jeszcze inne skojarzenie. Już na samym początku czuwania nad łóżkiem nieprzytomnej pacjentki na myśl przyszedł mi się wiersz „Rozmowa z kamieniem” Wisławy Szymborskiej. I może jest to nadinterpretacja i jego, i niniejszej powieści, ale stan, w jaki zapadła główna bohaterka wydał mi się podobny do hermetyzmu i doskonałej autonomii kamienia, bytu „szczelnie zamkniętego”. Oba utwory łączy niezgłębiona osobność**, do której nikt ani nic nie ma dostępu. Tajemnica, której nie można przeniknąć.

„(...) Możesz mnie poznać, nie zaznasz mnie nigdy.
Całą powierzchnią zwracam się ku tobie,
A całym wnętrzem leżę odwrócony.”

*
Walorem tej książki są niewątpliwie rozmowy, do których skłoniła bohaterów choroba Marii. Traktują między innymi o różnicach w męskim i kobiecym sposobie postrzegania, o Armenii, o mitach na temat stworzenia świata, o matriarchacie i patriarchacie, o słabości medycyny wobec chorób psychicznych, o recepcie na pokochanie życia, o doskonaleniu bytu kosztem zubożenia ducha, o umyśle ludzkim wymykającym się naukowym klasyfikacjom. To, co jest porażką medycyny, jest zarazem wolnością człowieka. 

„-To jest wspaniałe, że nasz mózg pozostawia sobie pewien margines swobody i nie chce być sterowany.”[s.134]

„W chorobach układu nerwowego trudno ustalić szybką diagnozę. (…) Badania laboratoryjne, prześwietlenia, miejsca, które można dotknąć, zmierzyć, organy, które da się usunąć, to nie dotyczy chorób ludzkiej duszy.”[s.37]

 *
„Przytulać kamienie” to trudna powieść. Nie porwała mnie całkowicie, ale, mimo tego, zachęcam do lektury. Zapewniam, że nie wyjdziecie z pustymi rękoma.

Krystyna Januszewska, Przytulać kamienie, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2002.

*Wisława Szymborska „Rozmowa z kamieniem”
**Zdaję sobie sprawę z wielości odczytań wiersza Szymborskiej. Dla mnie jednak od pierwszego przeczytania istnieje i takie.
***cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.

wydawnictwo: Zysk i S-ka
okładka: miękka
ilość stron: 237
moja ocena: tym razem 4/6
skąd: z domowej półki, na którą trafiła z Allegro! :)