„I gdzie jest ten Bóg...!?” – pada w rozpaczy lub w reakcji na widok czyjegoś cierpienia.
– Jest: z cierpiącymi. Z ofiarami. Jest przy nich. Z nimi. Po ich stronie.
Kiedy człowiek doświadcza najgłębszych ciemności wiary, gdy zadaje takie pytania, paradoksalnie, ma możliwość odczucia autentycznej, silnej obecności Boga.
Tak właśnie było z bohaterem „Chaty”, Mackenziem, głęboko wierzącym, szczęśliwym mężu i ojcem pięciorga dzieci. W czasie rodzinnej wyprawy na biwak zdarzyło się nieszczęście – jego najmłodsza córeczka, Missy, została porwana przez seryjnego mordercę. Tytułowa chata jest miejscem tragedii – to tutaj znaleziono zakrwawioną sukienkę, dowód zbrodni. Ciało dziewczynki nie zostało odnalezione. Po czterech latach od tego wydarzenia Mackenzie znajduje w skrzynce pocztowej list z zaproszeniem do owej chaty, opatrzony podpisem „Tata” (jak określała Boga jego żona, Nan). Pogrążony w Wielkim Smutku*, zdezorientowany, zaniepokojony - wyrusza w podróż, nie zwracając uwagi na absurdalność swojej decyzji.
„Większość ptaków została stworzona do latania. Chodzenie po ziemi jest dla nich ograniczeniem możliwości latania, a nie na odwrót. (...) Ty natomiast zostałeś stworzony do tego, żeby być kochanym, a więc to nie miłość ciebie ogranicza, tylko jej brak.”[s. 107]**
Spotkanie z Bogiem w Trzech Osobach przedstawione zostało z zaskakującą dosłownością. W chacie Mack spotyka całą Przenajświętszą Trójcę w równie zaskakujących postaciach: Boga – tęgiej Murzynki wiecznie krzątającej się po kuchni; Ducha Świętego - małej Azjatki, opiekunki ogrodów o imieniu Sarayu i Jezusa pod postacią znajomą (wiadomo – w końcu „Syn Boży stał się człowiekiem”).
Bardzo się bałam, że książka mnie zawiedzie. Że wyrazisty, wartościowy temat stanie się tylko pretekstem do nadmuchiwania zachwytów i łatwego szufladkowania powieści jako dzieła ostentacyjnie wspaniałego bez potrzeby uzasadniania owej wspaniałości. W końcu to książka o tym, jak Bóg przychodzi do człowieka i to do człowieka cierpiącego. Pojawi się więc problem teodycealny, ważny i wart podejmowania, jednocześnie bardzo narażony na zniekształcenia.
Nie znalazłam w powieści napuszonego moralizowania, górnolotnych kazań ani pięknie brzmiących, komunałów. Ładnie brzmiące frazy - owszem, ale nie pełniące tylko roli ozdobników, a będące pomocnymi i trafnymi metaforami. Nie spotkałam się też z przemilczaniem najbardziej nurtujących mnie kwestii. Wysłuchałam za to serdecznej, pełnej wyrozumiałości rozmowy bliskich osób. Rozmowy bez poniżania, patrzenia z góry, oburzania, obrażania, narzucania swojego zdania ani stawiania kropki w wygodnych miejscach. Rozmowy, w której nikt niczego nie uładza, nie koloryzuje i nie unika gorzkich słów, kiedy są konieczne.
Trójca Święta, wolność, miłość, Boska interwencja w losy świata, istota władzy i służebności, waga ludzkiej wspólnoty, grzech i kara za grzechy, predestynacja – to tylko niektóre tematy obecne w rozmowach. Czytelnik dowie się również, dlaczego Duch Święty woli czasowniki od rzeczowników, czemu w wierze tak ważna jest tajemnica i skąd pochodzi zło. I jeszcze to nieustannie powracające pytanie cierpiącego ojca: jak Bóg, który kocha, mógł pozwolić na to, co stało się z jego córką?
„Wprawdzie nie możesz mnie pojąć, ale (...) mimo wszystko chcę, żebyś mnie poznał”[s. 109].
Wiele problemów zostanie wytłumaczonych Mackenziemu przez doświadczenie: będzie miał okazję wcielić się w rolę Boga Sędziego, popracować w ogrodzie swojej duszy, odwołać się do ojcowskich uczuć i postaw wobec własnych dzieci, by zrozumieć rolę Boga Ojca. Możliwość uczestnictwa w alegorycznej dosłowności przypowieści, wykorzystanie plastycznych metafor w wyjaśnianiu niełatwych kwestii, prosty język – to według mnie wielkie zalety tej powieści. Teologiczne dialogi są żywe, barwne i pełne emocji. Narrator ukazuje Boski i ludzki punkt widzenia tych samych spraw, odsłaniając błędy tego drugiego.
„Dzisiaj wrzucamy wieki kamień do jeziora, a fale dotrą do miejsc w których byś się ich nie spodziewał.”[s. 248]
„Ból też potrafi spętać skrzydła i uniemożliwić latanie. (...) I jeśli będą spętane przez długi czas, zapomnisz, że zostałeś stworzony do latania”[s. 107-108].
W lekturze przeszkadzał mi jedynie nadmiar patosu i ckliwości obecny w większości scen. Irytująca była także zbytnia poufałość i zbyt luźny sposób bycia - zarówno Boga, jak i bohatera w stosunku do Niego.
Problematyka „Chaty” jest niemożliwa do wyczerpania w jednym tekście, więc niech Czytelnik wybaczy mi uogólnienia. Dla mnie to książka przede wszystkim o nieprzystawalności naszej logiki, kategorii i paradygmatów do Boskiej rzeczywistości, o nieporadności naszego poznania dla tego, co niepojęte i niesłychane. O źle postawionych pytaniach, bogu uszytym na ludzką miarę: obarczonym naszymi wadami; bogu-marionetce, który ma spełniać wszelkie zachcianki człowieka i którego należy obwinić za wszystkie nasze (i tylko nasze) błędy. I o Bogu kochającym, rozumiejącym, współcierpiącym, zatroskanym. Gotowym zstąpić do piekieł ludzkich dramatów.
„Ptaka nie definiuje to, że chodzi po ziemi, tylko to, że umie latać. Zapamiętaj, że ludzi nie określają ich ograniczenia, tylko cele, które dla nich przewidziałem.”[s. 111]
Tak. To były piękne rekolekcje. Nauka latania.
William Paul Young we współpracy z Wayne`em Jacobsenem i Bradem Cummingsem, Chata, tłum. Anna Reszka, wydanie drugie, wyd. Nowa Proza, Warszawa 2011.
*Piszę z wielkich liter, zachowując ortografię autora Chaty.
**Cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.
wydawnictwo: Nowa Proza
tytuł oryginału: The Shack
język oryginału: angielski
okładka: twarda
ilość stron: 300
moja ocena: 4,5/6
skąd: zasoby domowych półek – prezent urodzinowy od mojego ukochanego :-).
Książkę czytałam i to dwukrotnie i bardzo mi się podobała:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
Wiem, czytałam Twoją recenzję! :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, dziękuję i pozdrawiam!
Ja jeszcze nie miałam styczności z tą książką, ani również z tym autorem, dlatego moja ciekawość sięga w kierunku ,,Chaty'' i chciałbym się sama przekonać jakie wywrze na mnie wrażenie.
OdpowiedzUsuńCyrysiu, pewnie, najlepiej przekonać się samemu :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię serdecznie!
WOW! Czuję się absolutnie zachęcona, przekonana i skuszona na amen!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Okładka jest przepiękna! Ogólnie książka zapowiada się bardzo ciekawie,chociaż spodziewałabym się czegoś trochę lepszego. Tak czy siak,mam na nią przeogromną ochotę;)
OdpowiedzUsuńTo już kolejna recenzja tej książki, którą mam okazję przeczytać :) Cieszę się, że i Tobie przypadła ona do gustu, bo to ewidentnie znaczy, że powinnam się za nią rozejrzeć! :)Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń@Isadora, cieszę się :) Mam nadzieję, że książka się spodoba. Życzę, żeby szybko wpadła w łapki :)
OdpowiedzUsuń@Miravelle, okładka rzeczywiście jest niesamowita, magnetyczna. Ja w sumie zawiodłam się tylko na stylu, jak napisałam. Ale poza tym uważam, że to wartościowa powieść. Pozdrawiam i dziękuję za wizytę :)
@Miqaisonfire, także dziękuję Ci, że znalazłaś moment na komentarz w tym zabieganiu przedświątecznym :) Rozejrzyj się, znając Twoje czytelnicze gusta myślę, że powinna Ci się spodobać. Pozdrawiam!
Oj, chyba będę musiała sięgnąć po tą lekturę! :)
OdpowiedzUsuńAurora, witaj, miło mi, że tu zajrzałaś i jeszcze na dodatek poczułaś się zachęcona po przeczytaniu mojego tekstu! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie! :)
Lubię tego typu literaturę o ile jest ona wolna od moralizatorskich pouczeń, ale jak widzę tutaj nie mam się czego obawiać ;) Książkę mam w planach od jakiegoś czasu, bo znajoma strasznie ją wychwalała, więc pewnie przeczytam...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę wesołych Świąt ;)
Giffin, tak, jak napisałam - raczej rozmowa niż kazania. Nie czułam się na siłę przekonywana ani moralizowana.
OdpowiedzUsuńNie jest natomiast ta powieść moim ideałem, bo stylistyka irytowała mnie bardzo. Gdyby uniknąć cukierkowości i patosu, brzmiałaby o wiele dojrzalej.
Pozdrawiam i bardzo dziękuję za tą świąteczną wizytę :)