O książce Katarzyny Mlek można by powiedzieć: garść
fantastyki, szczypta grozy, odrobina komedii i sensacji – a wszystko
przeniknięte ciepłą, życzliwą myślą o wyjątkowości beskidzkiego regionu. Wydaje
się jednak, że z proporcjami i jakością poszczególnych składników było coś nie
tak i pojawiła się także garstka zastrzeżeń.
Laliki – malownicza wioska położona na pograniczu Beskidu Śląskiego i Żywieckiego, w powiecie żywieckim, jedno z sołectw Milówki. „Jej nazwa brzmi śpiewnie i wesoło niczym dziecięca rymowanka. I jest całkowicie myląca.”[s. 7]* . To właśnie tutaj przybywa Zbigniew Linert - narrator książki, świeżo upieczony inżynier budownictwa z Katowic, aby nadzorować budowę kościoła. Poznaje tutejszego proboszcza – Michała Bubę (ciekawostka: w 1981 roku do Lalik posłany został ksiądz Kazimierz Buba, któremu ks. biskup Jan Pietraszko zlecił budowę nowego kościoła w centrum wioski**), a ten wprowadza go w wir wydarzeń i wyjaśnia, co się tu dzieje. To z jego ust padają tytułowe słowa: „Na wietrze diabeł przyjechał. (...) Coś się stanie, coś się wydarzy”[s. 27]. Ksiądz Buba – postać bardzo charyzmatyczna – nie lekceważy istnienia mrocznych sił prześladujących Laliki i dzielnie staje z nimi w szranki. Bowiem wiatr będący w służbie jego piekielnej mości nie tylko zjawia się niespodziewanie i za każdym razem robi porządną demolkę, lecz także mąci w głowach mieszkańców i doprowadza ich do obłędu.
„Tak to u nas jest. Wiatr uwziął się na Laliki. Czemu? A kto to wie? Złe nie postępuje logicznie.”[s. 31]
I tak oto inżynier, człowiek nauki, spotyka się z istnieniem mocy nieracjonalnych i niedorzecznych, stopniowo uświadamiając sobie, że Laliki to nie jest zwyczajne miejsce. Mój ulubiony zabieg fabularny - figura obcego, kogoś, kto przybywa skądinąd, cepra - tutaj niczego nie demaskuje, lecz jedynie dziwi się i irytuje, by się w końcu przekonać. A jego opowieść ma przekonać i nas. Czy tak jest?
Nie powiem: opowiadania mają swój klimat i choć w czasie lektury doskwierały mi pewne niewygody - przymykałam na nie oko. Jakie niewygody?
Ano czasem było zbyt niedorzecznie. Sceny z wiatrem w roli głównej wydawały mi się wydumane, najpierw mało prawdopodobne, przesadzone, potem zbyt oczywiste i niepotrzebnie (na siłę) wprowadzające chaos w narrację. Wiadomo – żywioł to żywioł, ale jego działanie stało się w końcu tylko demolką dla samej demolki, z której mało wynika i która do akcji wnosi niewiele.
Po drugie: postaci – górale – nieszkodliwi szaleńcy, uparci i przekonani o własnej nieomylności. Charakterystyczni, choć może za bardzo - tak mocno, że aż przerysowani i może trochę stereotypowi...?
A elementy fantastyczne – wiatr i „żywiące się nim piekielne istoty?” Że diabeł w Beskidach ludzi wodzi – jak w pierwszym opowiadaniu - to się zgadza (ileż ja się od dziadków nasłuchałam opowieści o debłach”!), ale już opowieść o gadającym jeleniu, Królu Gór, kojarzy mi się bardziej z Duchem Lasu z japońskiej animacji „Księżniczka Mononoke”. Legenda o duszy ludzkiej zaklętej w koniu jest mi nieznana, a hamadriada ukazująca się Jankowi to mitologia grecka. Nie jestem etnografem, ale fantastyczna warstwa opowiadań przywołuje mi na myśl raczej baśnie, mitologie, pewne uniwersalne narracje zamiast rodzimego folkloru. Nie dam sobie jednak ręki uciąć – może to miejscowe legendy laliczan, które autorka zdążyła już dobrze poznać?
W każdym razie spodziewałam się mocniejszego rozbudowania tej właśnie warstwy: wydobycia tradycji, zwyczajów, obrzędów ludowych, pogłębienia i wyeksponowania wartości bliskich mieszkańcom żywieckiej wsi, zaakcentowania góralszczyzny nie tylko przez upór i porywczość bohaterów. Zdaje się, że ten element został potraktowany zbyt dowolnie, zbyt luźno. Brakuje mi lokalnego kolorytu: zaadaptowanie kilku baśniowych narracji w losy mieszkańców beskidzkiej wioski to jeszcze nie folklor. Owszem: jest fantastyka, jest magia, jest niezwykłość i dziwy w życiu bohaterów – ale to mogło przydarzyć się wszędzie.
Zresztą z fantastyką też trzeba uważać. Fantastyka fantastyką, a mnie brakuje odrobiny racjonalności, a mianowicie: nie wierzę, że w Lalikach nie ma OSP!!! – to odnośnie żywiołów. Ksiądz i Zbyszek walczą z wiatrem za pomocą świętego medalika, a gdzie tu strażacy? Gdzie wójt, sołtys, rada gminy?! Wiem, że może bardzo się czepiam, ale o ile łatwiej było by mi uwierzyć w świat przedstawiony, gdyby był bardziej sugestywny? Jakże bardziej swojski byłby klimat małej miejscowości, gdyby pewne instytucje i osobistości wpleść w bieg wydarzeń (choćby w lekkim zarysie!). Pewne sceny można było bardziej udramatyzować, rozbudować, doposażyć w kilka elementów, które przekonają odbiorcę. Uprawdopodobnić je. Bajki też potrzebują prawdopodobieństwa.
Można oczywiście pewne niedostatki usprawiedliwiać formą opowiadania, wymuszającą zwięzłość i oszczędność środków. Może autorka chciała opowiedzieć w nich zbyt wiele? Ale ten wywołany apetyt na więcej można postrzegać również jako wielką zaletę. W dobrym kierunku zmierza pióro Katarzyny Mlek, jeśli wie, jak budować świat tak, żeby go nie opowiedzieć do końca, a tylko rozbudzić czytelniczą wyobraźnię. Musi tylko pomijać te właściwe elementy. Cóż – czekam na powieść o innej beskidzkiej wsi.
A najważniejsze, że udało się młodej pisarce pokazać przemianę głównego bohatera ze sceptyka i kpiarza w miłośnika, bacznego obserwatora i gorliwego obrońcę Lalik, w których odnalazł swoje miejsce na ziemi. Obcy stał się „swój”, a w opowieści, co początkowo były dla niego „góralskim bajaniem”, uwierzył i postanowił „powtarzać je dalej, dopóki starczy mu sił”[por. s. 68]. To bardzo ładny motyw niniejszej książki, obok którego wrażliwcy tacy jak ja, przystają ze wzruszeniem.
Nie można odmówić autorce wciągającej akcji, umiejętnego budowania napięcia i lekkości pióra. To szybka lektura na jeden-dwa leniwe wieczory, a przede wszystkim – na niesamowite sny! Mimo wszystko opowiadań absolutnie nie odradzam. Sama z chęcią sięgnę po inne książki Pani Katarzyny.
Katarzyna Mlek, "Na wietrze diabeł przyjechał", wyd. Flosart, Działdowo 2013.
Laliki – malownicza wioska położona na pograniczu Beskidu Śląskiego i Żywieckiego, w powiecie żywieckim, jedno z sołectw Milówki. „Jej nazwa brzmi śpiewnie i wesoło niczym dziecięca rymowanka. I jest całkowicie myląca.”[s. 7]* . To właśnie tutaj przybywa Zbigniew Linert - narrator książki, świeżo upieczony inżynier budownictwa z Katowic, aby nadzorować budowę kościoła. Poznaje tutejszego proboszcza – Michała Bubę (ciekawostka: w 1981 roku do Lalik posłany został ksiądz Kazimierz Buba, któremu ks. biskup Jan Pietraszko zlecił budowę nowego kościoła w centrum wioski**), a ten wprowadza go w wir wydarzeń i wyjaśnia, co się tu dzieje. To z jego ust padają tytułowe słowa: „Na wietrze diabeł przyjechał. (...) Coś się stanie, coś się wydarzy”[s. 27]. Ksiądz Buba – postać bardzo charyzmatyczna – nie lekceważy istnienia mrocznych sił prześladujących Laliki i dzielnie staje z nimi w szranki. Bowiem wiatr będący w służbie jego piekielnej mości nie tylko zjawia się niespodziewanie i za każdym razem robi porządną demolkę, lecz także mąci w głowach mieszkańców i doprowadza ich do obłędu.
„Tak to u nas jest. Wiatr uwziął się na Laliki. Czemu? A kto to wie? Złe nie postępuje logicznie.”[s. 31]
I tak oto inżynier, człowiek nauki, spotyka się z istnieniem mocy nieracjonalnych i niedorzecznych, stopniowo uświadamiając sobie, że Laliki to nie jest zwyczajne miejsce. Mój ulubiony zabieg fabularny - figura obcego, kogoś, kto przybywa skądinąd, cepra - tutaj niczego nie demaskuje, lecz jedynie dziwi się i irytuje, by się w końcu przekonać. A jego opowieść ma przekonać i nas. Czy tak jest?
Nie powiem: opowiadania mają swój klimat i choć w czasie lektury doskwierały mi pewne niewygody - przymykałam na nie oko. Jakie niewygody?
Ano czasem było zbyt niedorzecznie. Sceny z wiatrem w roli głównej wydawały mi się wydumane, najpierw mało prawdopodobne, przesadzone, potem zbyt oczywiste i niepotrzebnie (na siłę) wprowadzające chaos w narrację. Wiadomo – żywioł to żywioł, ale jego działanie stało się w końcu tylko demolką dla samej demolki, z której mało wynika i która do akcji wnosi niewiele.
Po drugie: postaci – górale – nieszkodliwi szaleńcy, uparci i przekonani o własnej nieomylności. Charakterystyczni, choć może za bardzo - tak mocno, że aż przerysowani i może trochę stereotypowi...?
A elementy fantastyczne – wiatr i „żywiące się nim piekielne istoty?” Że diabeł w Beskidach ludzi wodzi – jak w pierwszym opowiadaniu - to się zgadza (ileż ja się od dziadków nasłuchałam opowieści o debłach”!), ale już opowieść o gadającym jeleniu, Królu Gór, kojarzy mi się bardziej z Duchem Lasu z japońskiej animacji „Księżniczka Mononoke”. Legenda o duszy ludzkiej zaklętej w koniu jest mi nieznana, a hamadriada ukazująca się Jankowi to mitologia grecka. Nie jestem etnografem, ale fantastyczna warstwa opowiadań przywołuje mi na myśl raczej baśnie, mitologie, pewne uniwersalne narracje zamiast rodzimego folkloru. Nie dam sobie jednak ręki uciąć – może to miejscowe legendy laliczan, które autorka zdążyła już dobrze poznać?
W każdym razie spodziewałam się mocniejszego rozbudowania tej właśnie warstwy: wydobycia tradycji, zwyczajów, obrzędów ludowych, pogłębienia i wyeksponowania wartości bliskich mieszkańcom żywieckiej wsi, zaakcentowania góralszczyzny nie tylko przez upór i porywczość bohaterów. Zdaje się, że ten element został potraktowany zbyt dowolnie, zbyt luźno. Brakuje mi lokalnego kolorytu: zaadaptowanie kilku baśniowych narracji w losy mieszkańców beskidzkiej wioski to jeszcze nie folklor. Owszem: jest fantastyka, jest magia, jest niezwykłość i dziwy w życiu bohaterów – ale to mogło przydarzyć się wszędzie.
Zresztą z fantastyką też trzeba uważać. Fantastyka fantastyką, a mnie brakuje odrobiny racjonalności, a mianowicie: nie wierzę, że w Lalikach nie ma OSP!!! – to odnośnie żywiołów. Ksiądz i Zbyszek walczą z wiatrem za pomocą świętego medalika, a gdzie tu strażacy? Gdzie wójt, sołtys, rada gminy?! Wiem, że może bardzo się czepiam, ale o ile łatwiej było by mi uwierzyć w świat przedstawiony, gdyby był bardziej sugestywny? Jakże bardziej swojski byłby klimat małej miejscowości, gdyby pewne instytucje i osobistości wpleść w bieg wydarzeń (choćby w lekkim zarysie!). Pewne sceny można było bardziej udramatyzować, rozbudować, doposażyć w kilka elementów, które przekonają odbiorcę. Uprawdopodobnić je. Bajki też potrzebują prawdopodobieństwa.
Można oczywiście pewne niedostatki usprawiedliwiać formą opowiadania, wymuszającą zwięzłość i oszczędność środków. Może autorka chciała opowiedzieć w nich zbyt wiele? Ale ten wywołany apetyt na więcej można postrzegać również jako wielką zaletę. W dobrym kierunku zmierza pióro Katarzyny Mlek, jeśli wie, jak budować świat tak, żeby go nie opowiedzieć do końca, a tylko rozbudzić czytelniczą wyobraźnię. Musi tylko pomijać te właściwe elementy. Cóż – czekam na powieść o innej beskidzkiej wsi.
A najważniejsze, że udało się młodej pisarce pokazać przemianę głównego bohatera ze sceptyka i kpiarza w miłośnika, bacznego obserwatora i gorliwego obrońcę Lalik, w których odnalazł swoje miejsce na ziemi. Obcy stał się „swój”, a w opowieści, co początkowo były dla niego „góralskim bajaniem”, uwierzył i postanowił „powtarzać je dalej, dopóki starczy mu sił”[por. s. 68]. To bardzo ładny motyw niniejszej książki, obok którego wrażliwcy tacy jak ja, przystają ze wzruszeniem.
Nie można odmówić autorce wciągającej akcji, umiejętnego budowania napięcia i lekkości pióra. To szybka lektura na jeden-dwa leniwe wieczory, a przede wszystkim – na niesamowite sny! Mimo wszystko opowiadań absolutnie nie odradzam. Sama z chęcią sięgnę po inne książki Pani Katarzyny.
Katarzyna Mlek, "Na wietrze diabeł przyjechał", wyd. Flosart, Działdowo 2013.
*cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.
Strona internetowa Katarzyny Mlek: katarzynamlek.pl
Okładka: Dorota Prończuk
Ilustracje do tekstu: Jarosław Główka Jr.
wydawnictwo: Flosart
okładka: miękka (jaka świetna grafika!)
ilość stron: 139
moja ocena: 4/6
skąd i dlaczego: za egzemplarz recenzyjny dziękuję Panu Marcinowi z Agencji PR EMPEMEDIA oraz Autorce, dziękując jednocześnie za wielką cierpliwość.
Okładka: Dorota Prończuk
Ilustracje do tekstu: Jarosław Główka Jr.
wydawnictwo: Flosart
okładka: miękka (jaka świetna grafika!)
ilość stron: 139
moja ocena: 4/6
skąd i dlaczego: za egzemplarz recenzyjny dziękuję Panu Marcinowi z Agencji PR EMPEMEDIA oraz Autorce, dziękując jednocześnie za wielką cierpliwość.
Lubię takie klimaty! Ostatnio zachwyciła mnie "Stara Słaboniowa i spiekładuchy", dostrzegam pewną zbieżność fabularną obu książek.
OdpowiedzUsuńTrochę szkoda, że lektura nieco uwierała - sądzę, że przeszkadzałyby mi te same elementy, które zwróciły twoją uwagę. Co do góralskiego charakteru - zbyt często spotykam się z podobnym rysem na kartach książek (np. "Wichrołak"), by nie dawało mi to do myślenia. Poza tym przyjaciółka ma rodzinę w górach i z tego co mi wiadomo, te fakty wcale nie muszą być przesadzone :D
Haha! "Przesadzone fakty" - jeśli o góralski charakter Ci chodzi to nie są przesadzone, oj nie są! :) Czy o wiatr? Z nim jest różnie. Przesada, naginanie zdroworozsądkowych granic - to wszystko być może, ale musi mnie przekonać.
UsuńOgólnie książka nie jest zła, jest bardzo klimatyczna i fajnie się ją czyta. Mam po prostu niedosyt i o nim piszę.
Pozdrawiam! I polecam Ci tę lekturę! :)
Czytałam poprzednią książkę Pani Katarzyny, która zrobiła na mnie niesamowite wrażenie, niemniej jednak na powyższą pozycje nie mam jakoś ochoty. Może, gdyby to była dłuższa proza a nie antologia, to nie wahałabym się tak bardzo.
OdpowiedzUsuńJa mam właśnie ochotę na "Zapomnij patrząc na słońce". Cyrysiu - nie zrażaj się tym - jest 6 osobnych opowiadań, ale połączonych nadrzędnym motywem, więc to trochę tak, jakbyś czytała powieść z sześcioma rozdziałami ;)
UsuńPozdrawiam!
Nie wiem, jakoś mnie nie przekonuje ta książka do siebie... jakoś chemia nie zadziałała...
OdpowiedzUsuńbywa i tak :)
UsuńA ja przekornie, po tej recenzji dopiero nabrałam apetytu;)
OdpowiedzUsuńNo!
UsuńPrzecież ona nie jest znów taka negatywna, no...
Pozdrawiam ciepło! :)