Nieprawdą jest stwierdzenie, że
wszystko zależy od nas. Ale może czasem wystarczy już to, że możemy zrobić chociaż niewiele. Zrobić "co się da". I właśnie może to nasze „niewiele” to znaczy „tak wiele”...? Nie nam
oceniać, ile znaczy nasze „branie spraw w swoje ręce”, owo „niewiele”. Ten
obszar jest niezbadany.
„Musimy pamiętać, że bez miłości jesteśmy niczym, a cuda zdarzają się co dzień.”[s. 9*]
Historia,
którą napisało życie. „Wiem, że jest w dobrych rękach... w twoich rękach”[s.
271] Glenys Carl trzyma w swoich rękach los najmłodszego syna, Scotta,
który w wyniku ciężkiego wypadku znalazł się w stanie śpiączki.
Po jego niespodziewanym
wybudzeniu zaczyna się nowa, jeszcze cięższa walka: o przywrócenie sprawności,
o stworzenie warunków do rehabilitacji, o pozyskanie środków finansowych na
przetrwanie. To także walka z systemem administracyjnym i jego bezdusznymi
procedurami (chłopak uległ wypadkowi w Australii, gdzie wyjechał na studia, matka
przyleciała do niego z Niemiec, cudem załatwiając wizę tymczasową).
„Doktor Rosen wreszcie obraca się
w moją stronę.
- Scott przyjechał tutaj na
terapię – mówię, zdobywając się na odwagę. – Ma jednak problem. Padając, złamał
lewy obojczyk, a ponieważ był w śpiączce, obojczyka nigdy nie złożono. Wiem, że
ta kość sprawia mu wiele bólu. Co moglibyśmy zrobić z jego lewym ramieniem?
Doktor Rosen bada górną część
ciała Scotta, a potem zerka do mnie.
- Proponuję zapomnieć, że ma lewe
ramię.
Zdumienie odbiera mi mowę. Jak on
mógł powiedzieć coś takiego w obecności mojego syna?”[s.120]
Gdy Glenys widzi, że w zakładzie
rehabilitacyjnym (z którego cytat powyżej) stan syna nie poprawia się, lecz
następuje regres, wynajmuje mieszkanie i zabiera go tam na własną
odpowiedzialność, aby stworzyć mu „prywatny program terapeutyczny”[s.126]. Jej
decyzje są ryzykowne, intuicyjne, ona jest zagubiona i pełna obaw, wie jednak,
że nie ma wyjścia i musi podjąć takie kroki: „Byłam jedynie pewna,
że muszę przejąć kontrolę nad przyszłością swojego syna, że nie mogę dłużej
polegać na instytucjach państwowych, kierowanych przez ludzi w mentalnością
magazyniera”[s.126].
Bohaterka walczy, szuka, prosi,
próbuje. Wywiesza ogłoszenia, rekrutuje pomocników. Wkrótce jej dom zapełnia
się setkami wolontariuszy, dobroczyńców, darczyńców, ludzi dobrej woli. Pomagają
w rehabilitacji Scotta, towarzyszą mu, organizują zbiórki i kiermasze
dobroczynne, służą dobrą radą, pomysłami. Uruchamia się istna machina dobroci.
Wkrótce jednak do drzwi Glenys
puka Urząd Imigracyjny i bohaterowie muszą zmienić miejsce zamieszkania.
Kolejny raz będą mierzyć się z nowym, obcym miejscem i zaczynać wszystko od
początku...
Ważnym problemem zaakcentowanym w
książce jest pozostawianie osób z urazami mózgu samym sobie – „wielkie sumy
przyznawane na ratowanie życia w nagłych przypadkach tylko po to, by
przywróceniu życiu ludzie wegetowali potem miesiącami lub nawet latami z powodu
braku opieki długoterminowej”[s.295]. „Kiedy bezpośrednie zagrożenie mija,
kiedy staje się pewne, że pacjent przeżyje, wszyscy się odsuwają, odmawiają
finansowania jego rehabilitacji, opuszczają tych samych ludzi, których za
wszelką cenę starali się uratować.”[s. 184]. Zaiste: niedorzeczny, nieludzki,
okrutny paradoks [por. jw.].
Nie wiem, jak autorce udało się
zachować powściągliwość i wrażenie zwyczajności wśród całej serii niezwykłych
faktów, wśród opisów małych i wielkich cudów. To opowieść o Dobroci i
Życzliwości świata, książka z misją, z przesłaniem. Doniosłe świadectwo
niesamowitej matki. I mimo to nie ma tutaj pompatyczności, górnolotnych fraz,
nachalnego patosu – które potrafią podkopać autentyczność nawet najbardziej
prawdziwej historii.
Nie wiem, jak udało się jej
przemycić tyle ciepła i pogody pośród relacji zmagań z niepełnosprawnością i
bólem, płynących z głębi serca matki rozdartego cierpieniem syna.
Nie wiem, jak udało się
jej podarować nam tak ważne lekcje życia i zbudować tak głębokie przesłania – z
zupełnej prostoty słów, bez filozoficznych wywodów.
Nie wiem, jak udało się jej
sprawić, że ta powieść uskrzydla i inspiruje – myślałam, że raczej przytłoczy, zasmuci.
Glenys potrafiła przyciągać do
siebie innych ludzi i dziękować im tym, co ma – serdecznością, wielkodusznością i swoją postawą zaraża także czytelników. I to jest chyba klucz –
siła pięknej osobowości autora.
Dodam, że to książka napisana bez
żadnej taryfy ulgowej, bez zasłaniania się poruszającym tematem, który miałby
załatwić wszystko inne – przykryć niedostatki warsztatu, usprawiedliwić
stylistyczne potknięcia.
„W duchu zastanawiam się, jak
długo jestem w stanie dopełniać swój rezerwuar sił, zanim zabraknie wody. Jak
głęboki jest ten zbiornik? Jak płytki? Ten obszar jest niezbadany.”[s.99, podkr. A.D.]
Glenys Carl, „W twoich rękach. Dziennik matki.”, tłum.
Wojciech Usakiewicz, wyd. Niebieska Studnia, Warszawa 2007.
*cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach
kwadratowych odsyłają do jej stron.
wydawnictwo: Niebieska
Studnia
tytuł oryginału: Hold
My Hand
język oryginału: angielski
okładka: miękka
ilość stron: 368
moja ocena: 5/6
skąd i dlaczego: zasoby domowych półek, zakupy. Oj, przeleżała trochę na półce. Za długo!
język oryginału: angielski
okładka: miękka
ilość stron: 368
moja ocena: 5/6
skąd i dlaczego: zasoby domowych półek, zakupy. Oj, przeleżała trochę na półce. Za długo!
Skoro nie mam jej w domu, to musiała mignąć mi w bibliotece, jutro się wybiorę, chyba. Bo skoro tak wysoko oceniłaś MUSZĘ przeczytać, z drugiej strony, takie książki wpędzają mnie w paranoję. Ja boję się, bo za bardzo przeżywam książki o problemach matek z chorymi dziećmi, wtedy macierzyństwa boje się jeszcze bardziej i dlatego tak Cię podziwiam.
OdpowiedzUsuńKochana - bez obaw! Tak, to niewątpliwie poruszająca opowieść, ale napisana właśnie tak, że dostajemy wiele pięknych wartości i - paradoksalnie - radość. Cóż, przynajmniej ja ją tak odebrałam. Mija drugi tydzień od lektury, a ja nadal jestem pod jej niezwykłym wpływem. PO przeczytaniu tej książki, po prostu chce się zrobić COŚ DOBREGO dla innych, choćby to była malutka rzecz...
UsuńPozdrawiammmm!!! :*
No nie wiemm właśnie rozwaliła się moja przyjaźń, wrócę więc do Rosji ROmanowów, ale przejdę się jutro do biblioteki za tą książką. Jak tak polecasz, to MUSZĘ.
UsuńMam nadzieję, że nie zawiodę...
Usuń:*