„Wiosną 1998 roku Bluma Lennon kupiła w pewnej księgarni Soho używany egzemplarz Poezji Emily Dickinson i kiedy doszła do drugiego wiersza, na skrzyżowaniu potrącił ją samochód.”[s.9]* - tak brzmi pierwsze zdanie tego niewielkiego opowiadania. Narratorem jest znajomy Blumy, wykładowca na wydziale hispanistyki Uniwersytetu w Cambridge, który ma teraz zastąpić ją w pracy akademickiej. Pewnego ranka odbiera przesyłkę z Urugwaju, bez nadawcy, zaadresowaną do zmarłej już przyjaciółki. Zawartość koperty zdumiewa i niepokoi: to egzemplarz „Smugi cienia” Josepha Conrada, jakby wyciągnięty... z betonu. „Był to bez wątpienia cement portland, resztka zaprawy, która musiała przylepić się do książki, zanim ktoś podjął zdecydowaną próbę jej usunięcia.”[s.13-14]
Zaintrygowany bohater wyrusza do Ameryki Południowej, by rozwikłać tajemnicę przesyłki. Natrafia na ślad bibliofila, Carlosa Brauera – mężczyzny, dla którego Bluma skreśliła dedykację na owej kamiennej książce.
*
Książka zalana zaprawą murarską – rzecz absurdalna, chora, pozbawiona sensu. Oburzające nieporozumienie, skandal rodzący sprzeciw i bunt wrażliwego czytelnika. Zupełnie jak śmierć. „Również te groby wyglądały jak zapieczętowane, prostokątne sztywne książki, których nikt nie zdoła otworzyć, każdy ze swoją historią i pragnieniem istnienia złożonym w wilgotnej ziemi.”[s.101]
A może scementowana książka to manifest, przywołujący do porządku czytelnika zbyt mocno wpatrzonego w materię książki: jej masę, kształt, zapach, kolor. Czytelnika poświęcającego za mało uwagi duchowemu wymiarowi literatury? Głuchego na jej wołanie, zbyt łatwo zapominający o prawdach i wartościach płynących z jej stron? Przecież „książki zmieniają los ludzi”.[s.9]
A może to efekt szalonego gestu zranionej miłości, serca zmienionego w kamień? Wymowny obraz jałowości i bezcelowości istnienia człowieka, którego miłość naraziła na ból? Ucieczka w kamienną obojętność? Bo przecież książki bywają „świadkami pewnej chwili w naszym życiu, do której nie powrócimy”.[s.20]
A może to sposób na przetrwanie? Akt ocalenia tego, co się kocha przed żywiołami i czasem? Zamiana kruchości w wieczny pomnik? „Gdzie zniknie cały urok, ten nadzwyczajny festyn okładek i opraw, jeśli je także ugodzi ręka losu, pokaże im, do czego są zdolne wiatr, ogień, woda?”[s.98]
A może to tylko dziwactwo namiętnego bibliofila, którego przerosła pasja? „Proszę sobie wyobrazić kogoś, kto ma cały dzień, i, jeżeli chce, również noc [na lekturę – dop. A. D.]. I pieniądze, żeby kupować książki, jakich zapragnie. Nic go nie ogranicza. Jest na łasce swoich pragnień. A czego chcą pragnienia? (...) Chcą odkryć własne granice.”[s.52]
A może betonowa książka to cegła, mająca wznieść mieszkanie? Kamień węgielny pod fundament mądrego istnienia? Budulec nadziei? Udosłownienie metafory? Wszak w książce można zamieszkać.
Nie wiem.
„Dom z papieru” to perełka. Ziarenko piasku otoczone cennymi znaczeniami. Piękne.
Carlos María Domínguez, Dom z papieru, tłum. Andrzej Sobol-Jurczykowski, wyd. Świat Książki, Warszawa 2005.
*cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.
wydawnictwo: Świat
Książki
tytuł oryginału: La casa
de papel
język oryginału: hiszpański
okładka: twarda
ilość stron: 111
moja ocena: 5/6
skąd: kupiłam na
Allegro, dość spontanicznie, przy okazji innych zakupów. Za 5 zł! :)