27 grudnia 2014

Piękno odnalezione – Sarah Winman „Kiedy Bóg był królikiem”


Czasami słodyczy i piękna istnienia pełniej i intensywniej smakujemy przez gorycz, doświadczenie zła, przez łzy.

„Czasami życie daje nam zbyt dużo. Nie czujemy się tego warci”[s.41*]

Ośmioletnia Elly jest bystrą, inteligentną, ciekawą świata dziewczynką zadającą filozoficzne pytania dorosłym oraz właścicielką królika o imieniu Bóg („- Myślisz, że królik mógłby być Bogiem?”[s.181]) Dwudziestosiedmioletnia Elly jest dziennikarką. To właśnie narratorka tej powieści. Elly dorasta w osobliwej rodzinie, co czytelnik może stwierdzić po kilku dialogach jej członków, po kilku przytoczonych sytuacjach z ich udziałem. Osobliwi są także przyjaciele rodziny: artyści, ekscentrycy, wielkie indywidualności – zupełnie jakby szaleństwa się przyciągały. Jednak głównymi osiami narracji są relacje Elly: z jej starszym bratem, Joem, jego kolegą, Charliem (w którym Joe jest zakochany...) oraz Jenny Penny – przyjaciółką z dzieciństwa i... na całe życie. Właściwie to całą czwórkę łączy niezwykła więź, która – niczym w naczyniach połączonych – wpływając na jedno, oddziałuje i na pozostałych.

„Każdego dnia, gdy czekałam na jego powrót ze szkoły, moja tęsknota była niemal fizycznym bólem. Bez niego zawsze mi czegoś brakowało.”[Elly o swoim bracie, s.14]

Czworo młodych bohaterów, a każdy z nich zbyt brutalnie pozbawiony złudzeń, za szybko wyrwany z bezpiecznego kokonu dzieciństwa i wprowadzony w obcy, dorosły świat. Przez długie lata noszą w sobie skaleczenia, które otwierają się i jątrzą w milczeniu, obrastając w nieufność. Towarzyszy im poczucie inności i wyobcowania.

„Grudzień nastał ponownie. Moje [Elly] urodziny [dwunaste]. To także dzień, w którym zastrzelono Johna Lennona. Jakiś mężczyzna podszedł do niego i zabił go przed domem w Nowym Jorku, gdy jego żona stała obok. Po prostu go zastrzelił. Nie potrafię tego zrozumieć i nie będę w stanie przez wiele dni.”[s.182]

„Po prostu nie lubię szkoły. Kiedyś lubiłam. Ale tutaj jest inaczej. Nadal chciałabym się bawić, (...), a wszyscy w mojej klasie chcą być dorośli. Jestem inna. Mówią mi, że jestem inna i wiem, że tak jest, choć z drugiej strony tylko przy nich źle się z tym czuję. (...) Nie jestem lubiana, a to boli.”[Elly, s.176-177]

Myślałam, że to będzie powieść pełna ciepła i miękkości (...jak królicze futerko), wiecie – taka, która otuli i ukoi, po której życie wydawać się będzie się jeszcze piękniejsze. Tymczasem ona jest szorstka i pełna dysonansów. Przejmuje i odstręcza sprawiając, że czasem chciałam wycofać się z jej świata. Są oczywiście momenty ciepłe, nostalgiczne, niezwykle zabawne – ta książka ma naprawdę wiele barw. Ale dla mnie zdecydowanie przeważa tutaj mollowa tonacja.

Przez enigmatyczność i aurę tajemnicy spowijającą narrację fabuła może wydawać się czasami niespójna, a pewne fragmenty jakby niepotrzebne: nic z nich nie wynika, niczego nie wnoszą do akcji. Ale z perspektywy całej lektury widzę, że wszystko jest tutaj ważne – nawet jeśli nie dla rozwoju wydarzeń, to po to, by nadać specyficznego kolorytu powieściowej rzeczywistości. Sama fabuła zresztą jest niesamowita, czasem wręcz nieprawdopodobna w tym swoim realizmie pełnym zbiegów okoliczności i przedziwnych zakrętów losu.

Narracja Elly: oryginalna, błyskotliwa, odważna, nie raz zapierała mi dech w piersiach, hipnotyzowała, irytowała – nigdy nie pozostawiała obojętnej. Jest genialna zarówno przy opisywaniu świata zewnętrznego, jak i kreśleniu ludzkich charakterów, emocji, stanów ducha. Elly zaklina świat w metafory i porównania trafne, kreatywne i dostatnie w jakości, a przy tym eleganckie, smaczne... ładne!

„Jego imię tkwiło między nami od chwili mojego przylotu niczym dziwaczna przyzwoitka, nadając staroświecką ugrzecznioność naszym opowieściom. Było tak, jakby zasługiwał na rozdział wyłącznie o sobie, na chwilę, gdy odwrócimy kartkę i będzie widoczne tylko jego imię.”[s.250]

„Trzeba było interpretować jego zachowanie, bo rzadko towarzyszyły mu słowa, bo jego świat był światem ciszy; odłączoną, popękaną przestrzenią; układanką zmuszającą go, by do mnie zadzwonił o trzeciej nad ranem i poprosił o ostatni kawałek z brzegu, żeby mógł zapełnić niebo.”[s.251]

„Byłam porażona możliwościami, jakie to mieszkanie dawało wyobraźni (...). To nie była spokojna symetria mojej codzienności: rzędów domów z tarasami, z prostokątnymi ogródkami i rutyną równie niezniszczalną jak solidne krzesła. To nie był świat, w którym rzeczy do siebie pasowały albo z którym choćby się godziły. To był świat pozbawiony harmonii. Świat teatru, gdzie tragedia i komedia walczyły ze sobą o przestrzeń.”[s.69]

Piękno tej książki jest niejednoznaczne i nieoczywiste. Trzeba się do niego wytrwale przedzierać, dokopywać przez twarde, chropowate, brudne warstwy – pokłady najprawdziwszego smutku, dojmującej rozpaczy.

„Nic nie jest na długo zapomniane, Elly. Czasami musimy po prostu przypomnieć światu, że jesteśmy wyjątkowi i nadal tu przebywamy.”[s.146]


Sarah Winman, „Kiedy Bóg był królikiem”, tłum. Krzysztof Obłucki, wyd. Albatros, Poznań 2012.

*cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.
 
wydawnictwo: Albaros A. Kuryłowicz
tytuł oryginału: When God Was a Rabbit
język oryginału: angielski
okładka: miękka ze skrzydełkami. Ilustracja i projekt okładki: Ami Smithson (okładka - obłędnie niesamowita, dla takich okładek chce się MIEĆ książki!)
ilość stron: 400
moja ocena: 5/6
skąd i dlaczego: zakupy w ramach „-Buuuu, już tak dawno nie kupiłam żadnej książki! Buuu, nie mam co czytać... :(( – No to kup sobie.” :-) A poza tym Paula przekonała mnie do tej właśnie lektury (choć odebrałam ją trochę inaczej niż ona).

24 grudnia 2014

Interpretacje [5]: Nadinterpretacja osobista - Agnieszka Osiecka "***Dookoła noc się stała"

Otwierający się Nowy Czas, Nowy Wymiar Życia, którego bogactwa nie sposób wypowiedzieć do końca... Miłość, która otwiera nas na wielkie, nieskończone trwanie, która nas porywa do działania, do życia pełną piersią, do nieustającego "jeszcze"...


Dookoła noc się stała,
księżyc się rozgościł,
jeszcze ci nie powiedziałam
wszystkich słów miłości.
Jeszcze z tobą nie zdążyłam
na najdalsze gwiazdy,
jeszcze ci nie wymyśliłam
najpiękniejszej nazwy...
Ale teraz z moich ramion
zrobię ci kołyskę,
niech cię miły, nie poranią
leśne trawy niskie.

A ty śpij, a ty śpij,
zanurz się w noc ciemną,
a ty śnij, a ty śnij,
śnij, że jesteś ze mną.

Jeszcze cię nie porównałam,
jak porównać trzeba,
jeszcze ci nie przychyliłam
ziemi ani nieba.
Jeszcze z tobą nie obiegłam
wszystkich mórz i jezior,
jeszcze ci nie uwierzyłam,
tak jak ludzie wierzą...
Ale teraz z moich ramion
zrobię ci kołyskę,
niech cię miły, nie poranią
leśne trawy niskie.

A ty śpij, a ty śpij,
zanurz się w noc ciemną,
a ty śnij, a ty śnij,
śnij, że jesteś ze mną.

*
Piękny, liryczny tekst, czuła kołysanka, jedna z moich ukochanych piosenek, którą próbuję grać i śpiewać, choć wiem, że niewybaczalnie uprościłam chwyty. Kompozycja Adama Sławińskiego to perełka, majstersztyk - akordy zmieniają się tam w jakiś magiczny sposób, wspinając się po drabinie dźwięków nieoczywistych, łączących radość i niepokój, drabinie tak pięknie pokonywanej przez moją ukochaną wokalistkę. Ładny, prosty, przejrzysty tekst, który być może nie jest aż tak nasycony znaczeniami - ot, wyznanie miłości oprawione w zgrabną stylistykę. A ja wydobyłam ich trochę i chyba nawet poczyniłam nadinterpretację... osobistą ;).

Nadeszła noc - zawsze w tej piosence wyobrażam ją sobie jako delikatną, letnią, z wolno zapadającym zmrokiem, z wielkim, czystym niebem powoli nasączającym się granatem... Noc, która nie tylko po prostu kończy dzień, ale i zdaje się przypominać podmiotowi lirycznemu o tym, że stale coś się w naszym życiu kończy, że czas się kurczy, że mijamy zbyt szybko. Ale oto jest miłość: Miłość, która otwiera nas na wielkie, nieskończone trwanie, która nas porywa do działania, do życia pełną piersią, do nieustającego "jeszcze". Miłość, która nie obawia się przemijania, która pozwala łagodnie "zanurzyć się w noc ciemną", spokojnie zasnąć - przeczekać to, co trudne, bolesne i łagodniej przejść przez mrok.

Powtarzane wciąż "jeszcze..." nie jest skargą, lecz wyrazem zachwytu dla otwierającego się Nowego Czasu, Nowego Wymiaru Życia, którego bogactwa nie sposób wypowiedzieć do końca, bogactwa niemieszczącego się w naszych ludzkich słowach ("jeszcze Ci nie powiedziałam wszystkich słów miłości", "jeszcze Ci nie wymyśliłam najpiękniejszej nazwy", "jeszcze Cię nie porównałam, jak porównać trzeba"). Jest wyrazem miłości, której ogrom i entuzjazm chce obiec świat i jego najpiękniejsze miejsca, wybiec poza horyzont, bo tu się nie mieści ("jeszcze z tobą nie obiegłam wszystkich mórz i jezior", "jeszcze z tobą nie zdążyłam na najdalsze gwiazdy")...

Wcześniej myślałam, że to tekst skierowany do ukochanego mężczyzny (i tak ponoć jest), ale kiedy  trzymałam w ramionach swoją córkę niedługo po narodzinach i przywędrowała do mnie ta właśnie piosenka, stwierdziłam z przejęciem, że adresatem tego wiersza jest... dziecko, że to słowa matki wypowiedziane do dziecka, że to właśnie ten rodzaj czułości i troski - matczyny. I tak już dla mnie pozostanie - bo właśnie to poczułam, gdy tuliłam swoją córkę: że otworzył się przede mną Nowy Czas, Nowy Wymiar Życia, którego bogactwa nie sposób wypowiedzieć do końca, bogactwo jakiego nie mieści się w naszych słowach i trzeba je zamykać w takich nierzeczywistych, szalonych hiperbolach, metaforach przepełnionych czułością, miłością, dobrocią, wzruszeniem, troską... Były też obawa i niepokój, chęć stworzenia najczulszego świata, najbezpieczniejszego miejsca, ochrona przed tym, co ciemne, co złe... "Niech cię, miły, nie poranią leśna trawy niskie...".

Od tej pory jakoś bardzo sentymentalnie, egzaltowanie i mało autentycznie brzmią mi te słowa adresowane do dorosłego mężczyzny, a do maleństwa ta stylistyka pasuje idealnie. To właśnie moja nadinterpretacja osobista. W ten właśnie sposób uczymy się czytania przez całe życie: bogatsi w nowe doświadczenia, inaczej odczytujemy świat. Niezwykła to lektura!

Życzę Wam Pięknych Świąt i wyjątkowego Nowego Roku! :*


Agnieszka Osiecka, ***Dookoła noc się stała [cyt. za:] Biblioteka Polskiej Piosenki: http://www.bibliotekapiosenki.pl/Dookola_noc_sie_stala

15 listopada 2014

Dostrzegać. Doświadczać. Doceniać. Dziękować – Sonia Raduńska „Kartki z białego zeszytu”


„Po obudzeniu uśmiechnąć się otwartymi oczami, przeciągnąć się mocno, wstać i oddać się życiu.” „Być ze światem bliżej, pełniej.” „Umieć zaakceptować to, co jest.” „Wciąż słyszeć swój najgłębszy głos i pieśń swojego życia, swego przeznaczenia.” „Być w kontakcie. Być”* 

Jak jeszcze można opowiedzieć o zachwycie? O zdumieniu nad akapitami składającymi się przecież ze słów, których znaczenia odsyłają nas do najzwyklejszych rzeczy świata tego. Dom, praca, wypoczynek. Wschody i zachody słońca. Powtarzalność. Tak zwana proza życia. Żadnych fantastycznych krain, żadnych czarów i zaklęć. A ja jestem oczarowana! Oczarowana pięknem języka, pięknem świata przedstawionego przez narratorkę, pięknem jej życia i duszy, z której wypłynęły zdania tej małej książeczki.

Na „Kartki z białego zeszytu”, jak w przypadku „Solo”, składają się wyimki z kilkunastu zeszytów, które Autorka często wyjmuje z szuflady swojego biurka, by coś w nich zapisać [por. s.5**]. To zapiski z lat od 2000 do 2005, miesiąc po miesiącu (a ostatni rok kończy się na kwietniu).

Sonia Raduńska pisze o codzienności. O sobie poszukującej siebie. O kobiecości na nowo odkrywanej – dzikiej, nieujarzmionej; o tęsknocie za miłością, za bliskością; o tańcu – „absolutnym żywiole, przez który dociera do jądra swojego życia”[por. s.71]. Opowiada, jak zmaga się z samotnością i jak próbuje ją przerwać. Dużo czyta, cytuje, a potem mądrze komentuje fragmenty książek i artykułów. Wmyśla się w poezję. Dzieli się fragmentami swych listów. Wytrwale szuka definicji życia: pełnego, dobrego, prawdziwego, godziwego, rozumnego, głębokiego, niespiesznego. Pragnie wyłapywać i utrwalać to, co w nim najlepsze. 

Wspaniale potrafi mówić o obecności Innych: żywych – bliskich, przyjaciół, znajomych - i umarłych, którzy „czasem bardziej są – wyraźnie obecni – niż ci żywi, z którymi jesteśmy na co dzień”[s.26]. Także obecność zwierząt, roślin, rzeczy czy zjawisk jest w jej życiu bardzo wyrazista, znacząca, nieprzypadkowa. „Świadome wybieranie tego, co myślę i mówię, z czym i z kim mam kontakt, na co patrzę codziennie, jakie książki czytam, w jaki sposób traktuję ludzi i siebie... Szacunek dla życia i świata w każdej chwili. I te serdeczne ukłucia bólu przeplatane momentami zachwytu. Każdego dnia.”[s.157] 

Cudna jest jej umiejętność celebracji chwili, niespiesznego nasycania się momentem. „Moja święta chwila; święta, bo w pełni świadoma: widziana, słyszana, odczuwana, nasycona zachwytem, zatrzymana w obiektywie przytomności.”[s.175] „Przygotowanie do dnia. Spektakl na niebie. Zorza szarzejąca i już nieobecna w momencie kulminacyjnym, kiedy prawie nie można oddychać z napięcia i wzruszenia. Warto choć czasem przeżyć wschód słońca przytomnie, bo jest to czas spontanicznej modlitwy i medytacji.”[s.33-34]

Pozostając w swoim zachwycie, mogłabym popełnić błąd, dając czytelnikowi recenzji fałszywe przeświadczenie, że Autorka żyje pod jakimś ciepłym kloszem, a jej życie jest mozaiką tylko jasnych, radosnych chwil. Albo że owe chwile wybiera tendencyjnie, kreując siebie na estetkę, sybarytkę i wrażliwą istotę unoszącą się nad ziemią. Nic z tych rzeczy. Jako psycholog kobieta na co dzień styka się z bólem innych, z ich bezsensem, które potem długo nosi w sobie. Pisze o tych spotkaniach, dyskretnie współcierpi wraz ze skrzywdzonymi. Umie spojrzeć rozpaczy prosto w oczy. Wcale nie jest silna. Jest krucha jak każdy z nas i nie boi się do tego przyznać. To naturalne.

„Złamane serce i ból, rozpacz, zachwyt, wielka miłość, porażająca tęsknota, nienawiść, trwoga – to są prawdziwe imiona żywego życia. A nie: tak sobie, nic specjalnego, może być, od biedy, nie najgorzej, jakoś...”[s.135] „Puść napięcie, staranie się i pobądź sobie sobą bez żadnej kreacji. Nie udawaj, że jest świetnie, kiedy jest zwyczajnie albo marnie.”[s.91-92] „(...) Umieć zaakceptować to, co jest. Nie tylko obsypane białymi kwiatami drzewo w słońcu, ale i deszcz w zimnym, jesiennym wietrze.”[s.121] 

Jej szczerość jest szorstka i bolesna, nawołuje do zrzucania masek, do akceptacji nagiej, trudnej prawdy, do wychodzenia naprzeciw temu, co trudne – bez żadnych znieczuleń. Jej dziennik nie jest wyidealizowanym, cukierkowym obrazem rzeczywistości. To „zwyczajne życie, w którym wszystko może być ważne i piękne; zapatrzenie się w niebo; usłyszenie kościelnych dzwonów; podlewanie roślin; spacer z psem w chłodny, wietrzny poranek; smak herbaty; rozmowa; codzienna praca i podróż do niej; moment porannego przebudzenia i wieczorna chwila lektury przed snem”[s.39]. 

I z całą pewnością nie jest to kapryśna sinusoida nastrojów, lecz spójna całość, w której wszystko ma swój czas i miejsce, w której wszystko jest dojrzałe, wyważone i pełne spokoju, czerpanego z lat doświadczeń i mozolnych wędrówek duchowych. 

Tę książkę się przeżywa, odczuwa, smakuje. Niespiesznie.

„Kosmate pszczoły. Jasne chmury. Niedzielne przedpołudnie. Ręka kreśli znaczki na białej kartce. Oddycham. Czuję, że jestem. Nigdzie się nie spieszę. Żyję tą świadomością i chwalę Boga.”[s.30]


Sonia Raduńska, Kartki z białego zeszytu”, wyd. W.A.B., Warszawa 2008

*Dla przejrzystości tekstu dopiero tutaj podaję numery odsyłające do poszczególnych stron dla cytatów wykorzystanych w pierwszym akapicie:

cytat nr 1. - por., jw., s. 30;
cytat nr 2. - por., jw., s. 21;
cytat nr 3. - por., jw., s. 121;
cytat nr 4. - por. jw., s. 149;
cytat nr 5. - jw., s. 120.

**Pozostałe cytaty również pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron. 

wydawnictwo: W.A.B. seria: Seria z miotłą 
okładka: miękka ze skrzydełkami. Śliczna  
ilość stron: 184 
moja ocena: 6/6 
skąd i dlaczego: Długo przeszukiwałam sklepy internetowe i Allegro, bo nakłady już wyczerpane, w końcu znalazłam w jednej opolskiej księgarni. Dlaczego? Bo po „Solo” marzyłam o tej lekturze. A marzenia trzeba spełniać, prawda? :-) [I to uczucie błogości, że gdzieś tam, w wielkim świecie czekają na mnie jeszcze „Białe zeszyty”...]

4 listopada 2014

Moje życie w tytułach książek :-)

Zostałam zaproszona do zabawy przez Kaśka. I myślałam, że będzie zabawnie, lekko i przyjemnie, a wyszło mi zbyt poważnie i niemal filozoficznie... To jednak było trudne zadanie. Trzeba wybrać jakąś jedną myśl, a ja zawsze gadałabym więcej. No i akurat padło na nastoletniość, a to nie był za fajny okres w moim życiu. Studia to co innego, ale - łańcuszek to łańcuszek :) Zapraszam do lektury!

- JA -

Jak opisałabyś szesnastoletnią siebie? 
Ten Inny - zawsze własnymi drogami, zawsze pod prąd, zawsze gdzieś z boku, z dala od głównego nurtu. To było oczywiście bardzo ryzykowne i sporo za to zapłaciłam, ale jednak nie żałuję i wielka litera tej Inności jak najbardziej się należy! :)

Co myślałaś, patrząc w lustro?
Dziś wolałabym siebie nie spotkać - brak wiary w siebie, kompleksy, trądzik, wygląd kujona pospolitego, co tam jeszcze.... Malować się nie umiałam i nie wierzyłam też, że to cokolwiek mi pomoże. Nastoletniość to jest naprawdę paskudny okres!

Jakie motto przyświecało szesnastoletniej tobie?
Wszystko zaczyna się od marzeń - tych mott było wiele, a wszystko takie egzaltowane, wzniosłe i coelhowskie. Ale to marzenia ratowały i były motorem do naprawdę pięknych przygód i wyzwań, które podejmowałam.

Jak inni opisaliby twoją osobowość?
Neurotyczna osobowość naszych czasów - nie wiem, czy wpadliby na aż tak fachowe określenie, ale mogłam służyć badaczom-psychologom za wzorzec :-)

Twoja najgorsza cecha z czasów szkolnych?
Zbyt dumna, zbyt krucha i Życie snem - za bardzo zadzierałam nosa, za łatwo się rozsypywałam, za bardzo uciekałam w to, co nierealne.

Opisz zawartość swojego dziennika/pamiętnika
 
Pamiętnik pisany miłością - oczywiście wiecznie niespełnioną, bo co by był ze mnie za romantyk...

Twój największy lęk

Pająk. Pająki. Najważniejsze gatunki krajowe - (zagranicznych nie chcę poznawać...) Ot, arachnofobia.

Co Cię wyróżniało?  
To, że Wszystko jest poezją, zawsze byłam Blisko wiersza. Odbywałam też wytrwale Wędrówki niebieskie, fascynowało mnie Podglądanie Wszechświata  - kochałam astronomię.

Zawsze martwiłaś się o...?
...to, kiedy Coś się kończy, coś się zaczyna. Przerażały mnie wszelkie zmiany, przerażało mnie przemijanie, które zabierało najcenniejsze rzeczy z mojego życia. Tak jest poniekąd do dzisiaj. 

- ŻYCIE UCZUCIOWE -

Jak podsumujesz swoje życie uczuciowe z czasów szkolnych?

Opisz swojego najpoważniejszego chłopaka ze szkolnych lat
 
Pan Wołodyjowski - kto, jak nie on! :-)

Opisz swój pierwszy pocałunek 
Nie ma o czym mówić - nawet nie bardzo pamiętam... Chyba pierwsze pocałunki są przereklamowane.

Twoja filozofia dotycząca miłości
Dowody na istnienie - poprzez miłość najpełniej dotykamy rzeczywistości, doświadczamy świata i siebie - w miłości jesteśmy najbardziej autentyczni. Wiem, to bardzo wielkie, ale tak właśnie jest, nawet w najbardziej prozaicznych rzeczach. Oczywiście to mój teraźniejszy pogląd, jako nastolatka po prostu błądziłam wśród frazesów :).

Opisz swoje najgorsze rozstanie
Przerwana lekcja muzyki - czy może być coś dramatyczniejszego...?

 - RODZINA -
 
Twoje relacje z mamą, gdy byłaś nastolatką
Twoje relacje z tatą, gdy byłaś nastolatką
Dobre dziecko - trzeba by oczywiście zapytać rodziców, ale z mojej perspektywy to ja byłam bezproblemowa - czy to dziecko, czy nastolatka... :)

Twoje relacje z rodzeństwem
Czasem Cztery pory lata, czasem Spiski, czasem Filozofia dramatu ;)

Co sądziłaś o metodach wychowawczych twoich rodziców?
Wychowanie bez porażek - naprawdę nie mam się do czego przyczepić ;)  

- PRZYJACIELE - 

Opisz siebie i swoją najlepszą przyjaciółkę z czasów, gdy miałaś szesnaście lat
Przyjaźń absolutna - po prostu! 

Twój status społeczny
Złodziejka książek - czy to trzeba tłumaczyć...? :)

Opisz swoją grupę przyjaciół 

(oczywiście z zastrzeżeniem do wyrażenia "grupa przyjaciół") Buntownicy bez granic - chyba dlatego, że w naszych wspólnych zainteresowaniach (manga, anime), było zawsze trochę buntu i spiskowania. To były te czasy, kiedy mangę uważano wyłącznie za pornosy dla dzieci, a anime za "satanistyczne chińskie bajki" i te pe, tak że czasem ciężko było... :)

- OBECNE ŻYCIE -
 
Opisz swoje obecne życie uczuciowe

Moje serce skacze z radości albo po prostu - Pełnia.
 

Opisz stan swojej przyjaźni z czasów szkolnych
Przepaść między nami - jak z niemal z całą klasą. Dziś nie wierzę w wielkie przyjaźnie i wielkie słowa. Wierzę w dobre znajomości.

Twoje relacje z rodzicami
Szczęśliwe dni - bo jest po prostu jest świetnie!

Największa nauka, jaką wyniosłaś ze szkoły

Jak czytać literaturę - z serdecznymi pozdrowieniami dla mojej polonistki! :)

Jedna rzecz, której chciałaś się nauczyć

Zrozumieć przemijanie - jak wyżej.

Rada, jaką chciałabyś dać nastoletniej sobie
Nie pozwól sobą manipulować, bądź sobą, nie patrz na innych.

Coś, czego mogłabyś nauczyć się od szesnastoletniej siebie
Co nie jest chwiejne, jest nietrwałe - nasze słabości, wahania, wątpliwości, ułomności, niepewności, zagubienie - to przecież tak naturalne i zwyczajne "składniki" żywota - po co tak usilnie chcemy być doskonałymi, czemu nie dajemy sobie prawa do pomyłek...

*
Nie nominuję, nie wyznaczam, a zapraszam do zabawy każdego, kto tylko ma ochotę! 
:-)

30 października 2014

Tak wiele w naszych rękach! – Glenys Carl „W twoich rękach. Dziennik matki”


Nieprawdą jest stwierdzenie, że wszystko zależy od nas. Ale może czasem wystarczy już to, że możemy zrobić chociaż niewiele. Zrobić "co się da". I właśnie może to nasze „niewiele” to znaczy „tak wiele”...? Nie nam oceniać, ile znaczy nasze „branie spraw w swoje ręce”, owo „niewiele”. Ten obszar jest niezbadany.

„Musimy pamiętać, że bez miłości jesteśmy niczym, a cuda zdarzają się co dzień.”[s. 9*]

Historia, którą napisało życie. „Wiem, że jest w dobrych rękach... w twoich rękach”[s. 271] Glenys Carl trzyma w swoich rękach los najmłodszego syna, Scotta, który w wyniku ciężkiego wypadku znalazł się w stanie śpiączki.

Po jego niespodziewanym wybudzeniu zaczyna się nowa, jeszcze cięższa walka: o przywrócenie sprawności, o stworzenie warunków do rehabilitacji, o pozyskanie środków finansowych na przetrwanie. To także walka z systemem administracyjnym i jego bezdusznymi procedurami (chłopak uległ wypadkowi w Australii, gdzie wyjechał na studia, matka przyleciała do niego z Niemiec, cudem załatwiając wizę tymczasową).

„Doktor Rosen wreszcie obraca się w moją stronę.
- Scott przyjechał tutaj na terapię – mówię, zdobywając się na odwagę. – Ma jednak problem. Padając, złamał lewy obojczyk, a ponieważ był w śpiączce, obojczyka nigdy nie złożono. Wiem, że ta kość sprawia mu wiele bólu. Co moglibyśmy zrobić z jego lewym ramieniem?
Doktor Rosen bada górną część ciała Scotta, a potem zerka do mnie.
- Proponuję zapomnieć, że ma lewe ramię.
Zdumienie odbiera mi mowę. Jak on mógł powiedzieć coś takiego w obecności mojego syna?”[s.120]

Gdy Glenys widzi, że w zakładzie rehabilitacyjnym (z którego cytat powyżej) stan syna nie poprawia się, lecz następuje regres, wynajmuje mieszkanie i zabiera go tam na własną odpowiedzialność, aby stworzyć mu „prywatny program terapeutyczny”[s.126]. Jej decyzje są ryzykowne, intuicyjne, ona jest zagubiona i pełna obaw, wie jednak, że nie ma wyjścia i musi podjąć takie kroki: „Byłam jedynie pewna, że muszę przejąć kontrolę nad przyszłością swojego syna, że nie mogę dłużej polegać na instytucjach państwowych, kierowanych przez ludzi w mentalnością magazyniera”[s.126].

Bohaterka walczy, szuka, prosi, próbuje. Wywiesza ogłoszenia, rekrutuje pomocników. Wkrótce jej dom zapełnia się setkami wolontariuszy, dobroczyńców, darczyńców, ludzi dobrej woli. Pomagają w rehabilitacji Scotta, towarzyszą mu, organizują zbiórki i kiermasze dobroczynne, służą dobrą radą, pomysłami. Uruchamia się istna machina dobroci.

Wkrótce jednak do drzwi Glenys puka Urząd Imigracyjny i bohaterowie muszą zmienić miejsce zamieszkania. Kolejny raz będą mierzyć się z nowym, obcym miejscem i zaczynać wszystko od początku...

Ważnym problemem zaakcentowanym w książce jest pozostawianie osób z urazami mózgu samym sobie – „wielkie sumy przyznawane na ratowanie życia w nagłych przypadkach tylko po to, by przywróceniu życiu ludzie wegetowali potem miesiącami lub nawet latami z powodu braku opieki długoterminowej”[s.295]. „Kiedy bezpośrednie zagrożenie mija, kiedy staje się pewne, że pacjent przeżyje, wszyscy się odsuwają, odmawiają finansowania jego rehabilitacji, opuszczają tych samych ludzi, których za wszelką cenę starali się uratować.”[s. 184]. Zaiste: niedorzeczny, nieludzki, okrutny paradoks [por. jw.].

Nie wiem, jak autorce udało się zachować powściągliwość i wrażenie zwyczajności wśród całej serii niezwykłych faktów, wśród opisów małych i wielkich cudów. To opowieść o Dobroci i Życzliwości świata, książka z misją, z przesłaniem. Doniosłe świadectwo niesamowitej matki. I mimo to nie ma tutaj pompatyczności, górnolotnych fraz, nachalnego patosu – które potrafią podkopać autentyczność nawet najbardziej prawdziwej historii.

Nie wiem, jak udało się jej przemycić tyle ciepła i pogody pośród relacji zmagań z niepełnosprawnością i bólem, płynących z głębi serca matki rozdartego cierpieniem syna.

Nie wiem, jak udało się jej podarować nam tak ważne lekcje życia i zbudować tak głębokie przesłania – z zupełnej prostoty słów, bez filozoficznych wywodów.

Nie wiem, jak udało się jej sprawić, że ta powieść uskrzydla i inspiruje – myślałam, że raczej przytłoczy, zasmuci.

Glenys potrafiła przyciągać do siebie innych ludzi i dziękować im tym, co ma – serdecznością, wielkodusznością i swoją postawą zaraża także czytelników. I to jest chyba klucz – siła pięknej osobowości autora.

Dodam, że to książka napisana bez żadnej taryfy ulgowej, bez zasłaniania się poruszającym tematem, który miałby załatwić wszystko inne – przykryć niedostatki warsztatu, usprawiedliwić stylistyczne potknięcia.

„W duchu zastanawiam się, jak długo jestem w stanie dopełniać swój rezerwuar sił, zanim zabraknie wody. Jak głęboki jest ten zbiornik? Jak płytki? Ten obszar jest niezbadany.”[s.99, podkr. A.D.]


Glenys Carl, „W twoich rękach. Dziennik matki.”, tłum. Wojciech Usakiewicz, wyd. Niebieska Studnia, Warszawa 2007.

*cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.

wydawnictwo: Niebieska Studnia
tytuł oryginału: Hold My Hand  
język oryginału: angielski  
okładka: miękka
ilość stron: 368  
moja ocena: 5/6
skąd i dlaczego: zasoby domowych półek, zakupy. Oj, przeleżała trochę na półce. Za długo!

18 października 2014

Nasze małe piekiełko – Magda Parus „Rodzinnych ciepłych świąt”


Teściowa zatruwająca życie synowej; syn, który nie potrafi odciąć pępowiny; dzieci, które mają wszystko oprócz bliskości; rodzice manipulujący dziećmi... No i żony – żony, które z namaszczeniem pielęgnują tę atrapę rodziny. Kogo chcą oszukać...? Gdzie jest granica tego udawania, zagryzania zębów, wytrzymałości?

Dwie rodziny, dwa domy, dwie siostry, dwie historie splatające się na końcu. Obie pokazane z perspektywy kobiet.

W domu Kamili „rodzinne święta” (tu na przykładzie Wielkanocy) to znaczy siedzenie przy suto zastawionym stole wraz z mężem, synem i – telewizorem. Nie może być inaczej, TV serwuje wtedy wiele familijnych filmów, takich „o jasnych stronach życia”[s.17*]. Oczywiście obowiązkowo pójście do kościoła. Żadnych odwiedzin, żadnych gości, żadnych telefonów.

„-Mamo, to ja bym poszedł do Tomka – mówi Aduś, wędrując za nią do kuchni ze swoim talerzem.
- Ach, to dlatego jesteś taki skory do pomocy. – Kamila odbiera od syna brudne naczynie.
Chłopak wzrusza ramionami.
- Przecież i tak będziecie oglądać telewizję – bąka niewyraźnie, Kamila jednak nigdy nie miewa problemów ze zrozumieniem syna.
- Ale będziemy to robić wspólnie, jak rodzina – odpowiada surowo, lecz natychmiast mięknie. – Skoro jednak tak bardzo ci zależy...”[s.16].

W domu Leny miarą świąt (tu na przykładzie Bożego Narodzenia) są niemieszczące się pod choinką prezenty dla dziewczynek (dwie córki: Ania i Kasia), perfekcyjnie nakryty stół (Lena uwielbia dekorowanie), cały korowód potraw (to nic, że za dużo i zazwyczaj zostaje).

„Podczas drugiego dania atmosfera przy stole nieco się rozluźnia. Jest tyle potraw do wyboru, że pytania krążą nad stołem, komu pieroga, a może jeszcze łyżkę kapusty? Przez kilka minut mają o czym rozmawiać. Kasia się niecierpliwi, piorunuje wzrokiem dorosłych, ale tata ofuknął ją, kiedy spróbowała popędzać rodzinę, więc tylko zerka tęsknie w kierunku choinki.
- No proszę, kupne, a całkiem przyzwoite te pierogi – stwierdza Bronia [teściowa – dop. A.D.]. (...)
- Nie pal przy dzieciach – odzywa się Lena, którą mocno irytuje ten nowy, może raczej odnowiony nawyk męża.
- To mój dom i będę palił, gdzie i kiedy mi się podoba – odpowiada Grzegorz.
- Ależ, Grzesiu – Bronia pobłażliwie kręci głową.”[s. 88-89].

Koncept książki bardzo dobrze oddaje jej okładka: czy suche gałązki ozdobione bombkami to jeszcze choinka? Czy kilkoro osób zamieszkujących pod jednym dachem i spożywających razem posiłki to nadal rodzina? Bez wzajemnego zrozumienia, bez zaufania, bez szacunku, bez bliskości? Na przykładach kolejnych świąt autorka ukazuje rozkład relacji, wysychanie uczuć, osłabianie więzów. Wkrada się w nie chorobliwa zazdrość, rywalizacja, coraz większy brak zrozumienia, udawanie, fałsz, skrajna obojętność – aż po nienawiść i lubowanie się w krzywdzeniu bliskiej osoby. Kolejne igiełki opadają ze świątecznego drzewka, lecz bohaterki – żony, matki, synowe, bratowe, ciocie – za wszelką cenę będą dostrzegać w nim rozłożyste, pachnące, żywe świerki i jodły i na siłę tworzyć obraz sielanki.

Mimo swej zwięzłości powieść ukazuje bardzo obszerną panoramę rodzinnych stosunków. Każde zdanie buduje kawał świata w najdrobniejszych szczegółach. Może po części dlatego, że narratorka wykorzystuje dość typowe sytuacje, nigdy jednak nie popada w stereotyp, przerysowanie ani groteskę. To wielki plus – umieć zachować powagę i oddać realizm w sytuacjach, które się w głowie nie mieszczą. Historia jest do bólu prawdziwa, nieprzejaskrawiona ani odrobinę.

Autorka nie musi niczego objaśniać, charakteryzować, silić się na drobiazgowe opisy sytuacji. Wystarczy przytoczenie kilku myśli bohaterek, by czytelnik dopowiedział sobie resztę, poczuł atmosferę ich domów i wiedział o poszczególnych członkach rodziny więcej, niż wiedzą o nich one same. Kilka nut wystarczy, aby wkrótce nucić całą melodię. Uwielbiam taką prozę. Pani Magdo, chcę więcej!

Magda Parus, „Rodzinnych ciepłych świąt”, wyd. MUZA SA, Warszawa 2011.

*Cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron. 

wydawnictwo: MUZA SA  
okładka: świetna. Zachęciła mnie, żeby kupić. Projekt okładki: PRACOWNIA Agata Muszalska
ilość stron: 181
moja ocena: 5/6
skąd i dlaczego: zasoby domowych półek. Ot tak, spontaniczne zakupy, promocja...