29 marca 2011

Świat rozmytych wartości – Wasilij Grossman „Wszystko płynie”


Panta rhei! - zaiste. Świat zmienia się na naszych oczach. Rozpada się materia, odwieczne formy ulegają przekształceniom, kruszeją najtwardsze skały. Co będzie, jeśli niespokojny nurt wkradnie się także w świat niematerialny, by rozmyć jego fundamentalne wartości?

Żeby wysyłać miliony istnień do obozów śmierci, trzeba najpierw podeptać ludzką godność. Należy przekonać obywateli, że Żydzi, lekarze, kułacy i inne ofiary czystek i napiętnowań – zasługują na karę przez sam fakt, że żyją. Aby ludzie przestali kierować się sumieniem i rozumem, trzeba im  pokazać, że władza może skazywać niewinnych. Aby donosili, trzeba dać im odczuć, że mogą trafić do obozu także za zaniechanie donosu.

Związek Radziecki, lata pięćdziesiąte. Iwan Grigorjewicz kończy odsiadywać trzydziestoletni wyrok i jedzie spotkać się z bratem, Nikołajem Andriejewiczem, pozostałym na wolności. Uderza przepaść między nimi, niestosowność wszelkich słów i gestów tego spotkania. Tak naprawdę nie wiadomo, który z nich bardziej ocalił w sobie wolność... Tak właśnie rozpoczyna się wędrówka przez świat wywrócony do góry nogami. 

Świat mrocznych paradoksów: oto państwo, które zabija własnych obywateli. Wykonanie planu jest ważniejsze od realnych możliwości gospodarczych. Ekonomia ponad polityką. Ukraińskie dzieci umierające  z głodu i Maksim Gorki, który w propagandowej prasie narzeka na brak kulturalnych zabawek dla najmłodszych. Ludzie karani za to, że nie donosili na swoich najbliższych. W obozach podziwia się więźniów, którzy zostali skazani za konkretną sprawę, bo większość to niewinni, którym udowodniono winę. Ludzie trafiający do łagrów nie dlatego, że coś zrobili, ale dlatego, że mogliby zrobić. Więźniowie polityczni nazywani przez więźniów kryminalnych wrogami ojczyzny i kryminalni uważający się za prawdziwych patriotów. Kraj, którego nie trzeba otaczać kolczastym drutem, aby zniewolić mieszkańców. Rosja, która podeptała największe osiągnięcie swojej rewolucji – wolność.

Świat okrutnych reinterpretacji. „Tak, wszystko płynie, wszystko na świecie się zmienia, nie można wejść dwa razy do tego samego transportu”[1]. Te obecne są o wiele doskonalsze, odkąd pod spodem ostatnich wagonów umieszczono stalowe grzebienie, które, na wypadek, gdyby ktoś wydostał się dołem i położył na tory, zgarniały go pod koła pociągu. 

Zmieniają się ludzie, których „tama oddzieliła od pokarmu”[2]. Całe wsie ukraińskie wyją z głodu. Wszystko płynie do Moskwy, każą dostarczać więcej zboża, niż rodzi ziemia. Odbierają im wszystko. Mieszkańcy nie mają co jeść, a za granice wsi nie wypuszczają. Żołnierze piętnują ich, mówią, że zboże ukryli, że pasożyty, leniuchy, darmozjady co nie chcą się dzielić, że państwo okradają...

Są słowa, które zabijają (i to nie jest metafora). To donosy są podstawą wszelkich wyroków. „Na początku było słowo... Zaiste.”[3].

Jest muzyka, która odbiera nadzieję. Ta, którą Masza usłyszała z obozowych baraków. Ta Masza, ta - skazana na dziesięć lat łagru za to, że nie doniosła na swojego męża. To przypadkiem usłyszana muzyka płynąca z baraków straży uświadomiła jej, że już nigdy nie zobaczy córki, a jej męża  już dawno rozstrzelano. Ta muzyka pomogła jej zrozumieć, że poza obozem życie toczy się nieprzerwanie, doskonale obojętnie na jej los. Przy jej dźwiękach „jakoś wyraźniej poczuła brudną koszulę na ciele”[4]. Obudziła się w niej podeptana godność.

Świat słów definiowanych na nowo (okrutny kontekst rozmył ich znaczenia). Nie tak łatwo osądzić winnych. Nie tak łatwo sformułować przesłanki winy. Nie tak łatwo nazwać kogoś katem. Kat także jest ofiarą: „(...) kat swojej ofiary nie uważa za człowieka i sam przestaje być człowiekiem, zabija w sobie człowieka”[5].

Nie tak łatwo osądzić matkę, która z głodu zjada własne dziecko. „Człowiek głodny to jakby ludożerca. Mięso z siebie samego zjada, zostają same kości, tłuszcz jest zjedzony doszczętnie. Potem mąci mu się w głowie – to znaczy, że zjadł własny mózg. Całego siebie zjada człowiek głodny”[6].

Nie tak oczywiste jest użycie określenia nieludzki. To, że ludzie wyrządzają sobie nawzajem tyle zła, że donoszą, biją, depczą godność – to nie znaczy, że postępują nieludzko, wręcz przeciwnie: „(...) wszyscy w swojej słabości, brutalności, złośliwości czynili zło nie dlatego, że chcieli je czynić. Ludzie zdradzali, szkalowali, kłamali, by przeżyć; postępując inaczej, musieliby zginąć. Byli jednak ludźmi”[7]. Jakże paradoksalnie ujawnia się tutaj wolność! - „I dziwna, cudowna rzecz: świadomie czy bezwiednie – nie dawali umrzeć wolności, nawet najgorsi chronili ją w swoich strasznych, okaleczonych, a jednak ludzkich sercach”[8].

Nieoczywistość słów, niejednoznaczność stwierdzeń. Przewartościowania, paradoksy, reinterpretacje. To książka, którą trudno określać, bo wydaje mi się, że wszelkie przymiotniki są wobec niej ubogie. Powiedzieć „wstrząsająca, bolesna, przerażająca” – to mało i niestosownie. Grossman nie napisał tego po to, aby wstrząsać, przerażać i zadawać czytelnikom ból.

Autor na nich nie poprzestał. Idzie krok dalej: poddaje je refleksji, analizie, polemice... Jego wnioski są pesymistyczne. Jednak dla mnie niesamowite były jego próby poszukiwania sensu, logiki i nadziei w świecie, który wydaje się istnieć tylko po to, by w sprawny i wydajny sposób zadawać cierpienie.

Obowiązkowo.

[1] – W. Grossman, Wszystko płynie, tłum. Wiera Bieńkowska, wyd. W.A.B., Warszawa 2010, s.115
[2] – jw., s. 118.
[3] – jw. s. 76.
[4] – jw., s. 135.
[5] – jw., s. 141.
[6] – jw., s. 157.
[7] – jw., s. 234.
[8] – jw.

Wasilij Grossman, Wszystko płynie, tłum. Wiera Bieńkowska, wyd. W.A.B., Warszawa 2010.

wydawnictwo: W. A. B., seria: nowy kanon
tytuł oryginału: Wsio tieczot
język oryginału: rosyjski
okładka: twarda
ilość stron: 240
moja ocena: 6/6
skąd: z bibliotecznej półki. Chciałam ją przeczytać raz jeszcze.

8 marca 2011

O śmierci bez wzruszeń - Debra Adelaide "Domowy poradnik umierania"


Czy warto pisać poradnik o tym, wobec czego jesteśmy bezradni? Czy można udomowić śmierć?

Delia umiera. Przeszła podwójną mastektomię. Przeszła chemio- i radioterapię. Nie pomogło. Jej ciało nie reaguje już na leczenie, które dotkliwie wyniszcza i fizycznie, i psychicznie. Postanawia przerwać terapię i kilka miesięcy, które jej zostały, przeżyć w spokojnym oczekiwaniu i spróbować uporać się z własnym odejściem.

Bohaterka sporządza listy i instrukcje dla swojej rodziny (przepisy kulinarne; porady dotyczące przygotowań ślubnych dla córki...), wybiera dla siebie trumnę, która przywieziona do domu po jakimś czasie sprowadzona zostaje do roli zwykłego mebla; urządza pokój, w którym umrze, obmyśla plan ceremonii pogrzebu, wybiera ubranie do trumny i cytat na nagrobek. Wyrusza w podróż, by spojrzeć w oczy przeszłości, w której zostawiła jedną niedokończoną, a niezwykle ważną sprawę...

Delia jest autorką wielu poradników (Domowy poradnik ogrodnictwa, Domowy poradnik pracy w kuchni...), w sposób oryginalny i zabawny odpowiada także czytelnikom na listy w jednym czasopiśmie (rubryka nazywa się Droga Delio). A teraz pojawia się pomysł na napisanie poradnika o... umieraniu. Zostaną w nim poruszone kwestie związane między innymi z opieką nad umierającym, przeszczepem narządów, testamentem i ostatnimi życzeniami, nagrobkiem, trumną, sekcją zwłok, żałobą.

Już samo zestawienie słów w tytule książki jest w jakiś sposób dziwaczne i szokujące. Dziwi też sposób, w jaki umierająca pisze o własnej śmierci - tak zwyczajnie, rzeczowo. Poniekąd jest to słuszne: bo kiedy czyni się coś obiektem badań, trzeba stworzyć teoretyczny dystans. Emocje i własne uczucia należy odstawić na bok. Ale przecież bohaterka nie tylko pisze książkę o umieraniu - ale pisze ją w obliczu zbliżającej się śmierci! I te dwie płaszczyzny w pewnym momencie zaczynają się niepokojąco nakładać.

Pisząc o śmierci, Delia pragnie ją oswoić - dla siebie i swoich bliskich. Cóż to jednak oznacza? Wszak oswoić to tyle samo, co przyzwyczaić się, zaakceptować, pogodzić się, uczynić łatwiejszym. Oswoić to udomowić. Tylko że śmierć to niewysłowiona pustka, to wyobcowanie i absurd! Czy naprawdę można go pomniejszyć?

Dlatego niepokoi lekkość tej powieści, niepokoi czytelniczy spokój. Ale może właśnie o to chodziło...? O uniknięcie pogrzebowych tonów i ukazanie tematyki śmierci z tak jasnej i pogodnej perspektywy? Lecz czy w tej jasności nie zatraca się coś bardzo istotnego? Czy w pisaniu o własnej śmierci jest w ogóle możliwa równowaga? 

Powyższe pytania pozostają dla mnie otwarte, nie dają spokoju i wciąż każą wracać do lektury.

Domowy poradnik umierania jest obok tego bardzo ładną opowieścią o pragnieniu pozostawieniu po sobie śladu, o małych sprawach, co stają się wielkie, radości tkwiącej w szczegółach oraz o sile płynącej z tworzenia. No i o tym, że nawet w obliczu nieuchronnego można odnaleźć sens - w działaniu.

Debra Adelaide, Domowy poradnik umierania, tłum. Anna Studniarek, wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 2010.

wydawnictwo: Nasza Księgarnia, seria: Zbliżenia
tytuł oryginału: The Household to Dying. A Novel Celebrating Life 
język oryginału: angielski 
okładka: twarda
ilość stron: 384
moja ocena: 5/6
skąd: z bibliotecznej półki. Przedsięwzięcie nieplanowane. Przypadkowe zaintrygowanie.