24 marca 2015

Stos magicznych wspomnień

Nie mają kredowego papieru, twardych, lśniących okładek, utwardzanych kartek, wymyślnych kształtów ani wmontowanych pozytywek. Zniszczone przez czas, przeze mnie, doniszczone przez młodszych braci, porysowane, z pozaginanymi rogami, czasem z wybrakowanymi stronami lub bez okładek...

I co z tego, kiedy każda niesie tak wielki ładunek uczuć i emocji: tych pierwszych, dziecięcych, najsilniejszych, magicznych, wbijających się w serdeczne miejsca pamięci - właściwie nie do wysłowienia. Oto duża półka w ciemnozielonym segmencie pod telewizorem, w której mieszkały sobie te wszystkie niezwykłe historie. Zazwyczaj panował tam bałagan, bo książki były ciągle w obrotach, ale od czasu do czasu zdobywałam się na to jakże wielkie przedsięwzięcie i układałam je według wielkości, na małych kupkach (i wtedy okazywało się, jak wiele jest jeszcze wolnego miejsca). Pamiętam odczucia, jakie towarzyszyły mi przy ich poznawaniu - radość, zdziwienie, smutek, strach... Niektóre znałam niemal na pamięć, niektórych nie czytałam wcale, inne czytano mnie, ale zawsze fascynowały mnie ilustracje. 

Ilustracje - teraz dopiero wiem, jaka jest ich moc, czym one są dla dziecka! Jakież one wszystkie piękne, jakie stylowe, niedosłowne, niebanalne! Czy w tamtych czasach sztuka ilustracji dziecięcej dotyczyła wszystkich książek, czy to moja mama, absolwentka liceum plastycznego, wyszukiwała takie perełki? A może po prostu patrzę zbyt subiektywnie... Słodka radość poznawania świata za pomocą ilustracji w książkach - jedno z najjaśniejszych wspomnień dzieciństwa. 

Pamiętam, gdy je dostawałam. Gdy znajdowałam je w paczkach od Mikołaja między słodyczami i maskotką. Pamiętam, gdy pierwszy raz z dziką fascynacją pożerałam je wzrokiem. Pamiętam, gdy mi je czytano i gdy sama je studiowałam po dziecięcemu...

Nie wiedziałam, co się z nimi działo przez te wszystkie lata remontów, kiedy segmenty zastąpiliśmy nowymi meblami, kiedy wyjechałam na studia, kiedy moi bracia wyrośli z dziecięcych książeczek (jeden zdaje w tym roku maturę, drugi pojutrze broni tytułu inżyniera. O, czasie...). Na długie lata zapomniałam o ich istnieniu i dopiero kompletowanie biblioteczki dla Hani zaprowadziło mnie w czasy ciemnozielonego segmentu. Myślałam, że oddaliśmy je gdzieś do biblioteki, ale okazało się, że są, ze mama je przechowała. Moje słodkie, kolorowe, ciepłe, jasne wspomnienia. Może będą także wspomnieniami dla mojej córki...? 


Chyba bawiłam się w bibliotekę ;)

16 marca 2015

Najokrutniejszy czas życia - Antonina Kozłowska „Czerwony rower”

„Męczący sen, z którego nareszcie się budzimy.”[1] Bolesne wykluwanie się z dziecięcych kokonów, okres skrępowania niezliczonymi  regułami i zasadami postępowania, nieustanne starania by pasować do wzorca wyznaczonego przez ogół[2]. „Najstraszniejsze lata życia, kiedy jest się tak zupełnie pomiędzy jednym światem a drugim”[3]. Wiek rozpaczliwej walki o „zajmowanie określonego miejsca w hierarchii klasy i szkoły i poświęcanie wszelkich sił na to, aby tego miejsca nie stracić”[4]. Najokrutniejszy czas życia – dorastanie. 

Lata osiemdziesiąte. Smutny PRL. Podwarszawskie miasteczko. 

Karolina – nieśmiała, nijaka, przezroczysta. „Rozpaczliwie zwyczajna.”[s.93*] „Jestem złodziejką zbudowaną z cudzych gestów i powiedzonek, nie mam nic swojego.”[s.82] Córka ubeka, która w czasach kartek i kolejek ma wszystkiego pod dostatkiem i może imponować rówieśnikom rzeczami z zagranicy. 

Beata – błyskotliwa, rezolutna, szalona, piękna, smukła, nonszalancka. Prowodyrka, „królowa balu”. Córka alkoholiczki, „córka Hani, tej biednej zmarnowanej Hani od Woźniaków”[s.35]. Ojca brak. 

Gośka – „gruba, poczciwa i nudna, na której tle można zabłysnąć, jeśli się tylko chce”[por.s.215]. „Bo tym przecież byłam dwadzieścia lat temu – tłem, fugą pomiędzy szaleństwem Beaty, a mimikrą Karoliny.”[s.215] Ojciec - „badylarz”.

No i ta nowa, Aneta. Wysoka, chuda, okularnica z cienkim warkoczem. „(...) Wprost stworzona do wyśmiewania. Biedne, żałosne, rozczochrane brzydactwo w obwisłych dżinsach.”[s.175] 

Paczka przyjaciółek. Najlepszych. Znacie dobrze takie paczki. Pamiętacie je ze swoich podstawówek, gimnazjów, liceów, czego tam jeszcze. Oparte na utajonej zazdrości, nienawiści, udawaniu, wiecznej rywalizacji, prześcigiwaniu się w byciu w centrum: „(...) Zazdroszcząc przyjaciółce i nienawidząc jej z głębi duszy, jednocześnie rozpaczliwie zabiegała o jej względy.”[s.94]

Każda z nich dźwiga własny ciężar: ojca aparatczyka, ojca nieobecnego, ojca badylarza, kompleksy, biedę, smutną, żałosną szarość polskiego miasteczka lat osiemdziesiątych. Każda rozpaczliwie szuka: akceptacji, przyjaźni, zrozumienia, bliskości, spełnienia, docenienia. Najczęściej jednak odnajdują ich karykatury. Każda dźwiga własny ciężar, ale żadna nie okazuje wysiłku, żadna nie przyznaje się do własnego wstydu i zagubienia. Kłamią, grają, zakładają maski. Kuszą los, robią na przekór, zaprzeczają samym sobie. Dojrzewają. 

Dziś już dorosłe: żony, matki, pracowniczki, mieszkanki wielkich, nowoczesnych osiedli. Przeszłość puka jednak do ich drzwi, siejąc niepokój – mocniej, wyraźniej niż zazwyczaj. Powraca sprawa śmierci Anety. Śmierci samobójczej.

Teraz muszą znów powrócić do znajomych miejsc i odtworzyć zdarzenia z czasów, kiedy Leśne było „wsią z dala od metropolii, która później wchłonęła je i obudowała drogami, pętlami autobusów i domkami z cegły i betonu”[s.70]. Muszą powrócić i otworzyć dawne rany, bo „żeby się od czegoś uwolnić, trzeba się z tym zmierzyć”[s.149]. 

Mistrzowsko rozłożona na głosy poszczególnych bohaterek nieprzewidywalna, niebanalna historia. Bezpośredniość narracji, budowanie świata bez złudzeń, znieczuleń i lukru. Dar uważnej, przenikliwej obserwacji rzeczywistości, zachowań ludzkich i międzyludzkich relacji i dar wyrażania ich – tak zwyczajnie, tak prosto, a tak mocno, trafnie i porażająco.

„[Pamiętnik] zaczynał się, jak pewnie każdy z naszych pamiętników, rozpaczliwie banalnie od Drogi Pamiętniczku, a potem strony, dziesiątki stron o samotności, niezrozumieniu, brzydocie własnej i świata. Lustrzane odbicie wszystkich pamiętników wszystkich dorastających dziewcząt, a przynajmniej wszystkich z naszego pokolenia, pokolenia na granicy światów.”[s.86]

Nie sądziłam, że pod taką „letnią” okładką może kryć się tak świetna proza, pełna głębi i prawdy. Proza zdecydowanie za mało doceniona. 


Antonina Kozłowska, „Czerwony rower”, wyd. Otwarte, wydanie trzecie, [wydanie kieszonkowe], Kraków 2012. 

[1] - por. jw., s. 209,
[2] - por. jw., s. 170 i 188,
[3] - por. jw., s. 208,
[4] - por. jw., s. 170. 

*Pozostałe cytaty również pochodzą z książki (jw.), a numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.

wydawnictwo: Otwarte 
okładka: miękka 
ilość stron: 234 
moja ocena: 6/6 
skąd i dlaczego: zasoby domowych półek, zakupy. Po „Trzech połówkach jabłka” i „Kukułce” wiedziałam, że warto, ale nie przypuszczałam, że aż tak bardzo!