Teraz to niesamowity czas nam podarowany. Czas na
docenienie tego, co się ma i kim się jest. Teraz to miejsce, z którego można spojrzeć w mrok i blask tego, co już było. To ból ran pozostałych
w nas z dawniej. Refleksja nad przeszłością. Pełen ufności bieg w przyszłość
lub ustanie w beznadziei. Zatrzymany czas rozpaczy i niespełnionych pragnień.
Oczekiwanie. Zapatrzenie w nadzieję tlącą się w oddali. To moment na działanie
i odważne decyzje. Na robienie tego, na co nie pozwalał nam strach. Na wyjście
z cienia. Na branie życia w swoje ręce. Teraz! Nie od jutra, nie od nowego
roku. Ten właściwy czas jest już.
Już dobrze zdążyłam poznać głos Doroty. A, kto wie - może i nawet samą Dorotę. Bo Dorota śpiewa z głębi siebie i całą sobą. Ktoś na jakimś forum napisał, że to „śpiewanie duszą” – i nie sposób się nie zgodzić z tym strzelistym określeniem. W swojej sztuce jest tak autentyczna, jakby po wielokroć doświadczyła tego, o czym śpiewa. Jej wokal jest fenomenem.
Ostatnimi czasy o Dorocie było głośno. I dobrze – bo jej głos uszczęśliwia i wzrusza – niechże więcej będzie szczęśliwych, zdolnych do wzruszeń ludzi. Z drugiej strony smutne jest to, że w naszym kraju potrzebne są dopiero talent show, aby poznać takie talenty.
Ja usłyszałam Dorotę Osińską dziesięć lat temu w Krakowie w spektaklu opartym na poezji Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego „Ulica szarlatanów” i było to niezwykłe odkrycie. Wydarzeniem była dla mnie jej pierwsza płyta „Idę” z 2004 roku, trzy lata temu z wypiekami na policzkach czekałam na „Kamyk zielony”. A „Teraz”? Wciąż niezmiennie zachwycają: niesamowita skala, swoboda, z jaką porusza się w górnych rejestrach, wyrazista barwa, siła głosu i ponadprzeciętna wrażliwość w nim zaklęta, umiejętność interpretacji i wiele innych elementów, których po prostu nie umiem nazwać.
Najnowszy album urzekł mnie czymś jeszcze: różnorodnością, która chyba nigdy wcześniej nie była aż tak wyraźna. Słychać na nim nie tylko znakomitą wokalistkę, ale także wspaniałą aktorkę. Każda piosenka to inny świat, inna opowieść, inna stylistyka. I w każdej z nich artystka wciela się w kogoś innego, pokazując różne twarze, temperamenty i nieustannie mnie zaskakując. Oto zdradzona przez ukochanego wykrzykuje swój ból („To nie banał”)*, to znów w zabawnej piosence „Pomroczność” gra charakterną, zadziorną, silną kobietę rozbawioną powrotem męża do domu po nieudanym romansie. Innym razem jest naiwnym, beztroskim podlotkiem zakochanym w żonatym, starszym od siebie mężczyźnie („W samochodzie”). Albo też jest dziewczyną, która spotyka dawnego
ukochanego - niepogodzona z tym, że wszystko potoczyło się inaczej, tak dojrzale rozmawia z nim o przeszłości, swym niespełnieniu i tęsknocie, tak pięknie udając, że można się z tym pogodzić. Ileż krzyku kryje się za tą powściągliwością („Coś z Cohena”)! W singlu „Szaleć” bohaterka oddycha pełną piersią, biegnie przez życie z ramionami szeroko otwartymi na szczęście i ból - „tak, by w aortach czuć oceany”, w piosence „Nie dla Skorpionów” wystarcza jej tylko „byle trwać, byle być, widzieć, słyszeć i cześć” i próbuje przekonać siebie, że w takim życiu jest jakiś smak i sens. Emocje pragnie skryć za chłodną analizą i choć uparcie się okłamuje, na końcu piosenki prawda i tak wychodzi na jaw (ci, którzy przesłuchali, wiedzą, o jaki dźwięk chodzi – CUDO!). W polskiej wersji utworu „Je suis malade” („Jestem chora”) wokalistka pokazała osobę, która oszalała i umarła z miłości. W „Czterech słońcach” – wyśpiewała matczyną miłość i cud macierzyństwa. W „Piosence minimalistycznej” nie musiała wcale śpiewać głośno, by w przekonujący i zabawny sposób opowiedzieć o byciu kochanym...
I mimo że śpiewane teksty nie są wielką poezją, to
każda piosenka jest wielką opowieścią – z własnym miejscem, czasem, bohaterami,
atmosferą, krajobrazem. Teksty są proste, mówiące w bardzo dosłowny i bezpośredni sposób, dyskretnie upiększone świetnie zastosowaną grą
słów, frazeologią i potoczną metaforyką. Nieprzekombinowane, bez przesady,
naturalne i szczere. A w interpretacjach Doroty przekonują w stu procentach i
trafiają dokładnie tam, gdzie trzeba.
Jeden i ten sam głos, a tyle odcieni! Raz jest jak leniwa rzeka, raz rwący potok. Jest cichym, aksamitnym szeptem lub pełnym, szerokim i głębokim srebrem. Raz jest miodem dla duszy, innym razem rozrywa ją na kawałki. Jest krzykiem rozpaczy, lamentem i skargą lub hymnem pochwalnym życia, dziękczynnym psalmem istnienia. Radosnym wołaniem lub błogim delikatnym westchnieniem. A w tym wszystkim tyle przestrzeni, tyle oddechu i lekkości! Od tej muzyki rosną skrzydła i serce.
Tak: „Teraz” to niesamowity czas nam podarowany.
Dziękuję za niego.
Dorota Osińska, „Teraz” [płyta CD], Universal Music Polska, listopad 2013.
*Zaznaczam, że te jednozdaniowe opisy piosenek to naprawdę wielki skrót i bardzo ogólny ich wydźwięk – w żadnym razie nie wyczerpują bogactwa tego, co można o nich powiedzieć.
(fot. ja, więcej tu. Wiem, fatalne - jak tylko dotrę do lepszych jakościowo w czeluściach swoich dysków, to je podmienię...)
Już dobrze zdążyłam poznać głos Doroty. A, kto wie - może i nawet samą Dorotę. Bo Dorota śpiewa z głębi siebie i całą sobą. Ktoś na jakimś forum napisał, że to „śpiewanie duszą” – i nie sposób się nie zgodzić z tym strzelistym określeniem. W swojej sztuce jest tak autentyczna, jakby po wielokroć doświadczyła tego, o czym śpiewa. Jej wokal jest fenomenem.
Ostatnimi czasy o Dorocie było głośno. I dobrze – bo jej głos uszczęśliwia i wzrusza – niechże więcej będzie szczęśliwych, zdolnych do wzruszeń ludzi. Z drugiej strony smutne jest to, że w naszym kraju potrzebne są dopiero talent show, aby poznać takie talenty.
Ja usłyszałam Dorotę Osińską dziesięć lat temu w Krakowie w spektaklu opartym na poezji Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego „Ulica szarlatanów” i było to niezwykłe odkrycie. Wydarzeniem była dla mnie jej pierwsza płyta „Idę” z 2004 roku, trzy lata temu z wypiekami na policzkach czekałam na „Kamyk zielony”. A „Teraz”? Wciąż niezmiennie zachwycają: niesamowita skala, swoboda, z jaką porusza się w górnych rejestrach, wyrazista barwa, siła głosu i ponadprzeciętna wrażliwość w nim zaklęta, umiejętność interpretacji i wiele innych elementów, których po prostu nie umiem nazwać.
Najnowszy album urzekł mnie czymś jeszcze: różnorodnością, która chyba nigdy wcześniej nie była aż tak wyraźna. Słychać na nim nie tylko znakomitą wokalistkę, ale także wspaniałą aktorkę. Każda piosenka to inny świat, inna opowieść, inna stylistyka. I w każdej z nich artystka wciela się w kogoś innego, pokazując różne twarze, temperamenty i nieustannie mnie zaskakując. Oto zdradzona przez ukochanego wykrzykuje swój ból („To nie banał”)*, to znów w zabawnej piosence „Pomroczność” gra charakterną, zadziorną, silną kobietę rozbawioną powrotem męża do domu po nieudanym romansie. Innym razem jest naiwnym, beztroskim podlotkiem zakochanym w żonatym, starszym od siebie mężczyźnie („W samochodzie”). Albo też jest dziewczyną, która spotyka dawnego
ukochanego - niepogodzona z tym, że wszystko potoczyło się inaczej, tak dojrzale rozmawia z nim o przeszłości, swym niespełnieniu i tęsknocie, tak pięknie udając, że można się z tym pogodzić. Ileż krzyku kryje się za tą powściągliwością („Coś z Cohena”)! W singlu „Szaleć” bohaterka oddycha pełną piersią, biegnie przez życie z ramionami szeroko otwartymi na szczęście i ból - „tak, by w aortach czuć oceany”, w piosence „Nie dla Skorpionów” wystarcza jej tylko „byle trwać, byle być, widzieć, słyszeć i cześć” i próbuje przekonać siebie, że w takim życiu jest jakiś smak i sens. Emocje pragnie skryć za chłodną analizą i choć uparcie się okłamuje, na końcu piosenki prawda i tak wychodzi na jaw (ci, którzy przesłuchali, wiedzą, o jaki dźwięk chodzi – CUDO!). W polskiej wersji utworu „Je suis malade” („Jestem chora”) wokalistka pokazała osobę, która oszalała i umarła z miłości. W „Czterech słońcach” – wyśpiewała matczyną miłość i cud macierzyństwa. W „Piosence minimalistycznej” nie musiała wcale śpiewać głośno, by w przekonujący i zabawny sposób opowiedzieć o byciu kochanym...
Jeden i ten sam głos, a tyle odcieni! Raz jest jak leniwa rzeka, raz rwący potok. Jest cichym, aksamitnym szeptem lub pełnym, szerokim i głębokim srebrem. Raz jest miodem dla duszy, innym razem rozrywa ją na kawałki. Jest krzykiem rozpaczy, lamentem i skargą lub hymnem pochwalnym życia, dziękczynnym psalmem istnienia. Radosnym wołaniem lub błogim delikatnym westchnieniem. A w tym wszystkim tyle przestrzeni, tyle oddechu i lekkości! Od tej muzyki rosną skrzydła i serce.
Tak: „Teraz” to niesamowity czas nam podarowany.
Dziękuję za niego.
Dorota Osińska, „Teraz” [płyta CD], Universal Music Polska, listopad 2013.
*Zaznaczam, że te jednozdaniowe opisy piosenek to naprawdę wielki skrót i bardzo ogólny ich wydźwięk – w żadnym razie nie wyczerpują bogactwa tego, co można o nich powiedzieć.
(fot. ja, więcej tu. Wiem, fatalne - jak tylko dotrę do lepszych jakościowo w czeluściach swoich dysków, to je podmienię...)
Ach, widać, że czujesz tę płytę całą sobą. :) Na pewno posłucham. :)
OdpowiedzUsuńO, tak - spadła mi jak z nieba w takim depresyjnym czasie i nerwówce w pracy... Po prostu rozjaśniła mi moje chwilowo smętne i ponure życie.
UsuńPolecam Ci z całego serca - dzięki!
Bardzo bardzo chcę tej płyty posłuchać i ją zrecenzować. Choć na pewno nie zrobię tego tak cudownie jak Ty. Wielkie brawa.
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńMyślę, że to będzie bardzo pozytywna recenzja pełna olśnień i zachwytów! :)
Pozdrawiam!
No i udało się własnie słucham .
Usuń! To chyba CI zazdroszczę, że możesz doznawać tego pierwszego razu ;)
UsuńSuper, czekam na wrażenia!
Oleńko wiesz, że ja dzięki Tobie odkryłam Dorotę i jestem zakochana. Nie wiem czy ja się zbiorę aby tę płytę opisać. A zachwyca i mnie nieustannie. Nie mogę się z nią rozstać.
OdpowiedzUsuńMiło mi! Cieszę się, że ją odkryłaś i może się do tego przyczyniłam - wiem, jaki to piękny zachwyt.
UsuńZbierz się, zbierz! Chętnie przeczytam! :)
Uściskiiiii!!!
Nie wiem czy dodał mi się komentarz...
OdpowiedzUsuńSię dodał, tylko moderuję ;)
Usuń