Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wartości. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wartości. Pokaż wszystkie posty

15 listopada 2014

Dostrzegać. Doświadczać. Doceniać. Dziękować – Sonia Raduńska „Kartki z białego zeszytu”


„Po obudzeniu uśmiechnąć się otwartymi oczami, przeciągnąć się mocno, wstać i oddać się życiu.” „Być ze światem bliżej, pełniej.” „Umieć zaakceptować to, co jest.” „Wciąż słyszeć swój najgłębszy głos i pieśń swojego życia, swego przeznaczenia.” „Być w kontakcie. Być”* 

Jak jeszcze można opowiedzieć o zachwycie? O zdumieniu nad akapitami składającymi się przecież ze słów, których znaczenia odsyłają nas do najzwyklejszych rzeczy świata tego. Dom, praca, wypoczynek. Wschody i zachody słońca. Powtarzalność. Tak zwana proza życia. Żadnych fantastycznych krain, żadnych czarów i zaklęć. A ja jestem oczarowana! Oczarowana pięknem języka, pięknem świata przedstawionego przez narratorkę, pięknem jej życia i duszy, z której wypłynęły zdania tej małej książeczki.

Na „Kartki z białego zeszytu”, jak w przypadku „Solo”, składają się wyimki z kilkunastu zeszytów, które Autorka często wyjmuje z szuflady swojego biurka, by coś w nich zapisać [por. s.5**]. To zapiski z lat od 2000 do 2005, miesiąc po miesiącu (a ostatni rok kończy się na kwietniu).

Sonia Raduńska pisze o codzienności. O sobie poszukującej siebie. O kobiecości na nowo odkrywanej – dzikiej, nieujarzmionej; o tęsknocie za miłością, za bliskością; o tańcu – „absolutnym żywiole, przez który dociera do jądra swojego życia”[por. s.71]. Opowiada, jak zmaga się z samotnością i jak próbuje ją przerwać. Dużo czyta, cytuje, a potem mądrze komentuje fragmenty książek i artykułów. Wmyśla się w poezję. Dzieli się fragmentami swych listów. Wytrwale szuka definicji życia: pełnego, dobrego, prawdziwego, godziwego, rozumnego, głębokiego, niespiesznego. Pragnie wyłapywać i utrwalać to, co w nim najlepsze. 

Wspaniale potrafi mówić o obecności Innych: żywych – bliskich, przyjaciół, znajomych - i umarłych, którzy „czasem bardziej są – wyraźnie obecni – niż ci żywi, z którymi jesteśmy na co dzień”[s.26]. Także obecność zwierząt, roślin, rzeczy czy zjawisk jest w jej życiu bardzo wyrazista, znacząca, nieprzypadkowa. „Świadome wybieranie tego, co myślę i mówię, z czym i z kim mam kontakt, na co patrzę codziennie, jakie książki czytam, w jaki sposób traktuję ludzi i siebie... Szacunek dla życia i świata w każdej chwili. I te serdeczne ukłucia bólu przeplatane momentami zachwytu. Każdego dnia.”[s.157] 

Cudna jest jej umiejętność celebracji chwili, niespiesznego nasycania się momentem. „Moja święta chwila; święta, bo w pełni świadoma: widziana, słyszana, odczuwana, nasycona zachwytem, zatrzymana w obiektywie przytomności.”[s.175] „Przygotowanie do dnia. Spektakl na niebie. Zorza szarzejąca i już nieobecna w momencie kulminacyjnym, kiedy prawie nie można oddychać z napięcia i wzruszenia. Warto choć czasem przeżyć wschód słońca przytomnie, bo jest to czas spontanicznej modlitwy i medytacji.”[s.33-34]

Pozostając w swoim zachwycie, mogłabym popełnić błąd, dając czytelnikowi recenzji fałszywe przeświadczenie, że Autorka żyje pod jakimś ciepłym kloszem, a jej życie jest mozaiką tylko jasnych, radosnych chwil. Albo że owe chwile wybiera tendencyjnie, kreując siebie na estetkę, sybarytkę i wrażliwą istotę unoszącą się nad ziemią. Nic z tych rzeczy. Jako psycholog kobieta na co dzień styka się z bólem innych, z ich bezsensem, które potem długo nosi w sobie. Pisze o tych spotkaniach, dyskretnie współcierpi wraz ze skrzywdzonymi. Umie spojrzeć rozpaczy prosto w oczy. Wcale nie jest silna. Jest krucha jak każdy z nas i nie boi się do tego przyznać. To naturalne.

„Złamane serce i ból, rozpacz, zachwyt, wielka miłość, porażająca tęsknota, nienawiść, trwoga – to są prawdziwe imiona żywego życia. A nie: tak sobie, nic specjalnego, może być, od biedy, nie najgorzej, jakoś...”[s.135] „Puść napięcie, staranie się i pobądź sobie sobą bez żadnej kreacji. Nie udawaj, że jest świetnie, kiedy jest zwyczajnie albo marnie.”[s.91-92] „(...) Umieć zaakceptować to, co jest. Nie tylko obsypane białymi kwiatami drzewo w słońcu, ale i deszcz w zimnym, jesiennym wietrze.”[s.121] 

Jej szczerość jest szorstka i bolesna, nawołuje do zrzucania masek, do akceptacji nagiej, trudnej prawdy, do wychodzenia naprzeciw temu, co trudne – bez żadnych znieczuleń. Jej dziennik nie jest wyidealizowanym, cukierkowym obrazem rzeczywistości. To „zwyczajne życie, w którym wszystko może być ważne i piękne; zapatrzenie się w niebo; usłyszenie kościelnych dzwonów; podlewanie roślin; spacer z psem w chłodny, wietrzny poranek; smak herbaty; rozmowa; codzienna praca i podróż do niej; moment porannego przebudzenia i wieczorna chwila lektury przed snem”[s.39]. 

I z całą pewnością nie jest to kapryśna sinusoida nastrojów, lecz spójna całość, w której wszystko ma swój czas i miejsce, w której wszystko jest dojrzałe, wyważone i pełne spokoju, czerpanego z lat doświadczeń i mozolnych wędrówek duchowych. 

Tę książkę się przeżywa, odczuwa, smakuje. Niespiesznie.

„Kosmate pszczoły. Jasne chmury. Niedzielne przedpołudnie. Ręka kreśli znaczki na białej kartce. Oddycham. Czuję, że jestem. Nigdzie się nie spieszę. Żyję tą świadomością i chwalę Boga.”[s.30]


Sonia Raduńska, Kartki z białego zeszytu”, wyd. W.A.B., Warszawa 2008

*Dla przejrzystości tekstu dopiero tutaj podaję numery odsyłające do poszczególnych stron dla cytatów wykorzystanych w pierwszym akapicie:

cytat nr 1. - por., jw., s. 30;
cytat nr 2. - por., jw., s. 21;
cytat nr 3. - por., jw., s. 121;
cytat nr 4. - por. jw., s. 149;
cytat nr 5. - jw., s. 120.

**Pozostałe cytaty również pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron. 

wydawnictwo: W.A.B. seria: Seria z miotłą 
okładka: miękka ze skrzydełkami. Śliczna  
ilość stron: 184 
moja ocena: 6/6 
skąd i dlaczego: Długo przeszukiwałam sklepy internetowe i Allegro, bo nakłady już wyczerpane, w końcu znalazłam w jednej opolskiej księgarni. Dlaczego? Bo po „Solo” marzyłam o tej lekturze. A marzenia trzeba spełniać, prawda? :-) [I to uczucie błogości, że gdzieś tam, w wielkim świecie czekają na mnie jeszcze „Białe zeszyty”...]

23 kwietnia 2014

Nie utonę - Agnieszka Kaluga "Zorkownia"


Książka czytana przez łzy, recenzja pisana przez łzy. Nic nie poradzę.

Jak o bólu?
Prosto. Zwyczajnie.
Bez żadnych metafor, bez ozdobników.
Zwięźle. Mniej znaczy więcej. Resztę dopowie życie.
„Cisza – znacznie lepsza od barokowej egzaltacji słów.”*
Bez pocieszeń. Bez patosu. Bez wtykania sensu w obolałe miejsca. Bez wciskania mocy w niemoc. Światła w noc.
Słowa nie przystają. Nie obejmują. Nie znaczą.

Co powiedzieć ludziom, którzy muszą odejść – choć chcą żyć? Którym nie pozostało wiele czasu, którzy muszą pozostawić swoich bliskich: dzieci, małżonków, rodziców, rodzeństwo... Co powiedzieć dzieciom, małżonkom, rodzicom, rodzeństwu..., którzy tracą bliskich? Co powiedzieć tym, którzy w odleżynach, w plątaninie rurek aparatury medycznej i kroplówek, wyczerpanym fizycznym bólem, gasnącym, wystraszonym, bezradnym, przeczuwającym nieuchronne...?

Mówić językiem gestów. Zwilżyć usta, podać wodę, pomóc zmienić pozycję, poprawić poduszkę. Okazać czułość, przytulić, złapać za rękę, otrzeć łzy. „Dotyk to jedyny sposób na bezradność” [wpis z 17 lutego 2011 r.]. Wyjść razem na spacer, jeśli to możliwe.

Towarzyszyć. Wysłuchać ich historii. Ofiarować swoją uwagę, ciepło, uśmiech, łzy. Być obecnym. BYĆ.

„zaraz dzień
 jeszcze jeden.
zrób co możesz”
[Czesław Miłosz „O aniołach”]

Agnieszka przychodzi do hospicjum, by Być. Przychodzi tam nie jako człowiek uzbrojony w mądrość psychologii, wyuczone rozmowy, stosowne schematy działania i reagowania. Nie przychodzi tam jako umocniona w wierze, nastawiona odpowiednio, ukształtowana i gotowa, w zbroi miłosierdzia, z pieśnią otuchy na ustach. 

Nie. 

Agnieszka przychodzi do chorych krucha i rozbita, z własną bezradnością, niepewnością i niepokojem. Kroczy w nieznane, po omacku. Po prostu jest – bez tarcz, bez ochronnych zbroi, bez taryf ulgowych i bez heroizmu. Przybywa tu z własnym bólem, z własną opowieścią. Opowieścią o dziesięciodniowej córeczce, którą pożegnała tymi słowami:

Jeśli nie masz już siły tu zostać, możesz odejść.
Obiecuję, że dam sobie radę, że nie utonę.

Tylko miłość daje tę siłę, tę pewność.”
[wpis z 19 marca 2010 roku]

W hospicjum Agnieszka dzieli się sobą. Daje i przyjmuje jednocześnie. Zdumiewa się, zachwyca i płacze.

Ból jest częścią życia, z którą nie można się pogodzić. Można sobie z nim poradzić. Iść z nim dalej. Pamiętać. Przyjąć do wiadomości, że nie będzie już tak, jak kiedyś. Obiecać, że się nie utonie.

Nie. Nie utonę.
Dziękuję.

Agnieszka Kaluga, „Zorkownia”, wyd. Znak, Kraków 2014.
Blog Autorki: zorkownia.blogspot.com

* Jw., wpis z 12 marca 2010 r.
Inne cytaty także pochodzą z książki (jw.), w nawiasach kwadratowych informuję o dacie ich publikacji.
Miłosza cytuję z pamięci.

wydawnictwo:  Znak
okładka: broszurowa ze skrzydełkami, wspaniale symboliczna
ilość stron: 288
moja ocena: brak
skąd i dlaczego: Musiałam. Nie zastanawiam się nad zakupem takich książek jak ta. Po „Chustce” to druga obowiązkowa lektura. W najwłaściwszym dla mnie czasie i miejscu.

31 grudnia 2013

Opowiedzcie mi świat, opowiedzcie mi mnie - Wiesław Myśliwski „Ostatnie rozdanie”


Oddaję głos innym

Czytam powieść Wiesława Myśliwskiego i jak zwykle zdumiewa mnie moc słów. Mistrz siada nad pustą kartką papieru, wsłuchuje się w jakiś tajemniczy, jemu tylko słyszalny nurt i spisuje jego szmery. Słowa same go wiodą, jedno po drugim, lekko, nieprzewidywalnie, bez wcześniejszych planów - jakby ktoś mu je szeptał. Słowo rodzi słowo, wątek wiedzie w inny wątek, jedna opowieść zawiera kolejną, jeden bohater przywołuje drugiego. Rwący nurt słów. Jak to jest, że kiedy pisze o najzwyczajniejszych sprawach w naszym ludzkim języku, mimochodem wysławia coś z tajemnicy bytu, z jego niezgłębionych zagadek? Jakże mocno wsłuchany jest w świat, który tworzy, jak bardzo w nim zanurzony!

W „Ostatnim rozdaniu” pisarz uważnie wsłuchuje się w ludzkie głosy. To żadne novum – wszak w jego powieściach narrator zawsze cierpliwie słuchał i chętnie oddawał głos Innym. Jednak tu Inni ludzie zajmują miejsce szczególne. Właściwie jest to książka o nich i o ich miejscu w życiu głównego bohatera. 

Ten Inny 

Motywem, wokół którego skupia się narracja, jest opasły notes, gdzie bohater wytrwale zapisuje personalia. Teraz postanawia je uporządkować. „Porządek” jest ważnym słowem w tej prozie, wszak „można by powiedzieć, że robienie porządków stanowi w jakimś stopniu o naszym poczuciu istnienia. Porządkujemy, co się tylko da.”[s. 17]* W „Traktacie o łuskaniu fasoli” narrator zwraca się do tajemniczego rozmówcy: „Nie wiem, czy się pan ze mną zgodzi, ale porządek zmienia nasze życie w los”[1].

Od porządkowania notesu mężczyzna w sile wieku zaczyna swą podróż wstecz. To prawda, że dziedziną tej powieści jest przeszłość, czas wspomnień i pamięci, czas zastygły, nieodwracalny, powód melancholii. Myli się jednak ten, kto potraktuje ową sytuację jedynie jako gest rozrachunkowy, krytyczne spojrzenie na niewykorzystane szanse, popełnione błędy i żal za zmarnowaną młodością. Nie. To nade wszystko próba odpowiedzi na pytanie „kim jestem teraz dzięki Innym?” oraz opowieść o tym, że nasze życie zależy w dużej mierze od tego, jak objawią nam się w nim Inni ludzie i jakimi słowami wyjawią nam świat. Bo „do jakiej prawdy prowadzi nas widzenie siebie tylko poprzez siebie?”[s. 238]. 

Dowody na istnienie 

Ci Inni: ludzie bliscy i ci dalecy. Matka, ukochana Maria, szewc Mateja, z którym narrator grywał w pokera, krawiec Radzikowski, u którego uczył się fachu, Romeo i Stanisław – tamtejsi czeladnicy, jakaś sekretarka, kierownik budowy Joachim Steiner, pani Dora, ojciec Józia... Spotkania niespodziewane, przypadkowe, przelotne, planowane, upragnione i te zrodzone z konieczności codziennych obowiązków. Zapamiętane i zapomniane.

Jeden zwykły notes, a tyle znaczeń. Pamiętnik: „wiarygodny zapis życia”[s. 131]. Pewnik, prawda, aksjomat: „jedyne stałe miejsce na świecie, na jakie było mnie stać”[s.131]. Źródło tożsamości: „przecież zawdzięczasz mu aż tyle, że możesz powiedzieć do siebie ja”[s. 227]. Skarbnica wiedzy: „ten notes więcej wie o twoim życiu niż ty o nim wiesz”[s. 227], „Zresztą czy moje postanowienie zrobienia w nim porządku nie wynikało również z tego, że zacząłem w nim poszukiwać mojego życia? Prawdopodobnie nie mógłbym go już nigdzie odnaleźć poza tym notesem”[s. 225-226]. Potwierdzenie swego istnienia: „Chyba, żebym go spalił. Taka myśl też mnie nawiedzała. Lecz czy nie byłoby to równoznaczne z unieważnieniem siebie?”[s.149].

I wreszcie to, co najbardziej istotne dla odbioru tej powieści: „To nic, że to bezładna zbieranina imion, nazwisk, adresów, telefonów, ale jedynie z nich możesz ułożyć swój los, a tylko los nadaje kształt istnieniu człowieka, tylko los nas potwierdza”[s. 227]. 

Życie i los 

To ważne rozróżnienie w prozie Myśliwskiego. Życie – coś nijakiego, rozmytego, nieokreślonego, bez właściwości i kształtu. I los, w który człowiek może uformować dane mu życie. „Życie jest bowiem zaledwie materiałem na los, podobnie jak materiał na garnitur.” [s. 227]

„Kto wie zresztą, czy bezkształtność nie jest naszym znamieniem, jako że zatopieni w coraz bardziej przygniatającym świecie, pozbywamy się dobrowolnie własnego ja. Lub odwrotnie, uciekamy od własnego ja, z którym, przyznaję, nie tak łatwo żyć. Sądzimy, że w tej bezkształtności ukryjemy się przed czyhającym na nas od urodzenia do śmierci wyrokiem rozpaczy”[s. 133]

I tak staje się człowiek – przez cały czas. Nie ustaje akt stworzenia. Nadaje sobie kształt, ustanawia i potwierdza siebie, dopóki spotyka Innych. „Nieraz próbuję tego dociec, jestem czy nie jestem. Tylko że sam dla siebie człowiek nie jest żadnym świadectwem. Musi zawsze ktoś drugi poświadczyć[2]” – powie bohater „Traktatu o łuskaniu fasoli”.

Nie, to nie jest książka o grzebaniu w przeszłości. To książka o człowieku , który ma odwagę spojrzeć wstecz, by dostrzec w swoim życiu los, który ma odwagę „zdobyć się na siebie”[por. s. 165]. Czy z tej kruchej i niepewnej materii utkał siebie, czy odnalazł porządek w owej bezkształtnej plątaninie zbiegów okoliczności, przypadków, pourywanych i niedokończonych wątków i złudzeń? Czy odnalazł coś pewnego w niestałości i chaosie? 

Wątpię, więc jestem 

Kto zna prozę Myśliwskiego, ten wie, że mało w niej stwierdzeń pewnych. Nie ma tu jednoznacznych definicji, mocnych argumentów, stałych poglądów, imperatywów. Tu raczej wszystko płynie, jest chwiejne, niepewne i nieoczywiste. „Wiem, że nic nie wiem” – to jedyny pewnik, jaki wyłania się z jego książek. Także w „Ostatnim rozdaniu” narrator niemal wszystko podaje w wątpliwość. Podważa ogólniki. Rozbraja świętości i wielkie prawdy. Rzuca na nie inne światło. Wkomponowuje je w pytania i tryb przypuszczający. Zawsze jest więc jakieś „ale”, „lecz”,  jakieś: „kto wie, jednak...”, „tylko czy...”, „zresztą czy...”, „czy jednak...”, „nie można jednak wykluczyć, że...”.

„Nie znoszę, gdy jakakolwiek oczywistość zmusza mnie, bym bez zastrzeżeń w nią uwierzył”[s. 293]

Taka postawa nie bierze się jednak ani z przekory, ani z nihilizmu, ani z rozpaczy, ani też z zadufania. To raczej przeświadczenie, że wobec tego, co nieodkryte możemy stanąć jedynie ze swoją niepewnością.

Bohaterowie Myśliwskiego odważnie patrzą w dalekie przestrzenie i nawet, jeśli niczego tam nie dostrzegają, to owa pustka jest dla nich czymś lepszym niż cztery ściany pewności. W tym stanie nieustannego poszukiwania porządku i sensu świat wciąż jest niewyczerpanym źródłem odkryć i zdumień. Nie można pozwolić na akceptację ostatecznych odpowiedzi i otoczyć się bezpieczną prawdą. Lepiej ostrożnie kroczyć po omacku i ufać. Tyko wówczas można stanąć przed Wielką Tajemnicą.

Zastanawia się narrator „Ostatniego rozdania”: „Czas pusty i pełny. Do jakiego czasu mógłbym na przykład zaliczyć moje terminowanie u krawca Radzikowskiego? Krawcem nie zostałem, a czy czegoś się nauczyłem, nie wydaje mi się. Cały czas tylko prułem to, co ludzie przynosili do przeróbek”[s. 201].

Nie, to nie był czas stracony. Sztuką bywa także prucie, nie tylko szycie. To prucie pozwala zajrzeć pod podszewkę. 

Opowieść o stworzeniu

Nie jesteśmy gotowi, ostatecznie ukształtowani i zastygli. Wciąż zmieniamy życie w los, wciąż porządkujemy wszystko dookoła. Niedopięci na ostatni guzik, wyłaniamy się z bezładu, zaznaczamy swoje istnienie w świecie, który nas pochłania. Każdego dnia spotykamy tych Innych. Możemy ich wysłuchać, pozwolić by opowiedzieli nam świat lub też „widzieć go tylko poprzez siebie”. A przeszłość to nie tylko zastygła skamielina, lecz także ślady spotkań odciśnięte w materii naszych dusz. W materii, którą możemy pruć albo cerować. Możemy przejść bezmyślnie i obojętnie wobec podarowanego nam czasu lub spróbować dostrzec w nim opowieść.

Tak. „Ostatnie rozdanie” to wyjątkowo trudna powieść. Ale po uważnej lekturze wyłoni się z niej kilka jasnych myśli. Pięknych myśli. 

Wiesław Myśliwski, „Ostatnie rozdanie”, wyd. Znak, Kraków 2013. 

*cytaty pochodzą z książki (Wiesław Myśliwski, jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron. 

[1] - Wiesław Myśliwski, "Traktat o łuskaniu fasoli", wyd. Znak, wyd. drugie, Kraków 2010, s. 60.
[2] - jw., s. 80.

wydawnictwo:  Znak
okładka: twarda z obwolutą 
ilość stron: 448 
moja ocena: 6/6 
skąd: egzemplarz własny. Ukochany. 

[Nie chciałam tego pisać, bo nie lubię traktować moich czytelników jak imbecyli, ale wobec różnych wydarzeń związanych z prawami autorskimi napiszę: Podtytuły zastosowane w niniejszej recenzji są świadomą i celową aluzją do następujących dzieł literackich: 1) Ryszard Kapuściński "Ten Inny" 2) Hanna Krall "Dowody na istnienie", 3) Wasilij Grossman "Życie i los". Autorem cytatu "Wątpię, więc jestem" jest św. Augustyn].

 To jeden z najwspanialszych Sylwestrów w moim życiu.
*
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku, kochani! Dziękuję, że byliście ze mną przez cały ten czas.

22 lutego 2013

Zwątpienie jest darem - Wiesław Myśliwski „Traktat o łuskaniu fasoli”

Kiedy zawodzi nas rozum, słowo, wiara: w Boga, w drugiego człowieka, w siebie, w porządek tego świata – zostaje tylko zwątpienie. Kiedy odpowiedzi nie mieszczą się w naszym języku lub gdy nie otrzymujemy ich wcale – pozostaje zadawanie pytań. Kto wie, czy w dzisiejszym świecie najcenniejsze nie jest właśnie zwątpienie, które rodzi pytania, upomina się o sens, ufnie wypatruje go w otchłani.

Autotematycznie, osobiście 

To nie jest wcale prosta sprawa z tą książką. Zupełnie nie wiem, czego się uchwycić. Jak z niej wyciągnąć esencję, jak przekazać w moich małych, niepewnych słowach takie bogactwo, by go nie pomniejszyć? To powieść, która się w sobie nie mieści. Której nie da się zamknąć, która daleko poza siebie wychodzi. A ja moimi nieporadnymi słowami muszę ją uchwycić. Że nie muszę? Oczywiście, że muszę. Jeżeli twierdzisz, że nie muszę, to znaczy, że zupełnie nie masz pojęcia, o czym mówisz. Nie wiesz, jak to jest, kiedy przeczytasz niesamowitą książkę i czujesz, że ona zbiera się w tobie, że cię przerasta. I te wrażenia w końcu muszą znaleźć ujście. Zachwyt nie lubi zostawać w ukryciu. Chcesz o nim mówić, a nie możesz znaleźć odpowiednich słów. Chcesz się nim dzielić, niemal jak mistyk, który doświadczył Absolutu i nie potrafi o tym milczeć - choć powinien (wszak to doświadczenie niewyrażalne). (Do tego porównania doszłyśmy razem z Kaśkiem, ona też tak ma po przeczytaniu niezwykłych książek).

To kolejna, czwarta chyba redakcja wprowadzająca radykalne zmiany do niniejszego tekstu. Najpierw pisałam o przeświadczeniu bohatera o istnieniu sensu, teraz koncentruję się bardziej na sposobie dochodzenia do tegoż przeświadczenia. Trudno zresztą o wspólny mianownik dla wielości i różnorodności tematów poruszonych w „Traktacie...”. Dlatego swój pomysł przedstawiam tak ostrożnie, z egoistycznej konieczności uporządkowania myśli, ze świadomością, że to tylko jeden z tropów (choć obszerny) i w żadnym wypadku nie wyczerpuje on całości. 

„Nie wszerz się żyje, w głąb.”* 

Narrator powieści jest dozorcą, pilnuje domków letniskowych. Opowiada swoją historię podróżnikowi, który przybył do niego pewnego dnia kupić fasolę. Więc obaj siadają i łuskają (nie, to nie jest prawda, że zdania nie można zaczynać od „więc”). I rozmawiają, lecz czytelnik słyszy tylko narratora. Słów i poglądów wypowiedzianych przez przybysza może się tylko domyślać. Narracją nie rządzi chronologia, lecz dygresja, skojarzenie, przypomnienie - najróżniejsze konotacje wyobraźni i pamięci. No i oczywiście reakcja jego słuchacza, która często zmienia tor rozmowy, prowokując, polemizując lub też inspirując.

Dozorca mówi o dzieciństwie, rodzinie, domu, swojej wiosce, wojnie, nowym świecie, jaki po niej budował. O wydarzeniach, które go ukształtowały. O nauce gry na saksofonie, zakupie pierwszego kapelusza, pracy na budowie, wyrazistym śnie, który tak dobrze zapamiętał. Mówi o tym, co wnieśli w jego życiu napotkani ludzie. Umiał słuchać. I pamiętać umiał.

Te czasem bardzo zwyczajne zdarzenia (ale zawsze drobiazgowe, barwne, pięknie opowiedziane) przenika wielka refleksja: czy to przeznaczenie czy przypadek? Kim jest człowiek i kiedy tak naprawdę jest? Kiedy może o sobie powiedzieć, że istnieje, od czego/kogo zależy? Jakie jest jego miejsce w świecie? Co kieruje jego postępowaniem? Czym jest: porządek, pamięć, wyobraźnia, czas, muzyka, miłość, wolność, cierpienie, ból, zwątpienie, śmierć...?

Podoba mi się sposób widzenia bohatera. Sposób widzenia: świata, życia, ludzi, zwierząt (bardzo!), roślin i rzeczy. Prostota i łatwość jego myśli odsłaniają przed czytelnikiem naprawdę monumentalną filozofię. I staje mu się ona bliska, dostępna. Uświadomiłam sobie, jak bardzo dotyczą mnie pewne zagadnienia, które znam jedynie z teorii.

I podziwiam go, i dziwię mu się przy tym podziwie – że tyle w nim chęci szukania i patrzenia w siebie. Tak wiele w jego życiu było rozdarć, chaosu, bezsensu. Wojna, śmierć bliskich, utracona młodość. Lecz on nie epatuje cierpieniem, nie daje go po sobie poznać. Dramatyczne zdarzenia przedstawia tak samo, jak inne, choć i sporo tu przemilczeń. W milczeniu bardziej jeszcze ból słychać, niż gdyby się o nim krzyczało. Po co powtarzać coś, co wciąż brzmi, co jeszcze nie wybrzmiało do końca...?

„- Urodziłem się tu.
- Gdzie tu?
- Tu.
- Jak tu? Gdzie tu? – Zdumiała mnie jego gwałtowność, z jaką próbował zaprzeczyć mojemu wyznaniu. – To chyba że pana wtedy nie było. Tu nikt nie ocalał. Nikt.”[s.53]****

„O, Bóg był mi dużo winien.”[s.96]

„Widocznie śmiech nie od tego zależy, co pan widzi, słyszy. Śmiech to zdolność człowieka do obrony przed światem, przed sobą. Pozbawić go tej zdolności, to uczynić go bezbronnym. I taki właśnie byłem. Po prostu nie umiałem się śmiać.”[s.113] 

Pytania, które wystarczą** 

Zachwyca mnie jego niestrudzenie w opowiadaniu. Wnikliwe wpatrywanie się w swoją przeszłość, mimo dramatyzmu jej obrazów. Intuicja, wrażliwość, dojrzałość. Pokora wobec Tajemnicy. Zgoda na swój los. Rozważanie go wciąż na nowo. Podważanie wszelkich oczywistości: tak wiele rzeczy jest dla nas oczywistych, lecz mądrze postawione pytania sprawiają, że przestają takie być. Jego pytania są szczególne i niejednoznaczne. Powstają z przeświadczenia o ukrytym sensie, porządku. Pyta przybysza, pyta siebie, pyta nas. Może o sensie, o owej Miłoszowej „podszewce świata” lepiej mówić, pytając o nie? Oznajmiać je w pytaniach?

Kiedy umrę, zobaczę podszewkę świata.
Drugą stronę, za ptakiem, górą i zachodem słońca.
Wzywające odczytania prawdziwe znaczenie.
Co nie zgadzało się, będzie się zgadzało.
Co było niepojęte, będzie pojęte.
*** 

„Porządek to nie tylko to, czego się zakazuje, a na co się zezwala. O, nie tylko to. Może w ogóle nie to. Czasem mam wrażenie, że to jakby odwrotna strona życia, gdzie wszystko ma swoje miejsce, swój czas, wszystko toczy się nie jak samo chce, a nic nie jest w stanie wyjść poza ustaloną przez porządek miarę. Nie wiem, czy się pan ze mną zgodzi, ale to porządek zmienia nasze życie w los. Nie mówiąc, że jesteśmy tylko drobinami w porządku świata. Dlatego ten świat jest dla nas taki niepojęty, jak przystało na drobiny. Bez porządku człowiek by siebie nie wytrzymał. A nawet Bóg czy bez porządku byłby Bogiem? Tylko że człowiek jest najdziwniejszą istotą na tym świecie, kto wie, czy nie dziwniejszą od Boga. I nie chce zrozumieć, że lepiej dla niego, gdy zna swoje miejsce, czas swoje granice.[podkr. A.D.]”[s.60] 

Wątpliwości, przypuszczenia, przeświadczenia, przeczucia wyrażane w pytaniach są bezpieczniejsze. Nikt ich nie obali, nie wyświechta, nie podepcze, nie podda wnikliwej analizie krytycznej. Pytania je ocalą.

„Człowiek tak czasem o coś pyta, ale nie oczekuje odpowiedzi. Są przecież pytania, zgodzi się pan, które same sobie wystarczą. Zwłaszcza że żadna odpowiedź i tak by ich nie zadowoliła.”[s.248] 

Zwątpienie jest darem 

Pytania bohatera rodzą się z ciekawości i zwątpienia. „(...) Samo istnienie nie jest żadnym dowodem. Istnienie obdarza nas samymi zwątpieniami.[podkr.A.D.]”[s.377]

Nic tak nie błaga o sens jak zwątpienie. Nigdy bardziej nie domagamy sie światła, jak w czasie długiej nocy. Jeśli w zderzeniu z absurdem zawodzą nas rozum i wiara, to może pozostaje nam jeszcze tylko (aż?) zwątpienie? Zwątpienie, które wszystko odrzuca i buduje od nowa. Które pyta. Kiedy odpowiedzi nie mieszczą się już: w naszym języku, myśleniu, w logice Arystotelesa – wciąż możemy jeszcze pytać. A to trwanie w pytaniach bez odpowiedzi, czym jest, jeśli nie ufnością – w sens? Nieugiętą, wytrwałą, trzymającą nas przy życiu. Może dlatego można powiedzieć, że „istnienie obdarza nas zwątpieniami”. Może właśnie dlatego zwątpienie można nazwać darem? 

Na koniec

Jeśli brzmi to bardzo ogólnie i mętnie, to tylko i wyłącznie przez moją nieporadność oraz wielki smutek, z wnętrza którego piszę ten tekst. Książki w to nie mieszajcie. 

Wiesław Myśliwski, Traktat o łuskaniu fasoli, wyd. Znak, wydanie drugie, Kraków 2010.

* jw., s. 215,
** jw., por. s. 377,
***Czesław Miłosz, „Sens”, [cyt. za:] milosz.pl: http://www.milosz.pl/przeczytaj/poezja/11/sens
****pozostałe cytaty pochodzą z książki (Wiesław Myśliwski, jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron. 

wydawnictwo: Znak 
okładka: miękka
ilość stron: 399
moja ocena: poza oceną
skąd: egzemplarz własny (na szczęście!) Zakupy.

17 stycznia 2013

Wychodzenie poza siebie - Renata Górska „Przyciąganie niebieskie”


Niektóre powieści są jak biuro rzeczy znalezionych – odnajdujemy w nich zagubione marzenia, nadzieję i wiarę.* Niektóre powieści są jak rozmowa z dawno niewidzianym przyjacielem – radujemy się z odkrycia, że wciąż rozumiemy się tak dobrze, jak kiedyś.

Dominika jest na ostatnim roku germanistyki. Pisze pracę magisterską, spotyka się ze znajomymi, wiąże nadzieje na zmiany w swoim związku z Kubą. Dziwny to związek, długi i niejasny: „stali się więcej niż przyjaciółmi, a nadal nie byli parą”[s.14]**. Jednak Nika od dawna ma pewność: zakochała się w Kubie. Rozterki sercowe, mniejsze i większe życiowe problemy, niezaradność, zagubienie, brak planów na przyszłość doprowadzą bohaterkę do stagnacji i poczucia bezcelowości egzystencji. W walce z demonami samozniszczenia Dominikę wspierają ją przyjaciele: Pola i Tomek.

„Przeżyła jakoś jesień, nadeszła zima. Dni nie cieszyły jej, lecz była wdzięczna, że następują po nocy. Przez dni płynęła, kiedy noce zatapiały ją koszmarami. Rankiem jej wzrok naznaczony był bezsennością i bólem."[s.34]

„Uczyła się przeżywać dzień godzina za godziną, bez oczekiwań i snucia dalekosiężnych planów. Posłusznie koncentrowała się na tym, co jest, a jej ewentualne życzenia były małe i proste. Byle tylko przetrwać do wieczora, mówiła sobie rankiem, a kładąc się spać, marzyła, by noc przyniosła jej choć kilka godzin wytchnienia. Stagnacja stała się schronem, w którym skryła się przed atrakcjami życia, nie pragnąc ich, ani nie szukając.”[s.35]

Wraz z całym tym bagażem niewiary w siebie i poczucia wewnętrznej pustki, bohaterka mierzy się z codziennością. Poznaje nowych ludzi. Każdy z nich wnosi coś w jej życie, historia każdego z nich zręcznie wplata się fabułę. Pewnego dnia Nika spotyka chłopaka, który zachęca ją do pojednania się z Bogiem, odkrycia w sobie daru wiary i tłumaczy, dlaczego jest to tak ważne.

Fabuła, jakich wiele, bohaterka, jakich wiele, nie wyróżniający się styl: relaksujący, lekki, wciągający. Wspaniale oddane nastroje bohaterki: prawdziwie, przekonująco. Świat przedstawiony bez pretensjonalności, bez kombinowania. Bez podkolorowań i bez odbarwień.

Autorka nieomal zaszokowała mnie tak mocno eksponowanym wątkiem religijnym. Jakie to niemodne, jakże staroświeckie! Wszak w dzisiejszych czasach wypada akcentować motyw zupełnie odwrotny: odchodzenie od wiary, drwina z religijnych zabobonów i negowanie metafizycznego wymiaru rzeczywistości. Bardzo dziękuję Pani Renacie za podjęcie takiego tematu. Tym bardziej, że podjęty został świetnie, to znaczy: bez naiwności, bez cienia tendencyjności, bez zbyt łatwych, wzniosłych słów, dojrzale, z pazurem, z słusznym krytycyzmem w stosunku do religii, w sposób zadający kłam stereotypom pokutującym w środowiskach wojujących ateistów. 

Zderzenie światopoglądów grupy głęboko wierzącej młodzieży i mocno sceptycznej Dominiki wypada bardzo naturalnie. Wiara wierzących jest równie autentyczna, jak wahanie i dystans ze strony głównej bohaterki. Wątpliwości pojawiające się w relacjach obu stron są tak wplecione w narrację, że czytelnik mimochodem odniesie je do swojego życia. I wcale nie poczuje się kimś gorszym ani lepszym – grzesznikiem, potępionym albo też zbyt dumnym chrześcijaninem. 

Ta powieść nie moralizuje, ale inspiruje. Niepostrzeżenie zachęca do zadawania sobie pytań. Pokazuje propozycję – pięknej i owocnej drogi, lecz nikogo do niej nie zmusza i nie wytyka palcami tych, którzy nią nie pójdą. Nie różnicuje. W cudny sposób przekonuje, że wybory i decyzje w tej materii powinny być całkowicie indywidualne. Zaprasza: do wychodzenia poza siebie. 

„(...) Widzimy tylko mały kawałek drogi, Bóg widzi całą i Jego decyzje są mądrzejsze od naszych.”[s.289]

„Wiedziała tyle, ile muszka jednodniówka o czterech porach roku, a ośmielała się oskarżać deszcz, że na chwilę zmoczył jej skrzydła.”[s.319]

* 

Renata Górska, Przyciąganie niebieskie, Instytut Wydawniczy COMPASSION, Szczecin 2012. 

*R. Górska, słowa pochodzą z dedykacji.
**cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.

wydawnictwo: Instytut Wydawniczy COMPASSION 
okładka: miękka (niebieska, połyskliwa, zakochałam się w niej!) 
ilość stron: 342 
moja ocena: 4,5/6 
skąd: wygrałam w konkursie! Pani Renato – dziękuję! :)

14 stycznia 2013

W cieniu doskonałości kruszeje teraźniejszość - Kazuo Ishiguro „Okruchy dnia”


A kiedy nadejdą owe chwile szczególne i zapukają do naszej codzienności, trzeba im otworzyć. Właściwie wykorzystane mogą zmienić bieg życia. Z niewykorzystanych pozostają tylko okruchy, które nigdy nie zaspokoją pragnienia pełni.

Stevens jest kamerdynerem w posiadłości Darlington Hall. Należała ona do lorda Darlingtona, od śmierci którego minęły trzy lata. Jest czerwiec 1956 roku. Obecnym właścicielem domu  i zarazem nowym pracodawcą Stevensa jest Amerykanin, John Farraday. To właśnie on nakłania go do wzięcia kilkudniowego urlopu i wyjazdu do Kornwalii. Bohater, nie bez wątpliwości i oporów, wyrusza w podróż, która staje się jednocześnie podróżą duchową.

Stevens służył w Darlington Hall całe życie, dążąc do ideału „wielkiego kamerdynera” oraz jego – słowo klucz – godności.Godność jest nieodłącznie związana ze zdolnością kamerdynera do zachowania niewzruszonej postawy zawodowej. Zły kamerdyner to taki, który z byle powodu zastępuje postawę zawodową postawą prywatną. Dla takich osób zawód kamerdynera jest czymś w rodzaju roli w pantomimie; najmniejszy poślizg, najdrobniejsze potknięcie i już spada maska, za którą ukrywał się aktor.”[s.54]* Do tego dochodzi angielska powściągliwość: „Ludzie z kontynentu nie potrafią być kamerdynerami, ponieważ są jako rasa niezdolni do takiego okiełznania uczuć, jakie wyćwiczył w sobie naród angielski.”[s.55].

Bohater uważa, że godność można osiągnąć poprzez świadomy wysiłek w pracy zawodowej. Nie zgadza się z poglądem, iż  jest ona tym, „co można mieć lub nie mieć z kaprysu natury”[s.42] - cechą jednym daną, drugim nie.  

Służba kształtuje jego poglądy i relacje z otaczającymi go ludźmi. Mężczyzna przedkłada ją nad życie prywatne. Wzorowa organizacja pracy, usługiwanie gościom, nadzorowanie pracowników - są pierwszoplanowe. Jest lojalny i oddany lordowi Darlingtonowi - także wtedy, gdy ten sympatyzuje z faszyzmem. Bezmyślnie aprobuje wolę pana, wyzbywając się własnych poglądów. Nie odwzajemnia zainteresowania panny Kenton, gospodyni domu, będąc wobec niej zawsze oficjalny i chłodny. Ukrywa swoje pragnienia za beznamiętną służbową maską. Nie pozwala sobie na wzruszenie i porzucenie służby nawet w najsmutniejszych momentach, jakie mogą przydarzyć się człowiekowi – w momentach śmierci bliskich. 

Jak daleko można brnąć w samooszustwo? Jak zręcznie trzeba żonglować słowami, by niezdolność do okazywania uczuć, do bliskości – nazwać profesjonalizmem, tchórzostwo i niedowartościowanie zmienić w cnotę, niegodziwość nazwać godnością? Jak długo można ukrywać przed sobą własne słabości, walczyć z pragnieniami, nie pozwalać sobie na zwykły ludzki ból...? Stevens przewartościowuje wartości, wady postrzega jako zalety. Z premedytacją odbiera sobie prawo do radości. Jego zasadniczość jest fanatyczna, absurdalna, czasem groteskowa. Jego teraźniejszość marnieje w cieniu doskonałości.

A jednak – pod tą zimną skorupą kryje się wielkie cierpienie. Jego krzyk przebija się zza wywodów pełnych opanowania i powściągliwości. Tłumiony przez lata smutek niepostrzeżenie znajduje ujście między logiką  gruntownych uzasadnień. Ból nie ma logiki. Widzimy człowieka, który, wierząc w słuszność swojej postawy, zmarnował szansę na szczęście i pełnię życia. Teraz patrzy w przeszłość i wydobywa z niej tylko okruchy. Czasu nie można już cofnąć.

Lecz oto zmierza do West Country. Przy okazji spotka się z panną Kenton. Wszak jego wycieczka jest pożyteczna i ze służbowego punktu widzenia: może przekona dawną gospodynię do powrotu do pracy w Darlington Hall? Jej list przeczytał wielokrotnie – nie ma możliwości, by sam sobie wmówił obecność wspomnianych w nim aluzji co do pragnienia jej powrotu[por. s.16].

Ta powieść jest niczym angielski krajobraz – surowy, bez powierzchownej spektakularności, zbytniej ostentacji[por.s.36]. Jednak za beznamiętną, staranną i cierpliwą narracją Stevensa kryje się wulkan emocji. Napięcie wzrasta z każdym rozdziałem, piętrzy się wraz z odkrywaniem kolejnych zdumiewających okoliczności z życia bohatera, by w końcu runąć z impetem i wstrząsnąć nami do głębi. Jeszcze bardziej zaskoczyć, zdumieć, zachwycić. I tak do ostatnich stron.

Kazuo Ishiguro, Okruchy dnia, tłum. Jan Rybicki, wyd. Albatros. Andrzej Kuryłowicz, Warszawa 2008.

*cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.
Kadry pochodzą z filmu "Okruchy dnia" w reżyserii Jamesa Ivory [bardzo polecam!].

wydawnictwo: Albatros
tytuł oryginału: The Remains of the Day
język oryginału: angielski
okładka: miękka ze skrzydełkami
ilość stron: 304    
moja ocena: 6/6
skąd: z biblioteki

5 lipca 2012

O wierze, która ma odwagę wątpić – Tomáš Halík „Cierpliwość wobec Boga. Spotkanie wiary z niewiarą”


Zanim najgorliwsi katolicy zaczną nawracać niewierzących, zanim ich potępią, nim z ambony spadną gromy – pamiętajcie: sam Chrystus otarł się o ateizm. Na Golgocie doświadczył nocy nieobecności Boga. Samotności. Opuszczenia. Bezsensu śmierci. I każdy z nas ma w swoim życiu takie noce. I każdy z nas krzyczy czasem w puste niebo.

Z której strony podejść do książki, od czego zacząć i jaki obrać kierunek – kiedy tyle w niej intelektualnego bogactwa? Kiedy odczuwam słuszność każdego stwierdzenia, poraża mnie głębia myśli, zachwyca swoboda ich wyrażania i otwartość umysłu piszącego? Jak wyciągnąć recenzyjną esencję, skrót z czegoś, co przez brak niepotrzebnych słów, spójność i kompletność - esencją już być się zdaje? Każdy wątek, akapit i zdanie jest tutaj częścią większej całości i pociąga za sobą łańcuch refleksji, w którym jedna wynika z drugiej – i pisząc o jednej zaraz o tej drugiej i trzeciej chciałoby się napisać? I czuje się żal i niedosyt, że trzeba je ominąć?

Wreszcie ktoś mi pokazał wiarę, do której warto dążyć. Wiarę dojrzałą, oczyszczoną z iluzji, banałów, stereotypów, infantylizmu, lekkomyślności, wolną od konwencji, zniekształceń katechizmowych regułek czy teologicznych formuł, których nie rozumiem. W końcu ktoś mi pokazał wiarę niewyrachowaną i nieskrępowaną kaftanem systemu prawnego[s.130]*, co nie popada w pychę i pewność zbawienia, podliczając rachunek dobrych i złych uczynków; wiarę, co nie sprowadza się tylko do lękliwej pobożności lub rutyny obrzędowości; wiarę, jaka nie boi się stawiać pytań krytycznych.

„Wiara bez pytań krytycznych zmieni się w nudną i martwą ideologię, infantylną bigoterię albo w fundamentalizm i niebezpieczny fanatyzm. Jednak sam racjonalizm pozbawiony duchowych i etycznych impulsów, wypływających ze świata wiary, stałby się podobnie jednostronny i mógłby przerodzić się w cyniczny pragmatyzm lub zgorzkniały sceptycyzm.”[s. 93-94]

Wiara, o jakiej pisze Halík, nie traktuje Boga jak głupca i nie sprowadza Go do bożka, „boga łatwej pociechy i powierzchownego optymizmu, aniołeczka stróża na naszych usługach, notorycznie uspokajającego nas, że przecież wszystko dobrze się zakończy”[s. 102] ani też do „chłodnego reżysera naszych losów”[s.101], złośliwego demiurga ingerującego w dzieje świata, ani też do okrutnego kata odpowiedzialnego za cierpienie.

I uzasadnia to wszystko czeski duchowny i cierpliwie rozjaśnia – bo nie ma w tej książce ani przecinka demagogii, ani słowa indoktrynacji. Jest niesamowita, ujmująca Wyrozumiałość Autora, który mówi zdecydowanie i pewnie, lecz niczego nie narzuca. Który potrafi nie tylko mądrze mówić, ale  i mądrze słuchać innych.

„Czuję, że jestem tu przede wszystkim po to, by proponować rozumiejącą bliskość tym, którzy mają opory przed włączeniem się w szeregi rozradowanych tłumów i pod rozwinięte sztandary jakichkolwiek barw; tym, którzy zachowują dystans.”(...) U niektórych niechęć do tłumów oraz haseł i sztandarów bierze się z przeświadczenia, że prawda jest zbyt krucha, by można ją było skandować na ulicach [podkr. A.D.].”[s.20-21]

Uosobieniem postawy ateisty jest biblijny Zacheusz – ten, co wdrapał się na sykomorę, by móc ujrzeć Jezusa, ten, do którego Jezus przemówił po imieniu, by zszedł, chciał bowiem zatrzymać się w jego domu. Halík wczytuje się w traktujący o tym wydarzeniu fragment Ewangelii, by ukazać głęboką wykładnię każdego zdania, czyniąc je przyczynkiem do dalszych rozważań. W postawie celnika dostrzega  mądry ateizm, wokół którego snuje rozważania.

Autor głęboko wmyśla się w postawę ateisty, szuka jej źródeł i uzasadnia je, demaskując często zbyt łatwy i powierzchowny teizm. Nie jest to jednak ani sposób usprawiedliwienia dla niewiary, ani agitowanie do ochoczego pukania w bramy kościoła. To spojrzenia w głąb i na wskroś. Inne niż wszystkie, jakie napotkałam do tej pory.

„Nie mówię ateistom, że nie mają racji, ale że brak im cierpliwości; twierdzę, że ich prawda jest prawdą niedopowiedzianą.”[s. 11]

Halík wczytując się w Pismo Święte, dochodzi do odważnego, śmiałego wniosku, że wszelkie wystąpienia Jezusa, Jego nauczanie i działanie można scharakteryzować określeniem Fryderyka Nietzschego „przewartościowanie wszystkich wartości”[zob. s.29]. Jezus jest przecież mistrzem paradoksu, a Boża logika – szalona! Wszak to ostatni będą pierwszymi, królestwo należy do ubogich, głodni będą nasyceni, kto straci życie – ten je zyska. Wszak pasterz zostawia całe stado, by szukać jednej, zabłąkanej owcy. Podążając tym tropem, ksiądz przedstawia następującą tezę: „Błogosławieni jesteście wy, na obrzeżu, ponieważ to wy znajdziecie się w centrum, w sercu!”[s. 30]. A taki punkt wyjścia nobilituje postawy: oddalonych, zdystansowanych, sceptycznych, spoglądających z wierzchołka sykomory. Jeden z tytułów podrozdziałów brzmi właśnie: „Błogosławieni, którzy stoją z dala”[s.27-37].

Kryzys, doznanie nocy Bożego oddalenia, bunt i odrzucenie Boga są wpisane w postawę wierzącego. Bo „mało co tak bardzo wskazuje na Boga i natarczywie woła o Boga, jak właśnie przeżycie Jego nieobecności”[s. 11]. „Owe chwile ciemności, chaosu i absurdu, wypadnięcia z bezpiecznej przestrzeni sensownego ładu (...)”[s.10]. To one sprawiają, że wiara dojrzewa, staje się autentyczna. „Dojrzała wiara jest zawsze zraniona bólem świata (...).[s.112]

Ta książka zrewidowała mój stosunek do wiary, Boga, cierpienia, do codzienności i do ludzi, których w niej spotykam. Do siebie samej. Śmiało mogłabym rzec za niemieckim filozofem: „przewartościowałam wszystkie wartości” w tej materii. Wielkim zaskoczeniem było dla mnie spojrzenie na poglądy Nietzschego, (którego najczęściej znamy w wersji zwulgaryzowanej przez faszyzm), w duchu chrześcijańskim (sic!).

Przy tym wszystkim ksiądz bardzo ciekawie wypowiada się na tematy socjologiczne, jak choćby kondycja społeczeństw postkomunistycznych, mass media czy terroryzm. Jest wreszcie „Cierpliwość wobec Boga” piękną i niezwykle odkrywczą wędrówką poprzez literaturę i filozofię.

...a mój Halík wygląda tak:

***
Tomáš Halík, Cierpliwość wobec Boga. Spotkanie wiary z niewiarą, tłum. Andrzej Babuchowski, wydanie drugie, wyd. WAM, Kraków 2011.

*Cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.

wydawnictwo: WAM
tytuł oryginału: Vzdáleným nablízku. Vášeň a trpĕlivost v setkání víry s nevírou
język oryginału: czeski
okładka: miękka
ilość stron: 204
moja ocena: 6/6
skąd i dlaczego: zakup własny. Książkę przeczytałam w ramach Katolickiego Klubu Dyskusyjnego w swojej parafii, z poglądami Halíka spotkałam się wcześniej w wykładach ks. dra Leszka Łysienia, któremu za to spotkanie bardzo serdecznie dziękuję.