Babcia Nela opowiadała tylko historie z dobrym zakończeniem. Te smutne wnuczka musi odkryć sama.
Dwie równoległe opowieści, dwie perspektywy czasowe. Wciąż żywa, dopełniająca się przeszłość i teraźniejszość (może lepiej – współczesność), która często spogląda wstecz. A przyszłość w obu przypadkach jest wielkim niepokojem.
Pierwsza narracja, trzecioosobowa i obiektywna, przedstawia losy mieszkańców Półwsi, małej wioski w powiecie wadowickim. Jej bohaterami są państwo Hetmańscy, ich córka, piękna Anielica, i syn, „nazwany na cześć wielkiego średniowiecznego króla Władysławem Jagiełłą”[s. 13]** oraz Gołąb i jego brat, Jakub. Gołąb zakochuje się w Anielicy i podejmuje starania o jej rękę. Chcąc udowodnić, że jest godzien tego zaszczytu, postanawia wykorzystać swój największy talent – pracę własnych rąk. „Konkretnie zaś poprzysiągł sobie, że przekształci skromną chałupę jej [Anielicy – dop. A. D.] rodziców w dom, który stanie się przedmiotem zawiści pozostałych dwudziestu siedmiu mieszkańców Półwsi, że zrobi z niego mieszkanie wywołujące hosanny na wysokościach u każdego, kto go zobaczy”[s.11]. Brzmi to jak baśń, lecz niebawem w ową baśń wkracza druga wojna światowa, a później Sowieci. Rozdźwięk sielskości i spokoju tego uporządkowanego małego światka oraz chaosu i zła wojny jest wstrząsający.
Bohaterką drugiej opowieści jest młoda dziewczyna o przezwisku Baba-Jaga. Jest sierotą, po śmierci rodziców wychowywała ją babcia. Teraz mieszka w Krakowie, u cioci Ireny. Pracuje jako barmanka oraz pomoc domowa u pani Bożeny, nieco dziwacznej staruszki, właścicielki kamienicy na placu Biskupim. Codzienność młodej dziewczyny czasem rozświetlają chwile euforii i radości (w czasie wizyt w kinie, które jest jej pasją), częściej jednak jest boleśnie nijaka, bez pomysłów na zmiany, naznaczona dotkliwym uczuciem samotności. Wszystko dzieje się w początkach lat dziewięćdziesiątych, w Polsce zachłystującej się wolnością, ale i mocno w owej wolności zagubionej, niepewnej i nieporadnej. Baba-Jaga jest bardzo dojrzałą narratorką. Opowiadana przez nią rzeczywistość nie jest beznamiętną, rzeczową relacją, ale za każdym razem rozpoczyna się gdzieś w głębi niej samej.
„Gdy mieszkałam na wsi, mogłam przynajmniej wyobrazić sobie coś, co czeka za horyzontem. Tutaj, w mieście, marzenia, które się we mnie kłębiły, wydają się wyłącznie wyschniętymi pestkami w grzechotce, a jedyną rzeczą, którą widzę przed sobą, jest zrobiony z okruszków ślad zobowiązań, prowadzący mnie od dnia do dnia.”[s. 98]
„Przyglądam się grającemu Tadeuszowi i myślę, jak długo trzeba coś robić, żeby się tym stać. Jak długo trzeba grać na klarnecie, żeby naprawdę zostać klarnecistą? Jak długo mogę stać za barem i mówić, że nie jestem barmanką?”[s. 174]
Te dwie narracje z początku wydają się płynąć niezależnie od siebie. Jednak z każdym rozdziałem odkrywamy jakiś szczegół stanowiący o ich bliskości, kolejną odsłonę ich splotu. Wiedza przychodzi małymi kroczkami, rozjaśnia się stopniowo. Bohaterowie tych różnych czasów doświadczają analogicznych sytuacji i uczuć, mają podobne cechy charakteru. Ich podobieństwo jest jedną z zasad kompozycyjnych książki. Dwie opowieści jak dwa głosy współbrzmiące w kanonie, gdzie jedna melodia rodzi się później. Kompozycja jakże miła dla wyobraźni.
Długo zastanawiałam się, czym tak bardzo oczarowała mnie ta książka. Zręcznym przeplataniem dwóch historii? Magicznym podobieństwem zdarzeń w życiu bohaterów, utwierdzającym w przekonaniu, że choć tak wiele zmienia się wokół, to w głębi serca pozostajemy sobą? Przesłaniem o bliskich, którzy, choć już odeszli, wciąż żyją w nas i wciąż prostują nasze ścieżki? A może to mój Kraków – znajome budynki, place, ulice i parki, gdzie podobnie odczuwałam, podobnie mocowałam się z rzeczywistością, podobnie marzyłam i kochałam?
Lektura „Dawno, dawno temu...” przekonała mnie, że historia tragiczna i smutna może być jednocześnie piękna i ciepła. Że, co wzruszające, nie musi być ckliwe i kiczowate. A z pozornie nic nie znaczących części można skleić pełną sensu całość.
To powieść o dojrzewaniu do świadomości, że koniec poszczególnych rozdziałów naszego losu, zależy także od nas. Świetnie skomponowana, zaskakująca do ostatnich stron, realistyczna, prawdziwa, niebanalna, ciepła. Od dziś mam na blogu nową kategorię recenzyjną: radość czytania.
Brigid Pasulka, Dawno, dawno temu i prawie naprawdę, tłum. Barbara Gadomska, wyd. AMF, Warszawa 2010.
*Marcin Styczeń, cytat z piosenki pt. „Bez korzeni nie ma skrzydeł”, z płyty „21 gramów”.
**Cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.
wydawnictwo: AMF
tytuł oryginału: A Long, Long Time Ago and Essentially True
tytuł oryginału: A Long, Long Time Ago and Essentially True
język oryginału: angielski
okładka: miękka ze skrzydełkami
ilość stron: 373
moja ocena: 5,5/6
moja ocena: 5,5/6
skąd: zasoby domowych półek - dostałam w prezencie – od męża ♥ (po małym zasugerowaniu ;). Ale do przeczytania zachęciła mnie Ania ;*.
Kraków, mówisz?
OdpowiedzUsuńAleż kusisz tą książką xD'
Pozdrawiam serdecznie!
Kraków!:-) Zupełnie inaczej czyta się książkę, kiedy się zna dane miasto, gdy widzisz to, co bohater.
UsuńDziękuję i także pozdrawiam! :)
Z chęcią przeczytałabym coś tak nietuzinkowego i magicznego:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Isadora, zachęcam! Mam nadzieję, że uda Ci się natrafić na tę powieść! Pozdrawiam!!
UsuńKsiążka i wydawnictwo mi nieznane, ale widzę, że trzeba będzie to zmienić:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
Faktycznie - słabo wypromowane wydawnictwo, też nie znałam. A okazuje się, że wydało bardzo wartościową książkę - przynajmniej jedną ;)
UsuńPozdrawiam!
Olu, uwielbiam Twoje klimatyczne i ciepłe recenzje...Mam wrażenie, że byłabyś w stanie skusić mnie na wnikliwą lekturę składu proszku do prania. ;);) "Dawno, dawno temu i prawie naprawdę" musi się znaleźć na mojej półce, przepełnionej już zresztą...;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię ciepło.
Miło mi czytać takie opinie, bo mnie samej trudno jest już ocenić - po wielokrotnej redakcji, jak to brzmi. To tak, jak z błędami - czytasz 10 razy i już ich nie wyłapujesz. Staram się, Ewo. I może dlatego tak rzadko publikuję. Z proszkiem do prania jeszcze nie próbowałam :-D - efekt byłby z pewnością ciekawy :))
UsuńWarto mieć na półce tę powieść, więc życzę Ci, żeby się tam znalazła :-)
Kurczę fabuła widać bardzo oryginalna i ciekawa :) Ja również nie znam tego wydawnictwa, ale cieszę się, że pozycja przypadła Ci do gustu, bo wiem już za czym się w przyszłości rozglądać :)
OdpowiedzUsuńNo, to cieszę się, że "odkryłam" nowe wydawnictwo ;-)
UsuńFabuła oryginalna, ale przede wszystkim ciekawie skomponowana i pięknie napisana. Rozglądaj się :)
Dzięki Ci za odwiedziny! :)
Hehe - kategoria radość czytania? Podoba mi się:) O książce czytałam wiele pochlebnych opinii, mam nadzieję, że uda mi się ją złapać w takim układzie;) I zgadzam się, że to co poruszające i ciepłe nie musi być kiczowate, wszystko zależy od talentu autora.
OdpowiedzUsuńTak, Danusiu, po prostu serce radujące się z każdą kolejną stroną, rozdziałem, a także już po lekturze, kiedy pewne wątki się łączą, gdy wiedza o całości, pozwala na kolejne miłe odkrycia. Plus styl, który raz wywołuje na twarzy uśmiech, a innym razem porusza. Sama uciecha!
UsuńTak, tak: Pani Brigid Pasulce talentu nie brakuje. Mam nadzieję, że doczekam się jej kolejnych książek.
Dziękuję za Twoją wypowiedź :)
ja chyba jeszcze nie słyszałam o tej książce, ale jeśli jest do ostatnich stron zaskakująca i niebanalna to coś dla mnie :)
OdpowiedzUsuńMagdo, zatem jestem przekonana, że Ci się spodoba. Warto.
UsuńSerdeczności!
Radość czytania??!! No to nie trzeba mi dwa razy powtarzać. recenzja mnie urzekła, książka mam nadzieję jeszcze bardziej - ehh, chcę przeczytać :)
OdpowiedzUsuńTo się cieszę :)
UsuńPozdrawiam!