31 grudnia 2015

Nie żegnam się, ale...

To był rok nieopisany. Był nie do opisania. Dotychczasowe blogowanie przestało wystarczać. W pewnym momencie zaniechałam pisania o swoim życiu, żegnając się z osobistym blogiem. 

Niedawno przeczytałam u Klaudyny, że macierzyństwo przenosi relacje w związku na trochę inny poziom. Przez mój pierwszy rok macierzyństwa jestem nieustannym świadkiem tego, jak całe moje życie przenosi się na inny poziom. I chyba dlatego zrobiło się cicho także tutaj.


Nadal czytam książki, nadal bardzo to lubię i naprawdę potrafię znaleźć czas na lekturę - choćby o drugiej w nocy. Jasne, że czytam mniej i dłużej, jasne, że wybieram lżejsze rzeczy, bo czytanie traktuję teraz częściej jako rozrywkę i wytchnienie. I z pewnością znalazłabym też czas na recenzowanie, ale - no właśnie. To już nie to. Przestało wystarczać, nie przynosi już tej satysfakcji, co dawniej. 

Obserwuję takie zjawisko na wielu blogach książkowych, które albo ewoluowały, poszerzając swą tematykę, albo zakończyły działalność. W życiu ich autorów w pewnym momencie coś się zrodziło - i niekoniecznie było to dziecko. Czasami to oni rodzili się na nowo i do wyrażenia siebie potrzebowali także nowego miejsca, symbolicznego otwarcia wirtualnego rozdziału. Spotykali miłość, przeżywali traumę lub radykalną życiową przemianę, odkrywali siebie, odnajdywali pasje. Czuję podobnie.

Macierzyństwo, ale także dom, który - choć urządzany bardzo powoli - są dla mnie źródłem niezliczonych inspiracji. Mój bardzo ograniczony czas jeszcze bardziej je potęguje. Pozostają gdzieś w sferze marzeń i celów do realizacji, spisywanych w papierowych kalendarzach i notesach. Czuję, że potrzebuję nowego miejsca w sieci, ale wciąż jeszcze nie nadszedł właściwy moment, bowiem... wciąż szukam w całym tym bogactwie. 

Nie żegnam się z Wami tutaj, ale - sami widzicie - piszę coraz mniej. Nie zamykam, nie kończę, nie odcinam tego jakże ważnego rozdziału. Zamierzam tu bywać, gdy będzie mi to bardzo potrzebne. I pisać.