Ktoś może zamienić twoje życie w pasmo niepowodzeń, pomyłek i nieszczęść, a ty możesz je przemienić w dobro. Ktoś może zmienić twoje serce w kamień, a ty możesz zmienić je w słońce. Bo ty także możesz przemieniać.
Barbarę poznajemy jako dorosłą kobietę. Z powodu ciężkiego stanu zdrowia ojca zostaje wezwana do szpitala. W tym momencie zaczyna się jej opowieść, w której cofa się do samego dzieciństwa. Wracała do niego przez cały czas. Trudno zapomnieć takie dzieciństwo.
„Nie, to nie jest tak, że wszystko było złe. Gdy tata był trzeźwy, udawało mi się wierzyć w jego miłość. Bo to, że ja kochałam, nie podlegało dyskusji. Moja miłość rozwijała się wraz ze wstydem za niego, trudno mi nawet ocenić, co było silniejsze. Wstydziłam się, kiedy wracał pijany do domu i musiał przejść chwiejnym krokiem przez śluzę podwórka. Dzieci na ławkach i murkach milkły wtedy i odprowadzały go wzrokiem do klatki”[s. 34]*.
„Miałam osiem lat i choć nie umiałam kroić chleba, potrafiłam położyć pijanego tatę na wersalce”[s. 37].
Wspomnienia przywodzą bohaterkę do bolesnych rachunków: „Jedno życie, dwoje rodziców. Trzy poronienia. Cztery wyznania miłości, reszta to przypadkowe spotkania w pościeli, aucie lub na trawie. Pięć... Najboleśniejsze. Tyle miałam lat, gdy moja matka odeszła. Nie, nie umarła. Gdyby tak się stało, być może łatwiej byłoby mi wybaczyć albo przynajmniej zrozumieć. Ona po prostu zniknęła z mojego życia (...)”[s. 19].
Życie Barbary jest pełne rozdarć: między przeszłością i teraźniejszością, pragnieniem wyzwolenia i jego niemożnością, budowaniem własnej wartości i nieustannym jej podkopywaniem.
To bardzo odważna, osobista, momentami intymna powieść. Narratorka z właściwym dystansem odsłania swoją psychikę. Uczucia i emocje przepełniające książkę są przemyślane i dojrzałe, dlatego, mimo wylewności, udało się uniknąć autorce pretensjonalności i egzaltacji. Nawet kiedy narracja niebezpiecznie zbliża się w ich rejony (a jest niestety kilka takich momentów), wychodzi to książce na plus. Wówczas lektura zyskuje pewną szczerość – niewinną i bezbronną. Spontaniczną. Taką, która nie zważa na stylistykę i wzbudza zaufanie czytelnika.
Nie jest to książka z tych lekkich i przyjemnych, w jakich człowiek nagle odkrywa, że jest panem swego losu i ostentacyjnie zostawia wszystko w tyle. Nie ma tu także nadmiernego katowania czytelnika zawiłymi analizami psychologicznymi i czarnymi scenariuszami. To historia wyważona, naznaczona autentycznym cierpieniem, bliska szarej, zwyczajnej prozie życia.
Choć tematem „Kiedyś przy Błękitnym Księżycu” jest koszmar dziecka pochodzącego z rodziny naznaczonej alkoholizmem myślę, że jest to także opowieść o każdym człowieku, którego poczucie wartości zostało kiedyś podkopane i musi nauczyć się wiary w siebie. O tym, jak trudno budować bez fundamentów miłości. O uzdrawiającej mocy pisania, jakie pomaga zorganizować nasze życie, gdy przelewamy na papier to, co nosimy wewnątrz. O interpretacji prostych prawd natury, co pomagają czasem zrozumieć skomplikowane zawiłości życia[s. 238]. O błogosławionym prawie przemiany, działającym w dwie strony. Jego kierunek w największym stopniu zależy od nas - nadajemy go w naszych sercach.
Urzekająca, głęboka, a zarazem niezwykle wciągająca powieść. Mam ochotę na więcej.
Katarzyna Enerlich, Kiedyś przy Błękitnym Księżycu, wyd. MG, Warszawa 2011.
*cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.
wydawnictwo: MG
okładka: broszurowa
ilość stron: 288
moja ocena: 4,5/6
skąd: wygrałam na fb w konkursie „Bluszcza” :-)