Róże bez kolców – owszem,
istnieją, można je wyhodować. Ale życia bez cierpienia nawet wyobrazić sobie
nie sposób. Odnalezienie odrobiny sensu w niewysławialnej destrukcji i absurdzie, przemiana bezsensownego cierpienia w cierpienie mądre - to wielka sztuka.
„Kwiaciarze
pozbawiają je [róże – dop.A.D.] kolców, aby klienci nie pokłuli sobie rąk, a niektórzy hodowcy specjalnie tworzą odmiany o gładkiej, pozbawionej kolców
łodydze. Osobiście nigdy nie odarłabym swoich róż z kolców. Kocham je z kolcami
i całą resztą. To ludzie powinni uważać.”[s.13]* – niby proste stwierdzenie, a
skrywa w sobie wielką mądrość. Ile można dostosowywać ten świat do siebie? Kolce u róż to drobnostka, ludzkie roszczenia sięgają o wiele dalej.
Słowa te wypowiada bohaterka
niniejszej powieści, Galilee Garner, Gal. Ma trzydzieści sześć lat, jest
nauczycielką biologii w prywatnej szkole katolickiej. Mieszka w środkowej
Kaliforni. Obok domu stoi szklarnia – jej królestwo, w którym oddaje się swej
pasji - hodowli róż. Mieszka sama. Jej drugim domem (a może biorąc pod uwagę
ową szklarnię – trzecim) jest szpital: Gal ma za sobą dwa przeszczepy nerki i
lata dializowania [por. s.22]. Na kolejny przeszczep oczekuje od ośmiu lat.
Pewnego dnia do jej domu przybywa
Riley, jej nastoletnia siostrzenica. Gal musi zaopiekować się nią na czas
wyjazdu matki dziewczynki, czyli swojej starszej, nieodpowiedzialnej siostry, Becky. Wówczas wszystko zaczyna się zmieniać – dla całej trójki.
Niespiesznie,
mimochodem, strona po stronie Gal wprowadza czytelnika w swoje życie. Lubię takie historie, fragmenty czyjejś codzienności. Nagle znajduję się w przestrzeni, która jeszcze niedawno nie
istniała, zaś teraz znam ją jakby od dawna. I tak
powstają miejsca: z czyichś słów i mojej wyobraźni. W świecie tej książki czułam się wspaniale.
Bohaterka
zaimponowała mi podejściem do swojego zdrowia**. Sztuką jest mądrze
opowiadać o cierpieniu, chorobie. Mówić o nich, nie użalając się nad sobą, a jednocześnie bez wymuszonego optymizmu. Narratorka nie przytłacza czytelnika
ciężarem dramatu, nie topi go we łzach ani nie zakrzykuje rozpaczą, ale i nie udaje
siłaczki. Po prostu czasem płacze, jak każdy z nas. Jej życie podporządkowane
rytmowi dializ, ryzyko z nimi związane, dyskomfort i ograniczenia, z którymi
się boryka, rozpaczliwe oczekiwanie na przeszczep – to po prostu jeden w
wielu wątków, nie eksponowany bardziej niż inne. Jednocześnie „Sztuka
uprawiania róż z kolcami” to obraz człowieka chorego, dotkniętego pewną
innością, który mimo niej tak naprawdę nie różni się od ludzi zdrowych – i nie
wymaga przesadnej troski i litości, a normalnej, neutralnej relacji. To powieść
o mądrym cierpieniu i o cierpieniu mądrze opowiedzianym.
„Jestem przygotowana na
najgorsze, choć liczę na to, co najlepsze.”[s. 74]
To także książka o pasji z
prawdziwego zdarzenia: rozjaśniającej najciemniejsze momenty, uskrzydlającej,
pomagającej przezwyciężyć siebie. Świadectwo cierpliwej, bezwarunkowej miłości
do tworzenia, nie znikającej mimo porażek. „Moje róże wymagają
mnóstwa szczęścia. Nie wybrałam odmiany łatwej do hodowania, takiej, jaką bez
problemu można znaleźć w centrach ogrodniczych albo hipermarketach. Zakochałam
się w różach Hulthemia. Są wymagające i nieugięte, radzą sobie świetnie,
o ile zapewni im się warunki niemal niemożliwe do stworzenia.[podkr. A.D.]”[s.11]
Gal pragnie wyhodować nową odmianę Hulthemii i uzyskać
zapach – co jest nie lada wyzwaniem. I potyka się, doznaje rozczarowań. Ale
pasja oznacza przecież także cierpienie. Istnieje związek między pasją i
osobowością bohaterki, która, jak gatunek róż, jaki upodobała sobie do hodowli, jest
„nieugięta i wymagająca”. I choć może to zbyt łatwa i zbyt
patetyczna analogia – mnie przekonała.
Wszystko to składa się na bardzo
autentyczną i niebanalną opowieść o codzienności: czasem nijakiej, czasem
oglądanej z perspektywy radosnego lotu, a czasem z dna rozpaczy. Ale z narracji tej zawsze
przebłyskuje pewne ciepło i pogoda. Afirmacja życia pomimo
wszystko: z jego mrokiem i światłem. Z kolcami
i całą resztą.
Margaret Dilloway, Sztuka uprawiania róż z kolcami, tłum.
Anna Jędrzejczyk, Wydawnictwo M, Kraków 2013.
*cytaty
pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej
stron.
**Nie zgadzam się do końca z
opisem na okładce, z charakterystyką głównej bohaterki. Może opacznie odebrałam
tę książkę, może jestem bardziej wyrozumiała (za bardzo?) i za mocno wczułam się w
sytuację Gal, ale dostrzegam w niej więcej powodów do podziwu niż do krytyki.
Róże na zdjęciach - hodowli mamy.
wydawnictwo: M
tytuł oryginału: The
Care and Handling of Roses with Thorns
język
oryginału: angielski
okładka:
miękka
ilość
stron: 440
moja
ocena: 5/6
skąd: w końcu wzięłam książkę do recenzji – i
okazała się strzałem w dziesiątkę! Za egzemplarz recenzyjny dziękuję
Wydawnictwu M.
I znów piękna symbolika - tak jak kwiaty twojej mamy!
OdpowiedzUsuńPiękna :)
UsuńDziękuję w imieniu mamy :-)
Pozdrawiam, Danusiu!
Piękna recenzja, pięknie oddałaś treść książki. A co do bohaterki, to dobrze, że rożnie ją odbieramy, i podziwiam ją za to, że się nie poddawała, że była pełna energii - wspaniała kobieta. Jednak jak pisałam u siebie, był moment, że robiła się troszkę zgorzkniała, wykorzystywała znajomych, nie znosiła krytyki, tak było zanim nie pojawiła się Riley - tak to odbieram ;)
OdpowiedzUsuńAle książka bardzo piękna i mądra!
Tosiu, to prawda, był taki moment. Można ją odbierać i tak - to chyba bardzo indywidualna sprawa każdego z nas. Tyle że spotkałam się z bardzo negatywnymi i jednoznacznymi ocenami bohaterki. A mnie się wydaje, że miała też prawo do takich momentów - choć nie usprawiedliwiam jej. Może jestem bardziej wyrozumiała. Przez całą książkę biła od niej taka pogoda ducha i siła, że jak już byłam za połową i przeczytałam przez sobie opis z okładki to myślę sobie - COOOO??? O_O??! To ja chyba czytać nie umiem :)
UsuńPewnie, zachowywała się momentami okropnie - jak każdy. Ale nie można nas postrzegać tylko i wyłącznie przez pryzmat tych naszych gorszych dni :)
Pozdrawiam i dziękuję!! :)
Tak na prawdę ciężko ocieniać człowieka, który tak dużo w życiu przeszedł! Choroba spowodowała po tylu latach, że Gil była jaka była. Walczyła z chorobą, z własnym ciałem, nie poddawała się. I to jest najważniejsze, ta siła! :)
UsuńOtóż to, otóż to! :) Właśnie dlatego wolę dystans i wyrozumiałość zamiast takich jednoznacznych ocen.
UsuńCieszę się, że powieść wzbudza tyle powodów do refleksji, dyskusji :)
Skąd ja wiedziałam, że na pewno te książkę przeczytasz? ;)
OdpowiedzUsuńHaha! Nie wiem, ale miło jest usłyszeć takie pytanie, które świadczy o tym, że dobrze mnie znasz, choć się nigdy nie spotkałyśmy ;)
UsuńDzięki :*
Niezwykle pięknie piszesz.
OdpowiedzUsuńTeż czekam na te książkę.)
Dziękuję :-)
UsuńMam nadzieję, że i Tobie się spodoba.
Pozdrawiam serdecznie!