Dorosły to taki dziwny
konstrukt, który wszystko wie najlepiej i lubi swój dorosły sposób myślenia
przypisywać nawet niemowlakom. Jedna z jego bzdurnych teorii głosi na przykład,
że dwumiesięczne dziecko opanowało sztukę manipulacji.
„Jest rozpuszczone, roszczeniowe,
grymaśne, kapryśne”. „Chce się nosić i nosić.” „Nie przyzwyczajaj, potem będzie
chciało tylko na rękach.” „Chyba mi nie powiesz, że rządzi tobą dziecko!” „Manipuluje
tobą.” „Odłóż je do łóżeczka, niech się wypłacze.” „Wypłacze się i zaśnie.”
Jest wymagające. Potrzebuje nas,
pragnie naszej bliskości (czy to naprawdę tak źle...?). Nie manipuluje, a
komunikuje swoje potrzeby. Nie potrafi inaczej, tylko przez płacz. Jest
wyraziste, pełne ekspresji, głośno przekazuje swoje emocje. „Świetnie wie,
czego mu potrzeba i jak to dostać.”[s. 19*] A my, po prostu, reagujemy.
To nie retoryka. To te same
sytuacje, to samo dziecko. I dwa sposoby widzenia. Warto widzieć we
właściwy sposób. I odpowiednie dać rzeczy słowo.
Książkę zamówiłam w dniu
premiery. A w miarę lektury kolejnych rozdziałów, coraz wyraźniej widziałam w
nich siebie, męża, moją córkę, naszą nową, zwariowaną codzienność.
William i Martha Searsowie – on
lekarz pediatra, ona pielęgniarka, twórcy i propagatorzy rodzicielstwa
bliskości, rodzice ośmiorga dzieci, z których jedno – córeczka Hayden – „zupełnie zmieniło ich życie”[s.15]. Wymagała
częstego karmienia, nieustannego noszenia, bliskiego kontaktu w dzień i noc.
Nie zgadzała się na żadne zastępstwa. Nie znosiła łóżeczka, nie znosiła
odkładania i zostawiania jej samej. Jaj potrzeby były większe i trwały dłużej
[s. 21]. To właśnie z doświadczenia wychowania Hayden oraz praktyki zawodowej
powstała „Księga wymagającego dziecka” – jak głosi podtytuł: „Pomocna rodzicom dzieci,
które więcej płaczą, trudniej zasypiają, częściej się złoszczą”.
To nie tylko suchy zbiór porad i
opisów, ale opowieść. Fachowość dyskurs pięknie łączy się z migawkami przeżyć Autorów.
„Nasza rola była podobna do pracy
ogrodnika: nie mogliśmy zmienić koloru kwiatu ani dnia, w którym zakwitnie, ale
mogliśmy wyrywać chwasty i przycinać roślinę tak, aby rozkwitła jak
najpiękniej. Naszym zadaniem było pokierowanie zachowaniem Hayden i pielęgnowanie jej wyjątkowych cech tak, aby te cechy osobowości stały się jej
zaletami i dobrze jej służyły zamiast ciążyć.”[s. 17-18] Niezmiernie podoba mi
się ta metaforyka – prosta i przekonująca, wprowadzająca pewną
podniosłość w męczące, wymagające dni...
Całość jest bardzo przejrzysta i
uporządkowana – zarówno kompozycyjnie jak i graficznie – w ramkach
wyekscerpowano kluczowe fragmenty, rady i wnioski, wyszczególniono też
miniwykłady korespondujące z poruszanym właśnie zagadnieniem.
To książka, która nas uratowała.
Nie tylko dzięki wielu naprawdę dobrym sposobom na uspokajanie córki i nauce
właściwej oceny sytuacji. Nie tylko dzięki świetnym wskazówkom dla rodziców
wymagających dzieci czy rozdziałowi poświęconemu wypaleniu matki, bo często się
wypalam. Nie tylko przez wyciągnięcie mnie z wielkiego poczucia winy, że jestem
kiepskim rodzicem, że robię coś nie tak. Nie tylko przez pokrzepiające historie
innych rodziców wymagających dzieci, którzy także zaufali rodzicielstwu
bliskości.
„Księga wymagającego dziecka”
nade wszystko ugruntowała naszą wiarę w sens obranego stylu wychowania,
ofiarując cenną wiedzę i wyposażając nas w naprawdę solidne argumenty do
nieskończonych dyskusji z cyklu „powinnaś, nie powinnaś”. Autorzy po
mistrzowsku rozprawiają się z teorią psucia, z odkładaniem do wypłakania, z
hartowaniem. Wiem, jak radzić sobie z krytyką i jak chronić przed nią dziecko.
„Niemowlęta, a nawet noworodki są
w stanie rozpoznać najbardziej podstawową zasadę zaufania: niepokój jest
zastępowany przez wygodę, a więc rodzina oznacza troskę i zaspokajanie potrzeb.
W przeciwieństwie do tego wypłakiwanie się tworzy dystans pomiędzy niemowlęciem
a jego rodzicami, który później sprawi, że dyscyplinowanie rosnącego dziecka
będzie coraz trudniejsze.”[s. 51]
Odzyskałam spokój i pewność siebie. Sytuacje, które kiedyś wywoływały irytację, złość
lub poczucie bezsilności zmieniły się w możliwości. Wielu z nich już po prostu
nie ma, bo wiemy, jak szybko im zaradzić albo w ogóle do nich nie doprowadzać.
Wygląda na to, że Hania sama
wybrała dla siebie styl wychowania. Wysoko postawiła nam poprzeczkę, ale...
Szczerze polecam tę publikację każdemu przyszłemu rodzicowi, bo tak naprawdę to rzecz uniwersalna, pomocna nie tylko przy High Need Baby. A nuż potem nie będziecie już mieli tyle czasu na lekturę...
William Sears, Martha Sears, "Księga wymagającego dziecka", tłum. Marta Panek, wyd. Mamania, Warszawa 2015.
*Cytaty
pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej
stron.
wydawnictwo: Mamania, seria: Sears. Biblioteczka rodzica
tytuł
oryginału: The Fussy Baby Book. Parenting Your High-Need Child From Birth to Age Five
język
oryginału: angielski
okładka:
miękka
ilość
stron: 240
moja
ocena: brak
skąd
i dlaczego: jak wyżej. Mam ochotę na więcej Searsów. Czy gdzieś można kupić czas? Ta recenzja jest dowodem na to, że a) książkę można czytać przez dwa miesiące, b) książkę można recenzować przez dwa miesiące.