Nie wystarczy chwytająca za serce historia – trzeba ją jeszcze umieć opowiedzieć. Wzruszenie przy czytaniu to nie jest byle co. Nie tak łatwo je wywołać. Potrzebne mi głębiny i pozwolenie, by się w nich zanurzyć.
Kogo nie wzruszy historia Zezé – rudowłosego pięciolatka ciekawego świata, dotkliwie doświadczającego biedy? Który nie dostaje prezentu na Boże Narodzenie, pracuje jako pucybut, by w sklepie o nazwie „Głód i nędza” móc kupić sobie co nieco? Zamartwiającego się bezrobotnym ojcem i matką pracującą ponad siły? Zbyt mocno obrywającym za swoje psoty – zazwyczaj doprawdy nieproporcjonalnie do ich wagi? Opowiadającym o swoim cierpieniu i smutku małemu drzewku pomarańczowemu? Kogo to nie wzruszy?
Ano - mnie.
Nie trafił do mnie zlepek zdarzeń byle jak opowiedzianych przez narratora-pięciolatka. Czytałam wiele książek, w których narracja prowadzona była przez dziecko i wiem, że dziecięca naiwność, nieporadność i niewiedza nie muszą oznaczać kompozycyjno-stylistycznych niedostatków. Myślę jednak, że autor nie jest ich świadom i bynajmniej nie są one wynikiem celowości.
Po wydarzeniach prześlizgiwałam się zbyt szybko, bez zainteresowania i z niesmakiem. Z umiejętnie połączonych słów można przecież zbudować naprawdę sugestywny świat. Tutaj zabrakło mi fundamentów, na których mogłabym się oprzeć, zdecydowanych konturów, gotowych do wypełnienia wyobraźnią. A wystarczyło po prostu dopracować i rozbudować niektóre sceny, zgłębić psychikę postaci, dokończyć rozpoczęte wątki, sprecyzować kierunek biegu wydarzeń.
Chaotycznie przesuwające się przed oczyma obrazy wodzą na manowce. W kompozycji zabrakło mi wyrazistej, nadrzędnej przyczyny porządkującej wydarzenia i myśli. Czekałam, aż coś wyniknie z kolejnych przygód chłopaka: że w końcu się zmieni i przestanie psocić albo jego rodzina zmieni do niego stosunek i wytłumaczy mu, że nie wolno tak a tak się zachowywać, zamiast bezmyślnie go bić, albo że ich los się odmieni. I owszem – ostatnie rozdziały stanowią pewien przełom, ale, przez brak należytego wyeksponowania, pozostaje nijaki. To, co ważne wypada blado i nie robi wrażenia, to, co doniosłe - gubi się w fabularnym chaosie.
Zupełnie nieprzekonujący i mało prawdopodobny jest dla mnie fakt, że mały chłopiec napotyka nagle obcego człowieka i zaprzyjaźnia się z nim tak mocno, że po kilku chwilach traktuje go jak ojca. Tym bardziej, że po pierwszym niefortunnym spotkaniu, gdy Zezé został przezeń publicznie upokorzony, obiecał sobie, że go zabije. Innym razem Zezé zwierza się swojemu Portugalowi [tj. owemu przyjacielowi właśnie]: „Tata ma już tyle lat, że nie może znaleźć pracy. Wiem, jak bardzo go to boli”[s. 147]*, a stronę dalej powiada: „A on [tata] mnie tak strasznie zbił, tak okropnie. Ale nie szkodzi... – Pociągnąłem przeciągle nosem. – Nie szkodzi, i tak go zabiję”[s. 149].
Doprawdy irytujące jest emocjonalne rozchwianie chłopca. Bohater raz ubolewa nad swoim zachowaniem, a za moment idzie psocić; raz jest pokorny, raz niesforny, raz kogoś kocha, innym razem przysięga go zabić. Źle brzmią w ustach dziecka tak drastyczne zamiary oraz wulgaryzmy. Nie twierdzę, że jest to coś nadzwyczajnego i niemożliwego (pewnie się zdarza), jednak sposób przedstawienia takich sytuacji aż się prosi o pogłębiony, dojrzalszy portret psychologiczny.
Brak konsekwencji, zmienność: nastrojów, wydźwięku, klimatu, postaw - męczą. Czytelnik jest nimi bombardowany i zaskakiwany - raczej niemile. Oto zaczynam się do czegoś przywiązywać, ustosunkowywać, wczuwać w coś, a tu – bach! – koniec. Ni stąd, ni zowąd nowa opcja, na którą nie byłam gotowa.
Naiwnie rozumiane przez chłopca sprawy i problemy nie zostają mu przez nikogo wyjaśnione. A szkoda, bo jego inteligencja i ciekawość świata była potencjałem do wykorzystania. Prawdy, do jakich dochodzi mogą poruszać, lecz są mało odkrywcze. (Jedyny cytat, nad którym się zatrzymałam i wynotowałam: „Można zabijać w sercu. Po prostu przestać kogoś kochać. I wtedy ten ktoś umiera”[s. 149].) Przyjacielowi, którego spotyka bohater, daleko do lisa z „Małego Księcia”. Podobnie jak „Mojemu drzewku pomarańczowemu” daleko do książki Saint-Exupéry'ego. To bardzo eksponowane porównanie jest dla mnie całkowicie bezzasadne.
O wartości powieści nie świadczy naszpikowanie jej wzruszającymi scenami. Trzeba jeszcze umieć je połączyć w zgrabną całość. Naciąganie odbiorcy na chwytliwe historie, granie na jego emocjach – nie tędy droga do mojego czytelniczego serca.
José Mauro Vasconcelos, Moje drzewko pomarańczowe, tłum. Teresa Tomczyńska, wyd. Muza, Warszawa 2009.
*Cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.
wydawnictwo: Muza
tytuł oryginału: Meu Pé de Laranja Lima
język oryginału: portugalski
okładka: miękka
ilość stron: 190
moja ocena: 2/6
skąd: biblioteka.
Zatem książkę będę omijać szerokim łukiem. Pewnie to samo by mnie zirytowało, co Ciebie, a widzę, że było tego niemało. Z czystym sumieniem sobie odpuszczam dziękując jednocześnie za ostrzeżenie:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Ja właśnie nie lubię takich rozchwianych bohaterów! Irytujące :/ I cóż, skoro książka nie wzruszyła, to znaczy, że nie miała tego "czegoś"...
OdpowiedzUsuńJestem lekko zaskoczona, zawsze sądziłam, że "Moje drzewko pomarańczowe" to taka stabilna zachwycająca klasyka.
OdpowiedzUsuńKsiążki nie czytałam, ale teraz mocno mnie ona intryguje, zastanawia mnie to rozchwianie malca, z drugiej strony taka niestabilność jest charakterystyczna dla pięciolatka, co tu dywagować, muszę to sama ugryźć :)
@Isadora, zajrzeć z ciekawości zawsze można, nie wiem, może to ja jestem jakaś inna, skoro wszędzie, gdzie nie popatrzę ludzie piszą, że to jedna z najcudowniejszych książek, jakie czytali i że przy niej płakali.
OdpowiedzUsuńJa zareagowałam jak powyżej, cóż.
A Tobie dziękuję, że tu wpadłaś i przeczytałaś ;)
Pozdrawiam serdecznie.
@Avo_lusion, rozchwianie rozchwianiu nierówne. Bo wszystko zależy od umiejętności wykreowania bohatera. A autor takich umiejętności nie ma. Podobnie jak kilku innych.
Pozdrawiam, dziękuję za komentarz! :)
@Natula, ja też tak właśnie sądziłam i niesamowicie się ucieszyłam, widząc książkę w bibliotece. I na tym koniec moich uciech.
Niestabilność - nie wiem, może i jest charakterystyczna dla pięciolatka, ale autor nie potrafił jej znośnie przedstawić. Zamiast dodawać książce prawdziwości, jest po prostu niewiarygodna.
Dzięki za odwiedziny! Pozdrawiam!! :)
Bardzo ważny pierwszy (i ostatni) akapit) - autorzy, mam wrażenie, często o tym zapominają.
OdpowiedzUsuńHm, ale o autorze nie słyszałam nic - wstyd.
Miłego dnia!^^
Zgadzam się, Luizo. Zapominają. A ja bardzo doceniam taką pamięć. I złoszczę się na niepamięć ;)
OdpowiedzUsuńJa wcześniej też nic nie słyszałam. Eee tam.
Już teraz nie żałuję.
Dziękuję - wzajemnie - dobrego dnia! :)
Nawet nie myślałam, że tak przeciętna może być ta książka. Wprawdzie słyszę o niej po raz pierwszy, ale wiem, że skoro ty się na niej zawiodłaś, to ja także wolę nie ryzykować irytacją podczas jej czytania.
OdpowiedzUsuńCyrysiu, tak, jak pisałam Isadorze - zajrzeć zawsze można: może Tobie nie będzie przeszkadzać to wszystko tak, jak mnie, może wyłapiesz inne rzeczy. To znaczy: kategorycznie nikomu nie odradzam spróbować się z nią zmierzyć, ale i nikomu jej nie polecam. W końcu jest tyle wartościowych książek wokół nas! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za głos. Pozdrawiam! :)
No tak, ale np. owa Bella ze zmierzchu jest taka sama. Wiecznie zmienna, wiecznie nie wie, czego chce. Masakra :/
OdpowiedzUsuńAvo_lusion, właśnie - może po prostu autor nie miał na nią pomysłu i raz pisał tak, raz tak. Irytująca jest taka niekonsekwencja. Nijakość, letniość, niewyrazistość.
OdpowiedzUsuńCóż, przysłuchiwałam się kiedyś jak mama czytała tą książkę na dobranoc mojej młodszej siostrze i nawet mnie zainteresowała. Jednak nie na tyle żeby do niej sięgnąć, chociaż przez chwilę miałam na to ochotę. Może po prostu przeznaczona jest dla tych zdecydowanie najmłodszych :))
OdpowiedzUsuńMoonia, może tak jest, choć wtedy moje argumenty są jeszcze mocniejsze. Bo pisać dla dziecka jest sztuką. A jeśli nawet się mylę - wszak jestem już starą konicą, to swojemu dziecku nie czytałabym tej książki, ze względu na liczne wulgaryzmy i wyzwiska, które padają z ust ich rówieśnika. Naprawdę nie trzeba się uciekać do takich środków, żeby wykreować bohatera złego, antybohatera. Tym bardziej, że Zeze ma zyskiwać sympatię wśród najmłodszych.
OdpowiedzUsuńTutaj też o tym pisano:
http://www.pardon.pl/artykul/4765/cala_polska_czyta_dzieciom_dziwka_glupia_k_wa
Dzięki za wypowiedź i pozdrawiam!
A to mnie zaskoczyłaś swoją opinią. Niedawno kupiłam tę książkę i przez niską ocenę moja ciekawość jest jeszcze większa. Muszę na sobie sprawdzić jak wypadnie. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńKasandro, to tak bywa - niska ocena jeszcze bardziej potrafi zachęcić. Może akurat Ci się spodoba, może nie zwrócisz uwagi na to, co mi się nie podobało. U mnie wypadła blado - cóż, może też i dlatego, że tak wiele oczekiwałam?
OdpowiedzUsuńW każdym razie - pozdrawiam i mimo wszystko życzę lektury: miłej albo znośnej ;)
Nie przepadam za książkami, w których narratorem jest dziecko. I po tą raczej też nie sięgnę
OdpowiedzUsuńToska, może trafiałaś na słabe i niepotrzebnie się uprzedziłaś. Weźmy na przykład "Chwałę mojego ojca. Zamek mojej matki" Pagnola - świetna. Weźmy "Idź, kochaj" Tryzny - świetna. "Oskar i pani Róża, "Dłoń pełna gwiazd", "Córka rzeźbiarza"...... na szybko przychodzą mi na myśl.
OdpowiedzUsuńDziecko jest niesamowicie mądrą istotą i można tą perspektywę znakomicie wykorzystać w powieści.
Kiepskość tej książki nie wynika z faktu, że narratorem jest dziecko, tylko że dorosły, który to pisze, nie wie, jak dobrze pisać.
Pozdrawiam! :)
To jest jedna z nielicznych książek, której nie przeczytałam do końca. Odłożyłam ją, miałam poczucie, że tracę czas. Jest tyle naprawdę dobrej literatury:) Sama byłam zadziwiona moją reakcją, bo kilka recenzji pełnych zachwytów nad tą książką przeczytałam. Trudno:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Papryczko - uffff - ulżyło mi, myślałam, że tylko ja jestem jakaś inna :)
OdpowiedzUsuńJa byłam wytrwała, myślałam, że książka w końcu mnie czymś zachwyci. Trudno.
Dziękuję za komentarz!!
Pozdrawiam serdecznie! :-)
Wiesz, mam czasem wrażenie, że autorzy są przekonani iż wystarczy jedynie stworzyć historię z biednym dzieckiem w roli głównej i ona sama się obroni...że nie trzeba się specjalnie wysilać konstruując ją, bo przecież okropny los berbecia każdego rozczuli...A tu się okazuje, że to bardzo błędne myślenie. Te historie często są nazbyt ckliwe i robią odwrotne wrażenie do zamierzonego przez pisarza...Tak u mnie było z "Oskarem i panią Różą" Schmitta przykładowo.
OdpowiedzUsuńSłuszna wypowiedź, całkowicie się z Tobą, Ewo, zgadzam.
UsuńAkurat "Oskara i panią Różę" polubiłam - nie pamiętam już dlaczego, fakt, że czytałam ją jakiś czas temu i pamiętam jedynie, że podobała mi się narracja dziecka, to jak autor dobrze oddał jego myślenie - dziecka, które po dziecięcemu rozumie świat, chorobę, wie dużo więcej, niż wiedzą jego rodzice, droczy się z Panem Bogiem, a pani Róża ma do niego bardzo dobre podejście, lepsze niż jego rodzice. Mnie się wydaje, że to był jeszcze ten stary dobry Schmitt, ten najlepszy.
Ale jeśli "Oskar i p. Róża" Ci się nie spodobał, to powiem Ci, że ta książka jest o wiele wiele wiele gorsza, nieporównywalnie gorsza.
Pozdrawiam - dziękuję! :)
Czytałam "Moje drzewko pomarańczowe" jakieś 2-3 lata temu i bardzo mile wspominam tę lekturę. Bardzo polubiłam Zeze i jego narracja wciągnęła mnie całkowicie. Chyba nawet bardziej niż Oskara ze słynnego opowiadania Schmitta. Jak widać to, co podoba się jednym, może wzbudzić zupełny niesmak u innych dlatego polecam wszystkim, by jednak sami spróbowali zmierzyć się z lekturą. Jest bardzo krótka więc nie zajmie to wiele czasu :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
Paideia, cóż - ja nie dałam rady się wciągnąć, a co dopiero wzruszyć, a czemu - uzasadniłam. Nie jesteś w swojej ocenie osamotniona, bo, jak wyżej pisałam, naczytałam się sporo bardzo pozytywnych recenzji. Przeczytać oczywiście każdy może.
UsuńDziękuję Ci za wypowiedź!
Pozdrawiam! :)
bardzo rzeczowa recenzja, ja mam w planach tę książkę od dawna i teraz chyba z jeszcze większą ciekawością będę po nią sięgać :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, Magdo.
UsuńKrytyka też potrafi zaostrzyć apetyt.
Życzę dobrej lektury - mimo wszystko ;)
Pozdrawiam! :)
Hmm na Twój blog Aleksandra trafiłam niedawno, zaledwie tydzień temu. Przyznam, że zaciekawiła mnie ta krytyczna ocena książki "Moje drzewko pomarańczowe" i dlatego piszę o tym pod tą recenzją. No, cóż mnie akurat ta książka się podobała. Ludzie są rożni i tak samo ich opinie mogą takie być. Ujmę to w ten sposób, otóż z częścią uwag się zgadzam, ale nie do końca. Owszem książka jest może dość dziwnie pisana i refleksje są niepoukładane, mim to trzeba pamiętać, że w zamierzeniu Autora ta książka taka miała być. Trudno zarzucać naiwność narracji, jeżeli narratorem jest niejako pięciolatek, czy raczej dorosły już autor, który wraca do wspomnień w wieku czterdziestu ośmiu lat. Po prostu takie to ma być, czasami może troszkę denerwujące, ale mimo to piękne mimo wszystko. Poza tym temat zawarty w ty pozornie króciutkim opowiadaniu jest trudny przemoc wobec dziecka, samotność Zeze, brak zrozumienia ze strony rodziców etc. owszem mnie, także raził wspomniane brzydkie słowa jakich używa pięciolatek. Rzeczywiście Zeze przeklina, ale można powiedzieć, że inni bohaterowie tak samo postępują, jeżeli chodzi o niego. Ostatnia część tej recenzja najbardziej mnie zdziwiła co przyznaję. Piszesz o tym, że niewiarygodne jest dla Ciebie taki scenariusz, żeby o to bohater spotkał na swojej drodze zupełnie obcego mężczyznę i po kilku chwilach z nim spędzonych trak mocno się do niego przywiązał, iż pokochał go jak ojca. Brzmi niewiarygodnie i to fakt niemniej, jednak nie jest to niemożliwe. Czasami bardzo szybko możemy kogoś pokochać, jeśli on nam okaże uczucie. Na początku sytuacja nie wyglądała za dobrze, bo oto pojawił się kolejny okropny dorosły, który znowu potrafił użyć sił zamiast spokojnie wytłumaczyć niestosowność takiego zachowania. Ja na miejscu Zeze zachowałabym się podobnie. Zauważ co stało się potem i jaka przemiana nastąpiła we "wrogu" malucha. Ten dorosły bohater jako jedyny potrafił zmienić swój stosunek do chłopca. Co do użycia przez kilkuletniego brzdąca słów "Zabiję pana jak tylko dorosnę" , czy w odniesieniu do własnego ojca to później zostało wyjaśnione, że chodziło o "zabijanie w sercu", czyli w sensie uczuć, a nie w formie dosłownej. Tak myśli większość dzieciaków. Ja osobiście kilka razy słyszałam coś podobnego oczywiście nie dosłownie, ale sens był mniej więcej taki. No i chyba pominęłaś bardzo ważną moim zdaniem i trudną zarazem rozmowę. Otóż w pewnym momencie Zeze chce się zabić tym razem już sam. Ma tak dość ciągłego bicia i niezrozumienia, że chce się rzucić pod koła pociągu. I oto pierwszy raz słyszy z ust tego właśnie kompletnie obcego człowieka słowa "Kocham cię i dlatego nigdy więcej nie wolno ci tak myśleć". Proste i dość banalne zdanie, a wypowiada je dopiero, ów przyjaciel-taksówkarz. Zwykle takie słowa powinni mówić rodzice w tym przypadku tak nie było. Podsumowując trudno się dziwić, że kogoś kto okazał mu czułość,próbował cokolwiek tłumaczyć Zeze traktował jak ojca. Ta deklaracja pada tam wprost od obu zresztą stron. Mnie najbardziej zszokowało pewna myśl zawarta w tej historii na samym końcu „Co chce ten człowiek, który bierze mnie na kolana?". "On nie jest moim ojcem. Mój tata umarł. Zabiła go Mangaratiba." Tak to chyba najlepsze posumowanie. Czasem po prostu na refleksje i żal po czasie bywa za późno. Autor podkreślił co myśli o swoim ojcu używając bardzo prostych słów "ten człowiek", bo "tatą" był już ktoś inny. Na tym kończę tę polemikę z Tobą . Mam nadzieję, że nie poczujesz się urażona proszę to w końcu tylko moje zdanie
OdpowiedzUsuńAleż skądże, nie obrażam się za takie rzeczy.
UsuńTrudno mi teraz ustosunkować się do Twojej wypowiedzi, bo książkę średnio pamiętam.
"Trudno zarzucać naiwność narracji, jeżeli narratorem jest niejako pięciolatek, czy raczej dorosły już autor, który wraca do wspomnień w wieku czterdziestu ośmiu lat. Po prostu takie to ma być, czasami może troszkę denerwujące, (...)" - jak najbardziej można zarzucić mu naiwność. Jeśli nie potrafi pisać, niech nie pisze, albo niech pisze, ale nie wydaje. Naprawdę nie mam w zwyczaju usprawiedliwiać wad książek traumatycznymi przeżyciami z dzieciństwa. Narracja prowadzona przez dziecko także nie oznacza, że może być zła. Dzieci to mali filozofowie. Bohater -dziecko zobowiązuje.
"Poza tym temat zawarty w ty pozornie króciutkim opowiadaniu jest trudny przemoc wobec dziecka, samotność Zeze, brak zrozumienia ze strony rodziców etc." - ale pisałam właśnie o tym, że tematyka nie usprawiedliwia niedostatków w formie. Nieważne, czy ktoś pisze o problemach egzystencjalnych dzieci, zachowaniach godowych stawonogów, pontyfikacie papieża czy sztuce parzenia herbaty - ma to być dobrze napisane, dobrze skomponowane, porywające.
"Rzeczywiście Zeze przeklina, ale można powiedzieć, że inni bohaterowie tak samo postępują, jeżeli chodzi o niego." - zbyt drastyczny rozdźwięk stylistyczny. Czasami nawet przekleństwo brzmi dobrze. Tutaj razi i wprowadza w konsternację. Żadnej konsekwencji w kreowaniu Zeze. Można było tylko bardziej pogłębić portret psychologiczny i nawet brzydkie, drastyczne słowa w ustach chłopaka brzmiałyby inaczej, znośniej.
"Piszesz o tym, że niewiarygodne jest dla Ciebie taki scenariusz, żeby o to bohater spotkał na swojej drodze zupełnie obcego mężczyznę i po kilku chwilach z nim spędzonych trak mocno się do niego przywiązał, iż pokochał go jak ojca. Brzmi niewiarygodnie i to fakt niemniej, jednak nie jest to niemożliwe." - oczywiście, że to możliwe, zwłaszcza u dzieci spragnionych miłości. Ale nie jest to takie oczywiste w kontekście zachowania bohatera, który wciąż jest niekonsekwentny w tym co mówi i co robi. Zabrakło portretu psychologicznego - znowu, zresztą o tym piszę. Tu po prostu wszystko, co się dzieje, jest dla mnie nieautentyczne, po prostu autorowi nie wierzę w tę historię. Nie uprawdopodabnia jej, nie uzasadnia.
Dlatego to wydaje mi się naciągane.
"Co do użycia przez kilkuletniego brzdąca słów "Zabiję pana jak tylko dorosnę" , czy w odniesieniu do własnego ojca to później zostało wyjaśnione, że chodziło o "zabijanie w sercu", czyli w sensie uczuć, a nie w formie dosłownej. Tak myśli większość dzieciaków." - nie sądzę. W tamtej chwili Zeze mówił o tym dosłownie, zresztą nie pierwszy raz używał tego wyrażenia. Zabijanie uczuć - do tego doszedł później. Nie łączyłabym tych dwóch znaczeń.
"No i chyba pominęłaś bardzo ważną moim zdaniem i trudną zarazem rozmowę. Otóż w pewnym momencie Zeze chce się zabić tym razem już sam. Ma tak dość ciągłego bicia i niezrozumienia, że chce się rzucić pod koła pociągu. I oto pierwszy raz słyszy z ust tego właśnie kompletnie obcego człowieka słowa "Kocham cię i dlatego nigdy więcej nie wolno ci tak myśleć"." - nie mam zwyczaju streszczać w recenzji całej książki ani zdradzać zakończenia przed czytelnikami. Na krytyczną ocenę wystarczyło kilka przykładów ze scen wcześniejszych.
Może i są tam jakieś celne zdania, znamienne dialogi, ale to nieliczne wyjątki i w tym chaosie i irytującej reszcie nie robią na mnie najmniejszego wrażenia, nie wzruszają, nie skłaniają do refleksji, wręcz przeciwnie - brzmią sztucznie, pretensjonalnie.
Nie czytałam książki przez pryzmat autobiografii autora, choć to i tak niewiele by zmieniło - dla mnie "Moje drzewko pomarańczowe" jest kiepskie i tyle.
Nie sądzę też, że mój negatywny odbiór lektury to kwestia gustu. To raczej większa wiedza o literaturze, większa dociekliwość i krytycyzm - czego życzę.
Pozdrawiam!
Książki nie czytałam, natomiast dyskusja pod recenzją wspaniała. Co za bufonada. "Większa wiedza o literaturze" :D i Jakie wspaniałe życzenia na końcu. Ech, No nic. Myślałam, że rozbawić mnie mogą tylko blogi młodych matek. Dziękuję Ci i życzę miłego dnia :).
OdpowiedzUsuńNie widzę żadnej bufonady w swojej wypowiedzi. Nie można usprawiedliwiać swojego naiwnego odbioru książki odmiennością gustu. Jeśli ktoś nie dostrzega w lekturze wad, od których aż oczy bolą, to po prostu jest albo krótkowzroczny, albo kłamie.
UsuńNie znam specyfiki blogów młodych matek.