Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Prószyński i S-ka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Prószyński i S-ka. Pokaż wszystkie posty

18 lipca 2012

To bez miłości jesteśmy niepełni – Paweł Pollak „Niepełni”


Niewidomy, który widzi o wiele więcej niż my, posiadający zdrowe oczy. Dziewczyna na wózku inwalidzkim, która w życiu  radzi sobie lepiej niż niejeden człowiek ze zdrowymi nogami. A wokół nich dziwny, niepojęty świat. A w nich samych – pustka samotności.

Edyta porusza się na wózku. Jest ofiarą wypadku drogowego – najechał na nią pijany kierowca. Kiedyś studiowała na AWF, była bardzo dobrą biegaczką i miała szanse zakwalifikować się na igrzyska. Teraz jest księgową i choć podchodzi do tej pracy bez entuzjazmu, docenia swoją finansową niezależność. Przed wypadkiem bohaterka miała chłopaka i wielu znajomych, po wypadku została jej tylko przyjaciółka Aldona.

„Po wypadku wszyscy się ode mnie odwrócili. Bynajmniej nie demonstracyjnie i nie od razu, ot, przestałam być towarzysko atrakcyjna. Nie mogłam pojechać na wspinaczkę w góry czy na wycieczkę rowerową, a moja obecność doskwierała, przypominając, jak kruchą konstrukcją jest człowiek, że wystarczy odpaść od skałki albo zostać najechanym przez samochód, żeby utracić zdrowie, widoki na karierę sportową, przyjaciół, partnera”[s.10]*

Jacek jest niewidomy od urodzenia, ale nie przeszkodziło mu to w podjęciu pracy programisty. Jego pracodawca nie stosuje wobec niego żadnej taryfy ulgowej. Praca, poza wizytami u brata, to dla niego jedyna okazja do spotkań z ludźmi. Poznajemy go w dniu jego trzydziestych urodzin. W tym granicznym momencie niespełnione pragnienie bliskości drugiego człowieka boli bardziej niż zwykle...

„Przytłacza mnie powtarzalność weekendowych rozrywek, pustka czekająca mnie w domu, świadomość, że w poniedziałek przyjdę do pracy równie samotny, jak wyjdę z niej w piątek, że przez te dwa dni nic się nie zmieni.[s.211]

Poza nielicznymi wyjątkami, ludzie dostrzegają w bohaterach tylko ich zewnętrzność, fizyczne wady. To dla nich albo bariera nie do przekroczenia, albo pretekst do ucieczki. Niepełnosprawni nie mają sposobności odkrycia swojego wnętrza przed drugim człowiekiem. A ono domaga się zrozumienia, miłości, czułości. A ono skrywa ogrom bogactwa.

Edyta i Jacek potrafią dostosować się do niełatwego życia, pokonać jego przeszkody i samych siebie, by móc normalnie funkcjonować w tej tak niełaskawej dla nich rzeczywistości. Są inteligentni, wrażliwi, dojrzali, odważni, mają wiele marzeń. Tylko z samotnością nie potrafią sobie poradzić.

Czytelnik ma okazję zobaczyć, jak wygląda rzeczywistość z perspektywy człowieka niepełnosprawnego. To spojrzenie z głębi: wyostrzone i demaskujące. Zawstydza i zasmuca ten obnażony, absurdalny polski świat. Co tam świat. Świat to puste pojęcie. To my tworzymy ten świat...

Książka wciąga i angażuje od pierwszych zdań. Zdań barwnych, bujnych, soczystych, pełnych intelektualnego i emocjonalnego rozmachu. Autor wkłada w usta bohaterów myśli o formie zgrabnej niczym sentencja, o głębi właściwej liryce i o ostrości i trafności rodem z satyry. Tu wszystko jest podane w odpowiedniej ilości: i gorycz, i słodycz, i ciężar, i lekkość, i wzniosłość, i potoczność.

„Bo nieodwzajemniona miłość też jest rodzajem więzi. I to taką, która na trwale zmienia relacje między ludźmi. Potem nie można już wrócić do znajomości czy przyjaźni, można co najwyżej udawać.”[s.54]

Konsekwentnie niespieszne tempo narracji na finiszu bardzo mocno przyspieszyło i pozostawiło mnie z bezsensowna pustką. Czuję niedosyt, ale może tak właśnie miało być. Momentami odczuwałam również przesyt przegadanych scen. Z jednej strony dialogi znakomicie unaoczniają atmosferę danej chwili, z drugiej – czasem za bardzo hamują akcję. A wierzcie mi - w tej książce czytelnicza ciekawość biegu akcji namiętnie pożąda!

To niewątpliwie ważna powieść poruszająca doniosły temat. Prowokuje do refleksji i do zadawania pytań, poszerza intelektualne horyzonty i wrażliwość. Ubogaca. I nie chodzi tu o banalne wzruszenie nad losem niepełnosprawnych, o wywołanie współczucia. Chodzi o mądrą świadomość i odpowiednie podejście. Takie, co nie różnicuje, nie wytyka palcem, nie odznacza się fałszywą, płytką litością ani okrutną obojętnością. Podejście, traktujące niepełnosprawność po prostu - jak kolor włosów lub fryzurę[s. 350]. Wystarczy odrobina wyobraźni i wyrozumiałości. To nie jest łatwa i oczywista postawa, dlatego proszę o jak najwięcej takich książek, jak ta!

„(...) Takich właśnie ludzi brakuje w moim otoczeniu. Akceptujących moją ślepotę, ale też nie robiących z niej tabu. Nie starających się pilnować na każdym kroku, żeby mnie nie urazić. Przyjmujących do wiadomości, że jestem niewidomy, że jest to element mojej osobowości, który pewne rzeczy determinuje, ale nie zawsze musi być na pierwszym planie. Potrafiących nawet z tego zażartować. (...)”[s.192-193]

Autor pokazuje nam właściwą perspektywę. Bo, wbrew pozorom, nade wszystko jest to książka o miłości – a o niepełnosprawności tylko przy okazji, mimochodem. I tak właśnie powinno być. Bo miłość jest pomimo wszystko. Bo drugi człowiek jest ważny i wartościowy pomimo wszystko. Bo niepełnosprawność nie uwłacza, nie dyskwalifikuje, nie wyklucza, nie odbiera prawa do pełni.

Anna Dymna, założycielka i twarz Fundacji „Mimo wszystko”, osoba, którą darzę wielkim szacunkiem, często powtarza, że określenie „niepełnosprawny” jest nieodpowiednie. Woli mówić o niepełnosprawnych „niezwykli” – w przeciwieństwie do nas, zwyczajnych. Uwewnętrzniłam sobie tę myśl. Niniejsza książka doskonale ją potwierdza.

Paweł Pollak, Niepełni, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2009.

*Cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.

wydawnictwo: Prószyński i S-ka
okładka: miękka
ilość stron: 424
moja ocena: 4,5/6
skąd: kupiłam z wyprzedaży u Leny. Chciałam ją przeczytać od bardzo dawna, w czym utwierdzały mnie recenzje Domi i Matyldy.

3 kwietnia 2012

„Każdy z nas w coś ucieka”* - Teresa Anna Aleksandrowicz „Cudowne życie Staśka i innych aniołów”

Maria – ucieka w pracę, obowiązki, pomoc innym, altruizm. Wanda – w swoje wyimaginowane choroby. Natalia – w książki i muzykę. A Stasiek – w alkohol... Bo jak tu nie uciekać przed takim światem.

Trzy starsze panie o wyrazistych charakterach. Wanda, przewrażliwiona na swoim punkcie hipochondryczka. Jest zawiedziona, gdy nie potwierdzają się diagnozy jej śmiertelnych chorób, najchętniej wykupiłaby całą aptekę, a gdyby miała zwierzaka, nosiłby imię Posterisan lub Melatonina. Nieco złośliwa kobieta o mocnym charakterze, obdarzona ciętym językiem i darem snucia nieskończonych dygresji. Pani Maria, jakby zupełne przeciwieństwo Wandy: cicha i pokornego serca, nieśmiała, przesadnie ostrożna. Nie potrzeba jej wiele do szczęścia, gotowa jest umrzeć z głodu, byle tylko mogła nakarmić swoje „bidulki" - bezdomnych zimujących na działkach. I Natalia, emerytowana nauczycielka, rozkochana w muzyce klasycznej i literaturze. Najchętniej spędziłaby cały dzień w księgarni, wzdychając do książek, na które nie wystarcza pieniędzy. Choć wymieniona przeze mnie jako ostatnia, w zasadzie to ona jest główną bohaterką.

Ledwo wiążą koniec z końcem, coraz mniej rozumieją świat, coraz bardziej odczuwają, że są tu niepotrzebne. Cieszą się z małych rzeczy: przespanej nocy, niewielkiego zapasu węgla, szczęśliwie pokonanych schodach na trzecie piętro. Bliscy ludzie stali się dalecy albo już ich nie ma. Ciąży im samotność.

„Wszyscy sprawiali wrażenie, jak gdyby bardzo się spieszyli do swoich spraw, interesów, domów, miejsc pracy. Stojąc na środku chodnika, [Natalia] przyłapała się nagle na tym, że obserwuje ich z zazdrością. Zazdrościła im pośpiechu, niepokoju, energii w przebijaniu się przez sprawy i trudy chłodnego poranka. Zazdrościła im życia.”[s.11]*

„Przyzwyczaiła się już do tego [Natalia], że z wyjątkiem małej grupy ludzi i bezdomnego psa – jest dla innych niewidzialna, a jej obecność na ulicy, czy w jakimkolwiek innym miejscu, nie ma najmniejszego znaczenia.”[s. 28]

Staruszki przyjaźnią się ze Staśkiem, młodym człowiekiem, absolwentem filozofii, którego los popchnął w bezdomność. Znały jego matkę, która przed śmiercią miała tylko jedno życzenie: żeby Stasiek miał cudowne życie.[s.20]

Szara, nijaka i gorzka codzienność bohaterów niespodziewanie się zmienia. W życiu Natalii pojawia się pewien intrygujący starszy pan, zaś Marysia i Stasiek znajdują całkiem sporą sumę pieniędzy...

Teresa Anna Aleksandrowicz porusza trudne tematy starości i bezdomności w sposób niezwykle lekki. I nawet jeśli w niektórych momentach nazbyt zbliża się w stronę komedii, przejaskrawia cechy charakteru swoich bohaterek i przeakcentowuje wydźwięk zdarzeń – to zabiegi przemyślane i celowe, w których nie widać sztuczności, niekonsekwencji ani słabości twórczego warsztatu. Bez nich byłaby ta powieść ponurym dramatem, z nimi - jest niebanalną, ciepłą i mądrą historią: ze szczyptą komedii i odrobiną bajki - a jednak wcale nie przesłodzoną, wciąż cierpką.

Nie ma tu wielkich odkryć, rewolucyjnych przemyśleń, a pogłębienie refleksji nad sprawami oczywistymi. Oto zwykła rzeczywistość, której nie trzeba daleko szukać: odczłowieczający świat ogarnięty konsumizmem, ludzie okuci w cynizm i obojętność, nie umiejący dostrzec dobra, myślący stereotypami. Ludzie uciekający przed tym, co wartościowe, przekonani, że wszystko można kupić. A to miłość, przyjaźń, drugi człowiek dają nam poczucie pełni, sprawiają, że niczego już nie potrzebujemy. Banały? Może. Ale jak piękny byłby świat, gdybyśmy nie lekceważyli banałów.

Ta książka uwrażliwia. Bez ostentacyjnego moralizatorstwa. Mimochodem, po prostu – roztapia lód na sercach. 

Teresa Anna Aleksandrowicz, Cudowne życie Staśka i innych aniołów, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2011.

*jw., s. 291
**Cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.

wydawnictwo: Prószyński i S-ka
okładka: miękka
ilość stron: 432
moja ocena: 4,5/6
skąd: wypożyczyłam zachęcona cudowną recenzją Danusi.

31 stycznia 2012

W konflikcie wartości obie strony mają rację - Jodi Picoult „Tam gdzie ty”

Potrzeba niezwykłej delikatności, wyrozumiałości i szacunku dla poglądów obu stron, aby przedstawić konflikt wartości we właściwy sposób. Obie strony mają do zaproponowania wartościowe argumenty, obu należy wysłuchać i dać im prawo do wypowiedzi. 

Zoe i Max od wielu lat starają się o dziecko. Niestety kolejna próba donoszenia ciąży kończy się poronieniem. Max, zmęczony sytuacją posiadania potomka za wszelką cenę, decyduje się na rozwód. Przeprowadza się do domu brata Reida i bratowej Liddy, ludzi bardzo religijnych, członków niejakiego Kościoła Wiecznej Chwały. Podkopane poczucie wartości ("co to za facet, co nie potrafi dziecka spłodzić!") powoduje, że Max powraca do dawnego nałogu, alkoholizmu. Pewnego dnia mężczyzna ulega wypadkowi, w wyniku którego doznaje wewnętrznej przemiany - nawraca się i zostaje gorliwym katolikiem.
Zoe, zdruzgotana po urodzeniu martwego dziecka, na swojej drodze spotyka Vanessę. Ich przyjaźń przeradza się w miłość. Wyjeżdżają do innego stanu, by wziąć ślub. Kobieta nadal marzy o dziecku...
Drogi Maxa i Zoe splatają się ponownie – tym razem na rozprawie sądowej. Będą walczyć o swoje trzy zamrożone zarodki, które pozostały w klinice leczenia niepłodności. Zoe i Vanessa pragną być ich rodzicami, zaś Max, nie mogący pogodzić się z lesbijską, grzeszną miłością byłej żony, podburzony przez przedstawicieli swojego kościoła, nie chce do tego dopuścić. Chce za to oddać zarodki Reidowi i Liddy, którzy także zmagają się z problemem bezpłodności i zamiast ojcem zostać wspaniałym wujkiem.

Jak widać w powieści dzieje się sporo. Szybko i niecodziennie. Dla mnie nazbyt niecodziennie, przez co mało autentycznie.  Dwie lesbijki po ślubie kontra ojciec chcący zostać wujkiem. Między nimi trzy zamrożone zarodki, których rozwój i tak obarczony jest dużym ryzykiem.
Cóż, może i tak się zdarza. Do tego dochodzi rozprawa sądowa, a więc sposobność, by najintymniejsze myśli zderzyć z bezwzględną opinią publiczną. Mamy więc nagromadzenie osobliwych zdarzeń ocierających się o tematy głośne, kontrowersyjne, budzące sporo emocji: zapłodnienie metodą in vitro, bezpłodność, samobójstwo, alkoholizm, związek homoseksualny i wychowywanie w nim dzieci, rozwód, religia. Sztuką jest właściwie poruszać się po tak trudnych tematach. Wznieść się ponad emocje i osobiste przekonania, by nakreślić złożoność problemów.

„Wierzcie mi, bycie gejem czy lesbijką nie ma nic wspólnego z wyborem. Nikt z wyboru nie utrudniałby sobie życia i bez względu na luz i pewność siebie nie mamy wpływu na to, co myślą inni. Bywało, że gdy w konie trzymałam się za rękę z kobietą, ludzie z naszego rzędu wstawali i wychodzili – niby zdegustowani naszą publiczną demonstracją uczuć, podczas gdy rząd dalej nastoletnia para praktycznie wyskakiwała z majtek. Pisano mi na samochodzie LESBA farbą w spreju. Rodzice uczniów kierowali dzieci do innego pedagoga, a zapytani o powód powoływali się na różnice dydaktyczne”[s. 122]

„Wierzę, że taka przyszłam na świat, tak jak inni rodzą się hetero. Ale wierzę też, że zakochujemy się w CZŁOWIEKU, i płeć nie ma tu większego znaczenia.”[podkr. J.P., s. 142]

Znakomicie oddaje Picoult sytuację homoseksualistów: to dotkliwe poczucie inności w z reguły nieprzychylnym społeczeństwie, przeszkody obyczajowe rodzące wiele obaw. Autorka przedstawia ich uczucia, poglądy i argumenty uzasadniające prawa wynikające z ich odmienności. Bez skomplikowanych wywodów teoretycznych, etycznych terminologii, po ludzku.  


Zabrakło mi niestety tej wyrozumiałości i głębi wobec drugiej strony konfliktu, reprezentowanej tutaj przez kościół. Doprawdy dziwny jest Kościół Wiecznej Chwały, który momentami ma niewiele wspólnego z chrześcijaństwem. Jego przedstawiciele to albo fanatycy, którzy zasłaniając się wiarą, idą po trupach do celu (Wade Preston) albo naiwni, zagubieni, wychowani pod kloszem, śmiesznie zdewociali, nieznający prawdziwego życia (Liddy). Dla Wade`a Prestona, prawnika Maxa, najlepszym sposobem obrony jest atak, bardziej liczy się dlań idea niż dobro człowieka. Jego zwolennicy-katolicy są niezdolni do dialogu, skostniali, zaślepieni. Zależy im na władzy i medialnym rozgłosie, a aby przekonać sąd i opinię publiczną do swoich racji, posłużą się najbardziej bezwzględnymi sposobami. Zamiast pokoju i dobra, sieją nienawiść i nietolerancję. Są irytująco bezczelni i nachalni w zmienianiu czyjegoś życia. Dodatkowo kościół został pokazany jako instytucja interesowna i stronnicza: Reid jest jego hojnym ofiarodawcą, a żona udziela się charytatywnie w owej wspólnocie.

Mała fabularna sprzeczność: kościół sprzeciwia się metodzie in vitro, więc nie pasuje mi ani ta cała walka o zamrożone zarodki i zastosowanie tej metody wobec Liddy, najbardziej gorliwej katoliczki pod słońcem, ani fakt, że Reid, najbardziej wzorowy katolik pod słońcem, zasponsorował swojemu bratu tę grzeszną procedurę. Cóż, widocznie w życiu
różnie bywa.

Inna sprzeczność (małe niedopatrzenie): owszem, kościół sprzeciwia się związkom homoseksualnym i ma na to dużo głębsze uzasadnienie niż cytowane kilka razy fragmenty Pisma Świętego, jednocześnie potępia złe traktowanie i akty przemocy wobec osób homoseksualnych, ponieważ szanuje osobistą godność każdego człowieka*. W „Tam gdzie ty” jakoś tego nie widać.

„Od rozwodu pozwana prowadzi perwersyjny, wszeteczny, homoseksualny tryb życia”[z pozwu sądowego, o Zoe, s. 320].

„Homoseksualizm to zboczenie. I zasługuje na karę”[pastor Clive, s. 313]

„Nie byłoby nas tutaj, gdyby homoseksualiści nie siali własnej propagandy. Jeśli będziemy siedzieć z założonymi rękami, kto wystąpi w obronie praw tradycyjnej rodziny? Kto dopilnuje, żeby nasz wspaniały kraj nie stał się miejscem, gdzie mały Jaś ma dwie mamusie, a ludzie nie żyją w myśl bożego nakazu, kobieta z mężczyzną? (...) Bracia i siostry: jesteśmy tutaj, ponieważ chrześcijanie stają się mniehjszością! Homoseksualiści mają prawo głosu? My też!” [pastor Clive w czasie manifestacji, s. 163].

Z każdym kolejnym rozdziałem sympatia czytelnika kieruje się w stronę lesbijek pragnących w miłości wychować dziecko, a zmuszonych żyć w społeczeństwie nietolerancyjnym, zacofanym, rzucającym propagandowe hasła i oszczerstwa zupełnie niewspółmierne do ich sytuacji, zamiarów. Dziwnym trafem to społeczeństwo składa się zazwyczaj z przedstawicieli kościoła. Wobec autentycznego dramatu Zoe i Vanessy jego konserwatywne argumenty wydają się błahe, przestarzałe i po prostu okrutne. Jakieś chrześcijańskie widzimisię, które broni skostniałych i zupełnie oderwanych od rzeczywistości wartości, podpierając się cytatami sprzed tysięcy lat.

Dyskredytując drugą stronę, autorka sugeruje czytelnikowi zbyt łatwe rozstrzygnięcie nierozstrzygalnego przecież konfliktu wartości. Jego istota została spłycona do dramatu jednej strony, która doznaje krzywdy od strony drugiej. Za mało, by powieść nazwać tendencyjną, odpowiednio dużo, by niepozornie zagrać na emocjach czytelnika. Łagodzi to wrażenie wielogłosowa narracja. Bardzo dobry zabieg, ożywiający lekturę, umożliwiający konfrontację różnych punktów widzenia - acz niewystarczający.

Jednostronność dyskwalifikuje w moich oczach tę powieść, uważam bowiem, że tak doniosłym tematom należy się odpowiednie sproblematyzowanie, powaga i głębia, a nie atmosfera sensacji i przerzucanie się wyzwiskami. To drugie mogę poczytać w komentarzach na Onecie, od książki wymagam więcej.

Czasami w moich recenzjach przypinam książkom takie etykietki: „coś lżejszego”, „wielka głębia” i „[książki] otwierające oczy”. „Tam gdzie ty” nie mogę dopasować do żadnej z nich. Nie jest to powieść lekka, mimo że sposób, w jaki została napisana jest prosty, przyjemny i błyskotliwy. Jednak jej tematyka jest ciężka i angażuje nie zawsze dobre emocje. Zmęczyła mnie ta książka. Nie ma tu wielkiej głębi: powaga tematu rozmywa się w lekkości narracji, co daje wrażenie, że Picoult wciąż krąży tylko po jego powierzchni (no dobrze – z małymi zanurzeniami). Otwierająca oczy – nie do końca. Na jedno otwiera - i chwała jej za to, lecz na drugie - zamydla.

Mam nadzieję, że inne książki tej autorki bardziej przypadną mi do gustu. Zamierzam sięgnąć. Opinie i osądy warto budować w oparciu o całość, nie część.

Jodi Picoult, Tam gdzie ty, tłum. Magdalena Moltzan-Małkowska, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2012.

Cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.

*K. Glombik, [hasło:] homoseksualizm [w:] Encyklopedia bioetyki. Personalizm chrześcijański, red. A. Muszala, wyd. drugie, Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne, Radom 2009, s. 267-277.

wydawnictwo: Prószyński i S-ka
tytuł oryginału: Sing You Home – o wiele ładniejszy i bardziej pasujący do treści niż polski, ogólny i nijaki;
język oryginału: angielski
okładka: miękka
ilość stron: 567
moja ocena: 3,5/6
skąd: egzemplarz recenzyjny.

26 stycznia 2011

O dwóch osieroceniach - Barbara Neil "Długo i szczęśliwie"

O ile bardziej boli osierocenie celowe, z premedytacją. O ile bardziej okrutna jest pozorna miłość, kłamstwo i zdrada od więzów zerwanych przez śmierć. 

"Długo i szczęśliwie" to historia splątanych losów kilku postaci, z których każda szuka swojego szczęścia i każda widzi je inaczej. Lawinę wydarzeń zapoczątkowuje wypadek, w wyniku którego dwie bohaterki tracą najbliższych: Grace - swojego męża, sześcioletnia wówczas Lily - matkę. Grace postanawia zaopiekować się Lily, co z jednej strony oznacza dla dziewczynki szczęśliwe dzieciństwo pełne ciepła i miłości, z drugiej - okaże się związkiem trudnym, który w przyszłości będzie kosztował ją sporo zmartwień. Ciotka Grace jest bowiem mało poważnym człowiekiem. Po śmierci męża wszystko podporządkowuje znalezieniu mężczyzny swego życia. Lily jest świadkiem wielu nieudanych związków, załamań i upadków swojej ukochanej opiekunki i wytrwałą pocieszycielką w takich chwilach. Grace to czarująca, serdeczna kobietą pełna dobra, która jednak nie potrafi docenić siebie. Swoją wartość dostrzega tylko przeglądając się w oczach innych mężczyzn. Wreszcie, po wielu odrzuceniach, wydaje się, że w końcu znalazła swoje "długo i szczęśliwie" - oświadcza jej się Johnny Cochrane, dużo młodszy od niej artysta. Wtedy cała akcja komplikuje się jeszcze bardziej... 

"Długo i szczęśliwie" to bardzo dobra powieść obyczajowa, przy której można skutecznie wyłączyć się z rzeczywistości. Akcja toczy się wartko, nie ma rozwlekłych opisów stanów uczuciowych. Autorka z łatwością tworzy atmosferę danej sytuacji: w kilku słowach, w kilku zdaniach potrafi oddać stan psychiczny bohaterów, a przede wszystkim to, co dzieje się pomiędzy nimi w danej chwili. 

Jednak prócz niezaspokojonego głodu poznania dalszego ciągu - powieść dalej nie sięga, łez nie wyciska, do przemyśleń wielkich nie zmusza. "Prawdziwa uczta duchowa"[1] - jak dla mnie - za dużo powiedziane. Lecz nie sprowadziłabym jej wyłącznie do romansu, mimo że sentymentalizm aż wylewa się z niektórych scen. Przyprawiać o mdłości może też zbytnie wyidealizowanie Lily, Lily nieugiętej, zaradnej, nieomylnej, szlachetnej.

Do osierocenia nie potrzeba śmierci. Osierocić może także żywy człowiek. Ten, który porzuca, odchodzi, zdradza, okłamuje, jest niezdolny do bliskości. W świecie stworzonym przez autorkę to brak miłości powoduje, że dzieci muszą dojrzewać znacznie szybciej, zaś dorośli często myślą i zachowują się jak dzieci. Są naiwni, łatwowierni, nieodpowiedzialni, nie potrafią rozmawiać o rzeczach trudnych - spójrzmy choćby na Grace. 

Podsumowując, "Długo i szczęśliwie" to całkiem dobra powieść warta grzechu. Niepotrzebnie uprzedziłam się opisem z okładki i jej wyglądem, który sugerował wyłącznie ckliwe romansidło.

[1] - z opisu z okładki.

Barbara Neil, Długo i szczęśliwie, tłum. Małgorzata Dobrowolska, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2010.

wydawnictwo: Prószyński i S-ka
tytuł oryginału: Someone Wonderful
język oryginału: angielski
okładka: miękka
ilość stron: 400
moja ocena: 4/6
skąd: zasoby domowych półek - wygrywajka w konkursie na Facebooku :)