Kiedy
mamy niewiele – cieszą nas małe rzeczy. Gdy otacza nas szara bylejakość – choćby
i w wyblakłych kolorach dostrzeżemy artyzm. Kiedy tyle beznadziei wita nas za
powiekami – rzeczywistość zaczyna przybierać kształt marzeń.
Bohaterka powieści, Miśka Pietkiewicz,
rozpoczyna od dzieciństwa. Od jego zapachów, dźwięków i smaków. Pisze o podstawówce: swoich nauczycielach i rówieśnikach. O domu, podwórku i rodzinie. O egzaminie do szkoły średniej i
podróży na studia. I tak dalej. I bliżej – do dojrzałości, do dorosłości
trudów, do odnajdywania samej siebie. I nie będzie żadnym uogólnieniem, jeśli napiszę, że tematem tej książki jest po prostu życie.
Dziewczyna zgrabnie i sumiennie kreśli jego mapę. Widnieje na niej kilka miejsc, jakie w szaleństwie
zmian, okresach burzy i naporu, zawiłościach losu - pozostają nienaruszone.
Trwają dzielnie i cierpliwie przyjmują bohaterkę w swój kawałek bezpiecznego cienia.
To dom rodzinny, skąd wyjeżdżając na studia, chciała zacząć wszystko od
nowa. To wielgachny kasztan rosnący na jej podwórku „ogołoconym ze
wszystkiego, co ładne”[s.25]* i ogród pana Sybiduszki, gdzie
przychodziła razem kolegą, Krzysiem.
„[Pan
Sybiduszka] pozwalał swoim roślinom rosnąć na wysokość, na jaką miały ochotę.
Pozwalał też dziczeć starej gruszy i rozrastać się rozchodnikowi. Twierdził, że
jego ogród jest namiastką raju i jako dzieło Boga nie powinien podlegać żadnemu
strzyżeniu, kopaniu i nawożeniu.”[s.89]
Do
tych miejsc – bezpiecznych, oswojonych i przemyślanych, wymoszczonych
wspomnieniami chwil niezwykłych, przemieszcza się tytułowym autobusem. I nie
bez przyczyny jest on niebieski.
„Podróże
są wyzwaniem, walką, zwycięstwem. A powroty miłością.”[s.188]
Kim
jesteśmy, skąd pochodzimy, dokąd zmierzamy? Czy kiedykolwiek zaczynamy coś
zupełnie od nowa czy każdy przecież początek to tylko ciąg dalszy**...?
Czy przeszłość mija naprawdę? I ile z tego, co najbardziej nas dotyczy, tak
naprawdę zależy od nas? Co możemy ocalić przed przemijaniem, jeżeli cokolwiek
ocalić możemy?
Mapa
miejsc staje się wkrótce także mapą uczuć i myśli. I wiele drogowskazów można z niej wyczytać.
Drogowskazów bardzo mi bliskich, znajomo brzmiących, godnych zaufania.
Na
początku myślałam, że komizm będzie przeważał w tej historii ze schyłku lat
sześćdziesiątych, pełnej absurdów PRL-u. Że na pierwszym planie znajdą się
dziwactwa rodziny Pietkiewiczów, ich egzystencja w dusznej atmosferze
mieszkania pachnącego samogonem, uwzględniająca wszelkie aspekty ówczesnego
bytu społeczno-politycznego i najbardziej charakterystyczne narodowe Polaków
przywary (ponadczasowe).
Babcia
Bronia wiecznie przegadująca się z tatą. Tata ustępujący babci Broni przed
przyjściem renty. Babcia Bronia, niegdyś suflerka w teatrze, wygłaszająca
śmieszne, prostacko-sentencjonalne mądrości. Mama marząca o niedostępnym
segmencie. Wuj Roman znoszący do domu różne przedmioty, wuj Roman produkujący
bimber, wuj Roman wracający z aresztu. Państwo Parysiakowie, którym nieustannie
już wkrótce dadzą wizę do Ameryki.
Ale
z czasem refleksja wzięła górę nad dowcipem, a humor stał się w rękach autorki
tylko narzędziem do szkicowania ciepłego, jasnego wspomnienia. Komizm zmienił się w zaledwie delikatne tło
owego czasu „bez troski i bez nadziei. Wystarczająco śmiesznego, by
zapłakać”[s. 185]. Śmiech i smutek, radość i beznadzieja – są tu jak awers i
rewers. Tworzą nieoczywisty, niejednoznaczny dysonans.
„Wszystko
wokół nieubłaganie szarzało: dom, rodzice i przedmioty, z których można byłoby
stworzyć potężną galerię materialnego absurdu. (...) Mój dom nadal był na niby
(...). Na niby bywają u nas ludzie i rzeczy: herbata udająca perfumy, dykta
udająca ścianę, wuj udający dżentelmena, ojciec udający fachowca, mama udająca
osobę niezwykle zajętą... Tylko pluskwy zawsze bywały prawdziwe. Jednak
któregoś razu, gdy spacerowały nad łóżkiem rodziców i pięły się po ścianie w
poszukiwaniu ofiary, doszłam do wniosku, że i one udają. Całkiem gustowną
tapetę na ścianie.”[s.129].
*
Istnieją
dwa rodzaje marzeń. Te pierwsze są jak szklane kule szczelnie ograniczające nas
swoją powierzchnią, zza jakiej rozpaczliwie spoglądamy na cel. Przestrzeń marazmu i niemocy, która chęć do działania zatrzymuje na
słowach. „Małe autonomiczne królestwo marzeń”[s.184], „niewidzialna rodzinna
fortuna lokowana w banku złudzeń”[s.184], „życie trwające w tym samym
miejscu”[s.187].
„Gdy
byłam mała, zastanawiałam się, ile razy mama i tato trafiają nogą na własne
niewidoczne ślady kolekcjonowane cierpliwie przez wytrwałą podłogę. Nasze
mieszkanie było niewielkie, a ich dreptanie nieustanne.”[s.188]
Lecz
są także inne marzenia. Te, co popychają do przodu, kształtują i dodają sił.
Przez które godzimy się na mądre cierpienie. Które chronią nas przed innym
losem. Dla Miśki takim pragnieniem były studia. Doktorat. No i Krzyś.
Niespełnione uczucie z dzieciństwa. Miłość, która przeszła obok***.
Mimo
że powieść tak obficie przesiąknięta jest zadumą, autorce udało się stworzyć
akcję, trzymającą w napięciu do ostatnich słów. A między nimi ukryła: mądre
wzruszenie, bezpretensjonalną tkliwość, dyskretną czułość. Doniosłość zwykłych
chwil.
Lubię,
kiedy ktoś potrafi opowiadać o tym, co nam się przydarza w monotonnej
codzienności w sposób tak doniosły. Nie patetyczny – doniosły. To ujmujące. I to poczucie, że nie jestem tak do końca dziwakiem: gdy zachwycają mnie
drobnostki, gdy zwykłe spotkania i zdarzenia uruchamiają niemal filozoficzne
refleksje, gdy czasami czuję się, jak w środku mojej własnej powieści, pisanej
prozą życia... Choć chyba ja wciąż jeszcze za dużo patetyzuję.
Barbara
Kosmowska, Niebieski autobus, wyd. W.A.B., Warszawa 2011.
*cytaty
pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej
stron.
**W.
Szymborska
***Ks.
J. Twardowski
wydawnictwo: W.A.B.
okładka:
miękka ze skrzydełkami
ilość
stron: 320
moja
ocena: 6/6
skąd:
zakup nieprzypadkowy. Ktoś mi kiedyś szepnął, że warto. I dzięki mu za to! :-)
Jak ja lubię tę książkę! I przejażdżkę niebieskim autobusem do wspomnień z dzieciństwa i młodości:) Mam piękny wpis w raptularzu przeplatany zdaniami z powieści i swoimi (zbyt osobisty, by publikować, ale wzruszający). Chyba często zbyt pochopnie odrzuca się literaturę popularną i dlatego po wielokroć dzięki za dobre słowa o tej książce. Wolę ją od pęczka noblistów. Serdeczności:)
OdpowiedzUsuńPS
Chyba nie ja szeptałam...?
Książkowcu, Ty, Ty, Ty szeptałaś! Tylko nie mogę znaleźć Twojego szeptu wśród swoich komentarzy i nie byłam tego pewna na 100%. To dzięki Twojej sugestii zamówiłam sobie tę książeczkę w promocji Weltbiltu (milion książek za 10 zł), inaczej pewnie bym przeoczyła.
OdpowiedzUsuńA widzisz, moja recenzja też zrobiła się bardziej osobista niż inne. Wiele przemilczałam. Bo momentami to tak, jakbym czytała o sobie.
Dziękuję!
Pozdrawiam!! :-))
Weltbildu!! No! :)
UsuńOj, to cieszę się stokrotnie, że się spodobała:) Często miewam inne gusta i drżę, gdy ktoś czyta moją entuzjastyczną recenzję, a potem... klops. Sama nie wiem, gdzie pisałam. Chyba u siebie, gdy była akcja czytadeł na lato, ale nie jestem pewna. Sama już się zastanawiam, czy nie wprowadzić etykiet z autorami, zamiast tematycznych. Tylko nie chciałoby mi się wstecz uzupełniać. Na wakacjach przemyślę. Nie widziałam też tej książki w Weltbildzie! Mam maleńką, stareńką...
UsuńNo nic. Prawda, że taka normalna, polska, kobieca książka? Przeżyłam sporo litrackich powrotów do PRLu, ale ten był wyjątkowo udany. A po spotkaniu z autorką też miałam wrażenie, że nas sporo łączy. Przesympatyczna kobieta, a tak cicho o niej. DZIĘKI:)))
Też tak mam, że drżę, ale w sumie to już nauczyłam się tym nie przejmować. Wiem, że mam specyficzny gust i wiem, że nie da się go odciąć od czytania. Nie umiem się wyobiektywizować. Czyta się całym sobą. To jest w tym wszystkim najpiękniejsze.
Usuń"Niebieski autobus" to jest strzał w dziesiątkę moich upodobań. Kocham ten rodzaj pisania. I wiele mnie z bohaterką łączy - mentalnie.
Wiem, że wspomniałaś o tej książce przy okazji Boleckiej - "Leć do nieba". Tam na bohaterkę też wołali Miśka i akcja także miała miejsce w PRL-u. Ale te dwie książki to zupełnie inne bajki.
I to zazwyczaj tak bywa - o tych, o których jest cicho - oni są świetni. Trzeba ich szukać i odkrywać. Zresztą z Bolecką miałam tak samo.
A do Kosmowskiej sięgnę jeszcze - z pewnością.
Dzięki! :)))
Słyszałam wiele dobrego o tej książce ale po takiej recenzji to a koniecznie muszę ja przeczytać !!!
OdpowiedzUsuńTosiu, i słuszne to były głosy!
UsuńSięgaj - spodoba Ci się!
Serdecznie Cię pozdrawiam i dziękuję, że o mnie pamiętasz, choć ja nie bywam tak często u Ciebie. Mój czas się skurczył. Drastycznie. :|
:*
Takie przypadkowe zakupy najczęściej są szczególnie trafione;) Nie słyszałam o tej książce wcześniej, nawet nie przypominam sobie, bym gdzieś ją widziała.
OdpowiedzUsuńAbsurdy PRL-u ostatnio mnie ciągną, więc z wielką przyjemnością sięgnę po tę książkę;) Mam nadzieję, że znajdę w niej wiele dla siebie :))
Scathach, to prawda. A książka niepozorna i mało rozreklamowana. A warta wielu czytelników!
UsuńZnajdziesz z pewnością - wiele. I nie tylko tego, co śmieszne i absurdalne.
Serdecznie Ci dziękuję za wizytę!
Jak to się stało, że mnie ta książka ominęła!?:) Ponieważ lubię literackie powroty do PRL-u, będę polować na nią na targach krakowskich. Mimo że wydana w 2011 roku, to chyba powinna być na stoisku wyd. W.A.B.... Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńBeato, poluj, bo naprawdę warto - nie tylko ze względu na czasy, w których toczy się akcja. Chociaż wydaje mi się także, że te czasy są z resztą bardzo mocno związane. Nieodłączne. Że były motorem dla takich, a nie innych przemyśleń i wniosków. Bo to przecież czas, gdy tyle było niemożliwe i niedostępne.
UsuńŻyczę, żeby książka była dostępna. Powinna być, młode wydanie :)
Pozdrawiam!! :-)