A kiedy nadejdą owe chwile
szczególne i zapukają do naszej codzienności, trzeba im otworzyć. Właściwie
wykorzystane mogą zmienić bieg życia. Z niewykorzystanych pozostają
tylko okruchy, które nigdy nie zaspokoją pragnienia pełni.
Stevens jest kamerdynerem w
posiadłości Darlington Hall. Należała ona do lorda Darlingtona, od śmierci
którego minęły trzy lata. Jest czerwiec 1956 roku. Obecnym właścicielem
domu i zarazem nowym pracodawcą
Stevensa jest Amerykanin, John Farraday. To właśnie on nakłania go do wzięcia
kilkudniowego urlopu i wyjazdu do Kornwalii. Bohater, nie bez wątpliwości i
oporów, wyrusza w podróż, która staje się jednocześnie podróżą duchową.
Stevens służył w Darlington Hall
całe życie, dążąc do ideału „wielkiego kamerdynera” oraz jego – słowo klucz –
godności. „Godność jest nieodłącznie związana ze zdolnością kamerdynera
do zachowania niewzruszonej postawy zawodowej. Zły kamerdyner to taki, który z
byle powodu zastępuje postawę zawodową postawą prywatną. Dla takich osób zawód
kamerdynera jest czymś w rodzaju roli w pantomimie; najmniejszy poślizg,
najdrobniejsze potknięcie i już spada maska, za którą ukrywał się aktor.”[s.54]*
Do tego dochodzi angielska powściągliwość: „Ludzie z kontynentu nie potrafią
być kamerdynerami, ponieważ są jako rasa niezdolni do takiego okiełznania
uczuć, jakie wyćwiczył w sobie naród angielski.”[s.55].
Bohater uważa, że godność można osiągnąć poprzez świadomy wysiłek w pracy zawodowej. Nie zgadza się z poglądem, iż jest ona tym, „co
można mieć lub nie mieć z kaprysu natury”[s.42] - cechą jednym daną, drugim
nie.
Służba kształtuje jego poglądy i relacje z otaczającymi go ludźmi. Mężczyzna przedkłada ją nad życie prywatne. Wzorowa organizacja pracy, usługiwanie gościom, nadzorowanie pracowników - są pierwszoplanowe. Jest lojalny i oddany lordowi Darlingtonowi - także wtedy, gdy ten sympatyzuje z faszyzmem. Bezmyślnie aprobuje wolę pana, wyzbywając się własnych poglądów. Nie odwzajemnia zainteresowania panny Kenton, gospodyni domu, będąc wobec niej zawsze oficjalny i chłodny. Ukrywa swoje pragnienia za beznamiętną służbową maską. Nie pozwala sobie na wzruszenie i porzucenie służby nawet w najsmutniejszych momentach, jakie mogą przydarzyć się człowiekowi – w momentach śmierci bliskich.
Służba kształtuje jego poglądy i relacje z otaczającymi go ludźmi. Mężczyzna przedkłada ją nad życie prywatne. Wzorowa organizacja pracy, usługiwanie gościom, nadzorowanie pracowników - są pierwszoplanowe. Jest lojalny i oddany lordowi Darlingtonowi - także wtedy, gdy ten sympatyzuje z faszyzmem. Bezmyślnie aprobuje wolę pana, wyzbywając się własnych poglądów. Nie odwzajemnia zainteresowania panny Kenton, gospodyni domu, będąc wobec niej zawsze oficjalny i chłodny. Ukrywa swoje pragnienia za beznamiętną służbową maską. Nie pozwala sobie na wzruszenie i porzucenie służby nawet w najsmutniejszych momentach, jakie mogą przydarzyć się człowiekowi – w momentach śmierci bliskich.
Jak daleko można brnąć w
samooszustwo? Jak zręcznie trzeba żonglować słowami, by niezdolność do
okazywania uczuć, do bliskości – nazwać profesjonalizmem, tchórzostwo i
niedowartościowanie zmienić w cnotę, niegodziwość nazwać godnością? Jak długo
można ukrywać przed sobą własne słabości, walczyć z pragnieniami, nie pozwalać
sobie na zwykły ludzki ból...? Stevens przewartościowuje wartości, wady
postrzega jako zalety. Z premedytacją odbiera sobie prawo do radości. Jego
zasadniczość jest fanatyczna, absurdalna, czasem groteskowa. Jego
teraźniejszość marnieje w cieniu doskonałości.
A jednak – pod tą zimną skorupą
kryje się wielkie cierpienie. Jego krzyk przebija się zza wywodów pełnych
opanowania i powściągliwości. Tłumiony przez lata smutek niepostrzeżenie znajduje ujście między
logiką gruntownych uzasadnień. Ból nie
ma logiki. Widzimy człowieka, który, wierząc w słuszność swojej postawy,
zmarnował szansę na szczęście i pełnię życia. Teraz patrzy w przeszłość i
wydobywa z niej tylko okruchy. Czasu nie można już cofnąć.
Lecz oto zmierza do West Country.
Przy okazji spotka się z panną Kenton. Wszak jego wycieczka jest pożyteczna i
ze służbowego punktu widzenia: może przekona dawną gospodynię do powrotu do
pracy w Darlington Hall? Jej list przeczytał wielokrotnie – nie ma możliwości,
by sam sobie wmówił obecność wspomnianych w nim aluzji co do pragnienia jej
powrotu[por. s.16].
Ta powieść jest niczym angielski krajobraz – surowy, bez
powierzchownej spektakularności, zbytniej ostentacji[por.s.36]. Jednak za beznamiętną,
staranną i cierpliwą narracją Stevensa kryje się wulkan emocji. Napięcie
wzrasta z każdym rozdziałem, piętrzy się wraz z odkrywaniem kolejnych zdumiewających
okoliczności z życia bohatera, by w końcu runąć z impetem i wstrząsnąć nami do
głębi. Jeszcze bardziej zaskoczyć, zdumieć, zachwycić. I tak do ostatnich
stron.
Kazuo Ishiguro, Okruchy dnia, tłum. Jan
Rybicki, wyd. Albatros. Andrzej Kuryłowicz, Warszawa 2008.
*cytaty pochodzą z
książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.
Kadry pochodzą z filmu "Okruchy dnia" w reżyserii Jamesa Ivory [bardzo polecam!].
wydawnictwo: Albatros
tytuł oryginału: The Remains of the Day
tytuł oryginału: The Remains of the Day
język oryginału: angielski
okładka: miękka ze
skrzydełkami
ilość stron: 304
moja ocena: 6/6
moja ocena: 6/6
skąd: z biblioteki
Cudownie piszesz o tej książce. A kadry z filmu każą mi go poszukać... :)
OdpowiedzUsuńDanusiu - koniecznie, koniecznie! Spodoba Ci się. Nie wiem, co jest lepsze - książka czy film. Chyba nie można ich porównać, są doskonałe na swój sposób.
UsuńDziękuję - jednak bardzo się męczyłam nad tą recenzją. Mam tak, gdy książka obudzi we mnie zbyt wiele zachwytu! :)
Film oglądałam dwukrotnie. Świetny z rewelacyjną obsadą.Zastanawiam się ile w postaci Stevena jest angielskości, wydawało by się, że wszystko a w takim razie co japoński pisarz zawarł w niej z natury Japończyka. Może dlatego ta postać, jest tak chłodna, tak zamknięta w sobie i nie potrafiąca wyrazić swe emocje.)
OdpowiedzUsuńJa obejrzałam raz, ale pragnę więcej - jeśli tylko znajdę sposobność, obejrzę.
UsuńCiekawa myśl - podziwiam Ishiguro za uchwycenie tej angielskości. Ech...!
Dziękuję za komentarz - pozdrawiam ciepło!
Anthony Hopkins był genialny w roli kamerdynera! A książkę z chęcią bym sobie porównała z filmem!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Genialny! Podobnie, jak Emma Thompson w roli panny Kenton! Mistrzostwo świata!
UsuńJa właśnie z podobnej motywacji sięgnęłam po książkę. I bardzo zachwyciła. Polecam! :)
Jaka wysoka nota i jak bardzo pozytywny wydźwięk recenzji. Robi wrażenie! I kusi, jak zawsze u Ciebie. :)
OdpowiedzUsuńSkuś się, Ewo, skuś. Spodoba Ci się.
Usuń:* :-)
I książka i film mają niesamowity, ciepły klimat. Wspaniale się czytało i oglądało. Nawet nie umiem powiedzieć, co sprawia większą radość.
OdpowiedzUsuńAgato, mam dokładnie tak samo. Zazwyczaj mogę ocenić, co jest lepsze: film czy książka. A tutaj po prostu każde w swoim rodzaju jest doskonałe. Jak tylko mama przeczyta (już jej podsunęłam:), to zrobimy sobie filmową ucztę :)
UsuńTo jedna z najważniejszych i najpiękniejszych książek, jakie czytałam. Po prostu cudowna. Dzięki, Oleńko, że tak wspaniale o niej napisałaś. Ja mogłabym o niej chyba tylko pomilczeć. :)
OdpowiedzUsuńLirael, nie wiesz, jaką mi sprawiłaś przyjemność swoim komentarzem na temat mojej recenzji tonącej w egzaltacji wzniosłej :-)
UsuńDziękuję!
Ja swoje milczenie musiałam przerwać, po prostu musiałam!
Uściski!!
Same dobre opinie, a ja nawet filmu nie obejrzałam. Jedynie kupiłam książkę... Jak zwykle:(
OdpowiedzUsuńA to już jest połowa sukcesu! :-) Machniesz w dwa dni, tak wciąga!
UsuńŻyczę Ci tej lektury!
Książki nie czytałam, ale oglądałam ekranizacje i rzeczywiście jest emocjonalna historia, bez zbędnej powierzchownej spektakularności. Ten film naprawdę miał niesamowity charakter.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak, Cyrysiu. Zgadzam się w 100%!
UsuńPozdrawiam! :)