Strony

20 czerwca 2013

Bez obłudy, bez sensacji, zwyczajnie, po prostu - Ks. Michał Olszewski SCJ „Egzorcyzm. Posługa miłości”


Jak to jest, że najbardziej nieprawdopodobne historie przekonują nas, a w te najoczywistsze pod słońcem trudno uwierzyć? Miarą wiarygodności i sugestywności opowieści nie jest nawet retoryka. Ich miarą jest po prostu szczerość i autentyczność opowiadającego.

Czym jest egzorcyzm i czym różni się on od modlitwy wstawienniczej, czym jest opętanie, jakie są jego stopnie, rodzaje i przyczyny, kiedy należy szukać pomocy u egzorcysty, jak wygląda rytuał egzorcyzmu, jakie są kolejne jego etapy? Co złego w wizytach u wróżki, wywoływaniu duchów, sztukach walki, jodze? Czy w religiach Wschodu czci się demony? – te i wiele innych pytań zadali Mariusz Czaja i Michał Wilk księdzu Michałowi Olszewskiemu, sercaninowi, egzorcyście diecezji kieleckiej.

Zawsze sceptycznie podchodziłam do tematu egzorcyzmów i opętań, tym bardziej do robienia wielkiego halo wokół duchowych zagrożeń mających do tych drugich prowadzić. Krąg owych zagrożeń jest przeogromny: od lektury „Harry`ego Pottera” poprzez pozytywne myślenie, jogę, homeopatię, sztuki walki, feng szui – w ogóle wszystko, co ze Wschodem związane, wróżki - aż po astrologię. W trakcie lektury niniejszej książki chyba pierwszy raz pomyślałam, że temat jednak na powagę zasługuje, a jeśli nie na powagę – to na uwagę chociaż.

Zabawne, że choć przytaczane przez księdza sytuacje w wielu miejscach mogłyby być świetnymi fragmentami powieści fantastycznych – ani razu tak ich nie potraktowałam. Nie tylko dlatego, że to kwestia mojej wiary – w realność duchowego wymiaru rzeczywistości. To przede wszystkim sprawa przekazu: szczerego, bezpretensjonalnego.

O rzeczach niesamowitych ksiądz Olszewski mówi zwyczajnie, otwarcie i jasno, bez owijania w bawełnę, ale także bez tworzenia aury sensacji, a tym samym próby kreacji siebie na bohatera. Nie akcentuje nachalnie cudowności swoich doświadczeń. Po prostu opowiada czytelnikowi o swoim „fachu” – posłudze egzorcysty.

Istotą tej posługi nie jest przegadywanie się ze złymi duchami i latanie za nimi z krzyżem i święconą wodą. „Istotą egzorcyzmu jest to, że przez konkretny rytuał liturgiczny, przez konkretne liturgiczne nabożeństwo, Kościół chce pokazać osobie dręczonej, że ma dla niej wielką miłość. Jeden z moich znajomych księży powiedział kiedyś, że egzorcysta to ten, kto pochyla się nad największą nędzą człowieka. I ja się z tym w zupełności zgadzam.”[s.50]*

Urzekły mnie momenty, w których ksiądz podkreśla działanie Pana Boga w czasie tego obrzędu: „Bo naprawdę to, co się dzieje w czasie wertowania tych niepozornych stronic rytuału, jest nieprawdopodobnym doświadczeniem Pana Boga, Jego mocy, Jego przychodzenia w łasce, mocy Ducha Świętego i świętych.”[s.51] Urzekło mnie także jego radosne podejście do życia, optymizm, serdeczność, a także wielka pokora.

Ksiądz nie unika trudnych pytań, jego wypowiedzi nie są suchą teorią, ale autentyczną historią podpartą przykładami. Nie ma tutaj demagogii, każdy pogląd ma uzasadnienie. Do tej pory spotykałam się często z zawziętym negowaniem danego zjawiska – bez wyjaśnienia, w czym tkwi problem.

„Jako ksiądz i egzorcysta mogę śmiało stwierdzić, że ja sam w wiele tajemnic już nie wierzę. Jestem takim niewierzącym kapłanem. Dzięki doświadczeniu moja wiara przerodziła się w pewność, ja po prostu wiem. Wiem, że tak jest. Jestem o tym przekonany. Wielu wierzących tę pewność będzie mieć dopiero w niebie, więc egzorcysta w jakimś sensie dotyka nieba już na ziemi, kiedy sprawuje egzorcyzm. Jest to dla mnie bardzo głębokie doświadczenie.”[s.60]

Przeciekawy wywiad, zajmująca lektura, piękna historia kapłaństwa.

Ks. Michał Olszewski SCJ, „Egzorcyzm. Posługa miłości”, rozmawiają: Mariusz Czaja i Michał Wilk, wyd. eSPe, Kraków 2013.

*cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.
wydawnictwo: eSPe, seria: Rozmowy o wierze
okładka: miękka
ilość stron: 120
moja ocena: brak
skąd: pożyczona od P., a wcześniej polecona przez H. – dzięki, dzięki! :)

13 czerwca 2013

Druga strona bólu - Roma Ligocka „Dobre dziecko”


Cierpienie nie ma logiki. Ale miłość także jej nie ma - na szczęście.

„Umiem tylko kochać. Nie umiem być kochana. Nigdy nie umiałam – nawet jako dziecko”.[s.8]*. „Nigdy nie miałam domu ani nawet własnego nazwiska”[s.9]. „Nigdy nie miałam pełnej rodziny (...)”[s.10] – wyznaje Autorka na pierwszych stronach książki. A potem dodaje to, z czym tak bardzo się zgadzam: „Nasza teraźniejszość jest przecież naszą przeszłością – zbudowaną tylko z trochę innych kamieni”[s.11]. Z jakich kamieni zbudowana jest jej teraźniejszość?

Roma, Romeczka. Niewysoka dziewczynka z warkoczami o ciemnych oczach i trochę za szerokich ustach. Niektórzy mówią, że jest chuda jak szczapa, ale ona tego nie widzi.[por. s.15] Dwunastolatka żyjąca w swym osobnym świecie. Wycofana, milcząca, apatyczna, niepewna siebie, lękliwa, bardzo wrażliwa. Smutna. Nie ma koleżanek, trudno jej nawiązać kontakt z rówieśnikami. Ale dobrze jej ze swoją samotnością. Nie lubi szkoły. Lubi czytać i rysować.

Pięć lat po wojnie: bieda, szarość i terror stalinizmu. Żywa pamięć: getta, ucieczki z niego, ukrywania się w czasie okupacji. Świeże rany. Wiemy, że do końca nie zagoją się nigdy.

„Czasem chciałabym umrzeć. Wiem, jak się umiera. Widziałam tyle razy, jak umierają ludzie. Potem leżą już spokojnie i nic się z nimi nie dzieje.”[s.41] „[Babcia] nie pozwalała mi patrzeć na trupy, w martwe oczy ludzi obok nas. Były jak ze szkła, szeroko otwarte. Zgasłe. Patrz w niebo – mówiła – patrz sobie w niebo”.[s.54]

A obok tego bagażu traumy trudna relacja z matką. Z jednej strony wielka potrzeba akceptacji, czułości i bliskości, z drugiej - odkrycie, które zasieje nieufność, bunt i obrzydzenie. „Od tej chwili wiem, że jestem sama na świecie. Od tej pory wiem, że ona mnie zdradziła.”[s.40] – pomyśli Roma po przeczytaniu listu „wujka” Arka, żonatego mężczyzny, do swej matki. A potem wieczny niepokój i strach o jej utratę. A potem jest milczenie, depresja, myśli samobójcze, brak zainteresowania córką albo wyładowywanie na niej złych emocji. Dla matki Romy, Tosi, ten związek także przecież nie był łatwy.

„- Powiedz, czy ty mnie wcale nie kochasz? – szepce [matka]. Dlaczego jesteś takim złym dzieckiem?
Chciałabym coś odpowiedzieć, ale nie wiem co, a ona zaraz mówi dalej:
- Bez serca... tak jak... – nagle podnosi głos – tak jak wszyscy Lieblingowie! Cała ta rodzina! Twojego ojca! Z nimi się nie dało żyć, tak jak z tobą! To byli źli ludzie! Wrodziłaś się w nich... Oni wszyscy byli wariaci i ty jesteś wariatka!”[s.51]

Książkę ocenić mogę tylko za formę: język, styl, kompozycję itd. Za resztę, która niewdzięcznie nazywa się „treścią” – mogę ją tylko podziwiać. Bo czy mogę oceniać odwagę do takiej retrospekcji? Odwagę do zanurzenia się w tak mroczne odmęty samej siebie? Do tak misternego odmalowania momentów przerażenia, poniżenia i bólu – tego największego i najwstydliwszego z możliwych, bo zadawanego nie przez wroga, lecz przez własną matkę? Do upartego szkicowania detali tych chwil, które chciałoby się zatrzeć na wieki?

„Dobre dziecko” to nie tylko książka o traumie dzieciństwa, a potem dojrzewania – okresów, w jakich narażeni jesteśmy na największe urazy i najtrwalsze zniekształcenia duszy. To książka o trudnym poszukiwaniu sensu, o próbie zrozumienia przez małą dziewczynkę tego, co wtedy tak bardzo ją przytłoczyło - świata dorosłych, z których żaden nie traktował jej poważnie. To próba pojednania ze swoją teraźniejszością - przeszłością zbudowaną tylko trochę z innych kamieni. Trud zbudowania jej w inny sposób.

Czytając kolejne rozdziały pełne zgiełku, krzyku, wybuchów nienawiści i kłótni, słuchając, jak bohaterowie zadają sobie rany słowami, czując to dziwne napięcie, w którym spokój był tylko ciszą przed kolejną burzą – naprawdę nie spodziewałam się, że natknę się na tak mocno inną narrację – tą zmieszczoną między stronami 226. i 277. Na opowieść o miłości – trudnej, tragicznej, pogmatwanej, ale... miłości.

To książka o bólu niezagojonych ran. Tego bólu nie można uśmierzyć, można jedynie go złagodzić, próbując spojrzeć na niego z drugiej strony - ze strony tych, którzy go zadali. Można szukać motywów ich działania, starać się o wyrozumiałość. I dokonać odkrycia: że ból był niekonieczny, przypadkowy, że nie był tak wykalkulowany i precyzyjny, jaki się wydawał. Zadające go osoby nie miały świadomości swego postępowania, bo same były zagubione i poranione.

Cierpienie, zło, ból - one nie mają logiki. Ale miłość także jej nie ma. Ona nie kalkuluje i nie przelicza zadanych ran. Ona po prostu przebacza.

Roma Ligocka, „Dobre dziecko”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012.

*cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.

wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
okładka: twarda
ilość stron: 294
moja ocena: brak
skąd: z biblioteki. Bo była w nowościach akurat, gdy przyszłam.

12 czerwca 2013

Interpretacje [3]: Dal, którą nosisz w sobie - Karol Wojtyła „***(Dalekie wybrzeża ciszy...)”


Co to za dal na wyciągnięcie ręki? Co to za nurt, z którego nie ma powrotu? Co to za moc, która przyciąga tak mocno ku sobie, choć przecież wie, że nie można jej udźwignąć żadną z naszych ludzkich władz...? Jak mówić o tym, co niewysławialne – o doświadczeniu Boga? A jednocześnie: jak o doświadczeniu spotkania z Bogiem nie mówić? 


*** 
Dalekie wybrzeża ciszy zaczynają się tuż za progiem.
Nie przefruniesz tamtędy jak ptak.
Musisz stanąć i patrzeć coraz głębiej i głębiej,
aż nie zdołasz już odchylić duszy od dna.


Tam już spojrzeń żadna zieleń nie nasyci,
nie powrócą oczy uwięzione.
Myślałeś, że cię życie ukryje przed tamtym Życiem.
w głębiny przechylonym.

Z nurtu tego – to wiedz – że nie ma powrotu.
Objęty tajemniczym pięknem wieczności!
Trwać i trwać. Nie przerywać odlotów cieniom
tylko trwać coraz jaśniej i prościej.

Tymczasem wciąż ustępujesz przed Kimś, co stamtąd nadchodzi
zamykając za sobą cicho drzwi izdebki maleńkiej –
a idąc krok łagodzi

– i tą ciszą trafia najgłębiej. 

Każdego dnia wędrujesz ku przyszłości – nawet, gdy się nad tym nie zastanawiasz. W przyszłości mieszkają twoje pragnienia i tęsknoty, cele i marzenia. Jesteś utkany z Nadziei, a ona mieszka w przyszłości. ‘To już to, ale jeszcze nie to’ – oto jej struktura. Prawdziwa Nadzieja nigdy nie poprzestaje na tym, co jest, nigdy nie pozwala na zatrzymanie się. Sięga poza życie doczesne, poza ten świat.[1] Każdy nosi w sobie to pragnienie, wyrażające się w niedosycie tego co zastajemy tu i teraz – także ten, kto nie wierzy. Każdy z nas pragnie przecież jakiegoś lepszego świata, pełniejszego istnienia.

I to jest właśnie owa „dal wybrzeży” – dal tęsknoty. Dal, jaka cię czasem dopada „tuż za progiem” – w twojej codzienności, wśród tego, co tak bardzo przyziemne, zwyczajne. Czujesz, że tam daleko, za zasłoną tego świata, jest coś prawdziwszego, piękniejszego, lepszego, tak bardzo Innego niż ten świat. Nie możesz pokonać tej odległości. Nie masz skrzydeł jak ptaki. (Przypomina mi się tutaj cytat z „Chaty” P. W. Younga: „(...) Zostałeś stworzony do latania”.) Kiedyś dolecisz do tych brzegów – ostatecznie. Kiedyś znajdziesz się wśród nich, teraz możesz szukać ich w sobie: w siebie się wpatrując: „Musisz stanąć i patrzeć coraz głębiej i głębiej,/ aż nie zdołasz już odchylić duszy od dna.”. Co dostrzegł tam poeta, czego doświadczył?

Zdanie „Tam już spojrzeń żadna zieleń nie nasyci” mówi o radykalnej inności tego doświadczenia. To niecodzienne spojrzenie, odmienne od tego, jakie znasz, nie takie, które odbiera bodźce widzialnego świata. („Żeby widzieć naprawdę, zamykamy oczy” – przychodzi mi na myśl ksiądz J. Twardowski.) To widzenie, które więzi oczy, magnetyzuje swoją niezwykłością. Spojrzenie w głębiny Inności. We fragmentach „Pieśni o słońcu niewyczerpanym” Karol Wojtyła będzie pisał o nim tak:

(...) Lecz jedno spojrzenie w głąb,
które wieczność odsłania z przepływu –
jedno najprostsze spojrzenie,
którym w Myśli znów Twojej przebywam. –


To wtedy – gdy w blasku ukrytym
skupiam siebie całego,
i staję się znów Twoją Myślą,
miłowanym białym żarem Chleba.
,


albo tak: 

(...) - bo wiem o takim ukryciu,
że w nim nic nie rozproszę z tych słońc,
które płoną pod horyzontem
spojrzeń utkwionych w głąb
.


Bohater poematu zaznaje „Życia w głębiny przechylonego”, Życia pisanego z wielkiej litery. Zostaje „objęty tajemniczym pięknem wieczności”. Tej Tajemnicy nie można przeniknąć, wyjaśnić, pojąć – można tylko pozwolić, aby nas objęła. W tym objęciu chce się trwać, w nim wszystko inne staje się nieważne, małe, błahe. W tym objęciu ten świat, który znasz – jest już tylko cieniem. (Przychodzi mi na myśl „Jaskinia” Platona).  Chce się w nim „trwać i trwać”, a owym cieniom pozwolić odlecieć. Chce się teraz „trwać jaśniej i prościej” (jak wiele spraw niepotrzebnie komplikujemy...). Nie umiem tych wersów przełożyć na dosłowność, nie umiem ich sparafrazować – choć je rozumiem. Ale myślę, że nie trzeba ich tłumaczyć. Znasz przecież to uczucie, kiedy rosną ci skrzydła (niekoniecznie pod wpływem przeżyć religijnych).

A jednak w całej wyjątkowości tego stanu, w całej radości tego trwania – ustępujesz. Nie jesteś w stanie udźwignąć takiego majestatu, takiej Mocy. Jesteś bezsilny i kruchy. Bo to spotkanie jest jednocześnie wewnętrznym dramatem, rozdarciem budzącym bojaźń, odkrywającym także twoją nicość. Zbyt wielka to Obecność. Na ambiwalencję mistycznego spotkania wskazywać może czasownik „ukryć” w wersie: „Myślałeś, że cię życie ukryje przed tamtym Życiem”. Wiara, miłość – to nie jest sielanka. To wielki trud, odpowiedzialność. To także cierpienie i walka.

Skoro jednak wiara jest (także) tęsknotą, życiem wielką Nadzieją, to życie wedle niej jest tworzeniem, zdążaniem ku pełni, a człowiek nią żyjący – jakby powiedział Sartre „nieustannym projektem”. Jednocześnie ukierunkowanie na przyszłość nie oznacza deprecjonowania doczesności. To tutaj – przez każdy najzwyczajniejszy dzień – idziesz dalej. To tutaj możesz decydować o przyszłości. To tutaj przemieniasz kruchą teraźniejszość w wieczną opowieść.

Więc – ustępujesz przed „Kimś, co stamtąd nadchodzi”. Zamykasz za sobą drzwi. Powracasz do swego tutaj, do swej „maleńkiej izdebki”. Ale po tym doświadczeniu idziesz innym krokiem: łagodnym, lekkim i pełnym wdzięku. By nie zagłuszyć tej Ciszy Bożej usłyszanej tam - na dalekich wybrzeżach. Usłyszanej w sobie. By nią trafiać najgłębiej. „W tej ciszy unoszę nad sobą nachylenie Boga” – powie w innym fragmencie „Pieśni...” bohater. Wkrótce zagłuszysz tę ciszę. Ale nie zapomnisz o niej i będziesz jej szukać, wsłuchując się w siebie i w zieleń tego świata. Bo z tego nurtu - nie ma już powrotu. 

Warto podkreślić, że poeta, choć mówi o swoim bardzo intymnym przeżyciu, nie mówi w pierwszej osobie, lecz używa drugiej: „nie przefruniesz”, „musisz stanąć i patrzeć”, „aż nie zdołasz już odchylić duszy”, „wciąż ustępujesz”. To nie jest tylko zwierzenie się drugiemu człowiekowi. To także pełne entuzjazmu i przejęcia wtajemniczanie go w coś największego, nauka szukania tego, co najprawdziwsze. „Musisz stanąć i patrzeć coraz głębiej i głębiej...”.

* 
Poematy „Pieśń o Bogu ukrytym” oraz „Pieśń o słońcu niewyczerpanym” są próbą uchwycenia rzeczywistości Boskiej, niezwykłej, niepojętej, niedostępnej naszemu poznaniu – ukrytej, która jednak na moment odsłania się poecie. Odsłania się w owym mistycznym skupieniu, w ciszy modlitwy albo w zupełnie przypadkowych momentach potocznej codzienności. Te chwile Karol Wojtyła zamyka w metaforach: z jednej strony niełatwych, nieoczywistych i niejednoznacznych – z drugiej strony bardzo nam bliskich. Poeta bowiem buduje swój poemat o spotkaniu z Niepojętym ze znanych nam fragmentów świata, z obrazów dostępnych naszej wyobraźni i powszechnemu doświadczeniu.

Krajobrazy otaczającej nas przyrody – bujnej, cudnej, nabrzmiałej zielenią – łagodnie i niezauważalnie przechodzą w krajobrazy naszych przeżyć. Jakże przyjemnie jest się zanurzać w taki poemat! Poemat rozkwitający: kolejne części uzupełniają, dopowiadają, wyjaśniają poprzednie, wzbogacają je w kolejne znaczenia, stopniowo odkrywając swój sens. Te same motywy powracają w innym otoczeniu. Także dlatego w niniejszym tekście nie wyczerpałam do końca bogactwa „***(Dalekich wybrzeży ciszy...)”. Wybaczcie mi wyrwanie jednego wiersza z całości. Traktuję go jako zaproszenie – do pochylenia się nad całością poematu, jak szeroko otwarte drzwi w metafizyczną wędrówkę. Dla mnie tym właśnie był – zaproszeniem, które przyjęłam. 

Karol Wojtyła, „***Dalekie wybrzeża ciszy zaczynają się tuż za progiem” [w:] /uzupełnię po wizycie w czytelni.../ 

[1] - por. Leszek Łysień, "Różaniec modlitwą nadziei" [w:] tegoż, "Na tropach człowieka", wyd. Petrus, Kraków 2009, s. 26-35.

Niniejszy tekst nie powstałby: 

~ bez książeczki „Na tropach człowieka” ks. Leszka Łysienia, bez wykładów tegoż w ramach Kręgu Dyskusyjnego w mojej parafii, bez kazań tegoż – w ogóle bez niego by nie powstał.

~ bez „Pieśni o Bogu ukrytym” – pierwszej płyty Marcina Stycznia, z którą wgłębiłam się w ten nurt...

~ bez pięknego i wartościowego tekstu Marka Bernackiego „Słowem wyrazić Niewypowiedziane – próba hermeneutycznej wykładni Pieśni o Bogu ukrytym Karola Wojtyły", który można przeczytać tutaj. 

~ bez L4, a może gdyby nie L4 i to, że jestem na tyle słaba, że nie robię nic innego (nie sprzątam mojego zapuszczonego domu), tylko siedzę, leżę, czytam i piszę. Moja obecna praca nie sprzyja pisaniu – stąd moje milczenie i brak aktywności w blogosferze - jakiejkolwiek. Wybaczcie.