31 grudnia 2013

Opowiedzcie mi świat, opowiedzcie mi mnie - Wiesław Myśliwski „Ostatnie rozdanie”


Oddaję głos innym

Czytam powieść Wiesława Myśliwskiego i jak zwykle zdumiewa mnie moc słów. Mistrz siada nad pustą kartką papieru, wsłuchuje się w jakiś tajemniczy, jemu tylko słyszalny nurt i spisuje jego szmery. Słowa same go wiodą, jedno po drugim, lekko, nieprzewidywalnie, bez wcześniejszych planów - jakby ktoś mu je szeptał. Słowo rodzi słowo, wątek wiedzie w inny wątek, jedna opowieść zawiera kolejną, jeden bohater przywołuje drugiego. Rwący nurt słów. Jak to jest, że kiedy pisze o najzwyczajniejszych sprawach w naszym ludzkim języku, mimochodem wysławia coś z tajemnicy bytu, z jego niezgłębionych zagadek? Jakże mocno wsłuchany jest w świat, który tworzy, jak bardzo w nim zanurzony!

W „Ostatnim rozdaniu” pisarz uważnie wsłuchuje się w ludzkie głosy. To żadne novum – wszak w jego powieściach narrator zawsze cierpliwie słuchał i chętnie oddawał głos Innym. Jednak tu Inni ludzie zajmują miejsce szczególne. Właściwie jest to książka o nich i o ich miejscu w życiu głównego bohatera. 

Ten Inny 

Motywem, wokół którego skupia się narracja, jest opasły notes, gdzie bohater wytrwale zapisuje personalia. Teraz postanawia je uporządkować. „Porządek” jest ważnym słowem w tej prozie, wszak „można by powiedzieć, że robienie porządków stanowi w jakimś stopniu o naszym poczuciu istnienia. Porządkujemy, co się tylko da.”[s. 17]* W „Traktacie o łuskaniu fasoli” narrator zwraca się do tajemniczego rozmówcy: „Nie wiem, czy się pan ze mną zgodzi, ale porządek zmienia nasze życie w los”[1].

Od porządkowania notesu mężczyzna w sile wieku zaczyna swą podróż wstecz. To prawda, że dziedziną tej powieści jest przeszłość, czas wspomnień i pamięci, czas zastygły, nieodwracalny, powód melancholii. Myli się jednak ten, kto potraktuje ową sytuację jedynie jako gest rozrachunkowy, krytyczne spojrzenie na niewykorzystane szanse, popełnione błędy i żal za zmarnowaną młodością. Nie. To nade wszystko próba odpowiedzi na pytanie „kim jestem teraz dzięki Innym?” oraz opowieść o tym, że nasze życie zależy w dużej mierze od tego, jak objawią nam się w nim Inni ludzie i jakimi słowami wyjawią nam świat. Bo „do jakiej prawdy prowadzi nas widzenie siebie tylko poprzez siebie?”[s. 238]. 

Dowody na istnienie 

Ci Inni: ludzie bliscy i ci dalecy. Matka, ukochana Maria, szewc Mateja, z którym narrator grywał w pokera, krawiec Radzikowski, u którego uczył się fachu, Romeo i Stanisław – tamtejsi czeladnicy, jakaś sekretarka, kierownik budowy Joachim Steiner, pani Dora, ojciec Józia... Spotkania niespodziewane, przypadkowe, przelotne, planowane, upragnione i te zrodzone z konieczności codziennych obowiązków. Zapamiętane i zapomniane.

Jeden zwykły notes, a tyle znaczeń. Pamiętnik: „wiarygodny zapis życia”[s. 131]. Pewnik, prawda, aksjomat: „jedyne stałe miejsce na świecie, na jakie było mnie stać”[s.131]. Źródło tożsamości: „przecież zawdzięczasz mu aż tyle, że możesz powiedzieć do siebie ja”[s. 227]. Skarbnica wiedzy: „ten notes więcej wie o twoim życiu niż ty o nim wiesz”[s. 227], „Zresztą czy moje postanowienie zrobienia w nim porządku nie wynikało również z tego, że zacząłem w nim poszukiwać mojego życia? Prawdopodobnie nie mógłbym go już nigdzie odnaleźć poza tym notesem”[s. 225-226]. Potwierdzenie swego istnienia: „Chyba, żebym go spalił. Taka myśl też mnie nawiedzała. Lecz czy nie byłoby to równoznaczne z unieważnieniem siebie?”[s.149].

I wreszcie to, co najbardziej istotne dla odbioru tej powieści: „To nic, że to bezładna zbieranina imion, nazwisk, adresów, telefonów, ale jedynie z nich możesz ułożyć swój los, a tylko los nadaje kształt istnieniu człowieka, tylko los nas potwierdza”[s. 227]. 

Życie i los 

To ważne rozróżnienie w prozie Myśliwskiego. Życie – coś nijakiego, rozmytego, nieokreślonego, bez właściwości i kształtu. I los, w który człowiek może uformować dane mu życie. „Życie jest bowiem zaledwie materiałem na los, podobnie jak materiał na garnitur.” [s. 227]

„Kto wie zresztą, czy bezkształtność nie jest naszym znamieniem, jako że zatopieni w coraz bardziej przygniatającym świecie, pozbywamy się dobrowolnie własnego ja. Lub odwrotnie, uciekamy od własnego ja, z którym, przyznaję, nie tak łatwo żyć. Sądzimy, że w tej bezkształtności ukryjemy się przed czyhającym na nas od urodzenia do śmierci wyrokiem rozpaczy”[s. 133]

I tak staje się człowiek – przez cały czas. Nie ustaje akt stworzenia. Nadaje sobie kształt, ustanawia i potwierdza siebie, dopóki spotyka Innych. „Nieraz próbuję tego dociec, jestem czy nie jestem. Tylko że sam dla siebie człowiek nie jest żadnym świadectwem. Musi zawsze ktoś drugi poświadczyć[2]” – powie bohater „Traktatu o łuskaniu fasoli”.

Nie, to nie jest książka o grzebaniu w przeszłości. To książka o człowieku , który ma odwagę spojrzeć wstecz, by dostrzec w swoim życiu los, który ma odwagę „zdobyć się na siebie”[por. s. 165]. Czy z tej kruchej i niepewnej materii utkał siebie, czy odnalazł porządek w owej bezkształtnej plątaninie zbiegów okoliczności, przypadków, pourywanych i niedokończonych wątków i złudzeń? Czy odnalazł coś pewnego w niestałości i chaosie? 

Wątpię, więc jestem 

Kto zna prozę Myśliwskiego, ten wie, że mało w niej stwierdzeń pewnych. Nie ma tu jednoznacznych definicji, mocnych argumentów, stałych poglądów, imperatywów. Tu raczej wszystko płynie, jest chwiejne, niepewne i nieoczywiste. „Wiem, że nic nie wiem” – to jedyny pewnik, jaki wyłania się z jego książek. Także w „Ostatnim rozdaniu” narrator niemal wszystko podaje w wątpliwość. Podważa ogólniki. Rozbraja świętości i wielkie prawdy. Rzuca na nie inne światło. Wkomponowuje je w pytania i tryb przypuszczający. Zawsze jest więc jakieś „ale”, „lecz”,  jakieś: „kto wie, jednak...”, „tylko czy...”, „zresztą czy...”, „czy jednak...”, „nie można jednak wykluczyć, że...”.

„Nie znoszę, gdy jakakolwiek oczywistość zmusza mnie, bym bez zastrzeżeń w nią uwierzył”[s. 293]

Taka postawa nie bierze się jednak ani z przekory, ani z nihilizmu, ani z rozpaczy, ani też z zadufania. To raczej przeświadczenie, że wobec tego, co nieodkryte możemy stanąć jedynie ze swoją niepewnością.

Bohaterowie Myśliwskiego odważnie patrzą w dalekie przestrzenie i nawet, jeśli niczego tam nie dostrzegają, to owa pustka jest dla nich czymś lepszym niż cztery ściany pewności. W tym stanie nieustannego poszukiwania porządku i sensu świat wciąż jest niewyczerpanym źródłem odkryć i zdumień. Nie można pozwolić na akceptację ostatecznych odpowiedzi i otoczyć się bezpieczną prawdą. Lepiej ostrożnie kroczyć po omacku i ufać. Tyko wówczas można stanąć przed Wielką Tajemnicą.

Zastanawia się narrator „Ostatniego rozdania”: „Czas pusty i pełny. Do jakiego czasu mógłbym na przykład zaliczyć moje terminowanie u krawca Radzikowskiego? Krawcem nie zostałem, a czy czegoś się nauczyłem, nie wydaje mi się. Cały czas tylko prułem to, co ludzie przynosili do przeróbek”[s. 201].

Nie, to nie był czas stracony. Sztuką bywa także prucie, nie tylko szycie. To prucie pozwala zajrzeć pod podszewkę. 

Opowieść o stworzeniu

Nie jesteśmy gotowi, ostatecznie ukształtowani i zastygli. Wciąż zmieniamy życie w los, wciąż porządkujemy wszystko dookoła. Niedopięci na ostatni guzik, wyłaniamy się z bezładu, zaznaczamy swoje istnienie w świecie, który nas pochłania. Każdego dnia spotykamy tych Innych. Możemy ich wysłuchać, pozwolić by opowiedzieli nam świat lub też „widzieć go tylko poprzez siebie”. A przeszłość to nie tylko zastygła skamielina, lecz także ślady spotkań odciśnięte w materii naszych dusz. W materii, którą możemy pruć albo cerować. Możemy przejść bezmyślnie i obojętnie wobec podarowanego nam czasu lub spróbować dostrzec w nim opowieść.

Tak. „Ostatnie rozdanie” to wyjątkowo trudna powieść. Ale po uważnej lekturze wyłoni się z niej kilka jasnych myśli. Pięknych myśli. 

Wiesław Myśliwski, „Ostatnie rozdanie”, wyd. Znak, Kraków 2013. 

*cytaty pochodzą z książki (Wiesław Myśliwski, jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron. 

[1] - Wiesław Myśliwski, "Traktat o łuskaniu fasoli", wyd. Znak, wyd. drugie, Kraków 2010, s. 60.
[2] - jw., s. 80.

wydawnictwo:  Znak
okładka: twarda z obwolutą 
ilość stron: 448 
moja ocena: 6/6 
skąd: egzemplarz własny. Ukochany. 

[Nie chciałam tego pisać, bo nie lubię traktować moich czytelników jak imbecyli, ale wobec różnych wydarzeń związanych z prawami autorskimi napiszę: Podtytuły zastosowane w niniejszej recenzji są świadomą i celową aluzją do następujących dzieł literackich: 1) Ryszard Kapuściński "Ten Inny" 2) Hanna Krall "Dowody na istnienie", 3) Wasilij Grossman "Życie i los". Autorem cytatu "Wątpię, więc jestem" jest św. Augustyn].

 To jeden z najwspanialszych Sylwestrów w moim życiu.
*
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku, kochani! Dziękuję, że byliście ze mną przez cały ten czas.

25 listopada 2013

Słyszalne krajobrazy [3]: Odcienie piękna – Dorota Osińska „Teraz”


Teraz to niesamowity czas nam podarowany. Czas na docenienie tego, co się ma i kim się jest. Teraz to miejsce, z którego można spojrzeć w mrok i blask tego, co już było. To ból ran pozostałych w nas z dawniej. Refleksja nad przeszłością. Pełen ufności bieg w przyszłość lub ustanie w beznadziei. Zatrzymany czas rozpaczy i niespełnionych pragnień. Oczekiwanie. Zapatrzenie w nadzieję tlącą się w oddali. To moment na działanie i odważne decyzje. Na robienie tego, na co nie pozwalał nam strach. Na wyjście z cienia. Na branie życia w swoje ręce. Teraz! Nie od jutra, nie od nowego roku. Ten właściwy czas jest już. 

Już dobrze zdążyłam poznać głos Doroty. A, kto wie - może i nawet samą Dorotę. Bo Dorota śpiewa z głębi siebie i całą sobą. Ktoś na jakimś forum napisał, że to „śpiewanie duszą” – i nie sposób się nie zgodzić z tym strzelistym określeniem. W swojej sztuce jest tak autentyczna, jakby po wielokroć doświadczyła tego, o czym śpiewa. Jej wokal jest fenomenem.

Ostatnimi czasy o Dorocie było głośno. I dobrze – bo jej głos uszczęśliwia i wzrusza – niechże więcej będzie szczęśliwych, zdolnych do wzruszeń ludzi. Z drugiej strony smutne jest to, że w naszym kraju potrzebne są dopiero talent show, aby poznać takie talenty.

Ja usłyszałam Dorotę Osińską dziesięć lat temu w Krakowie w spektaklu opartym na poezji Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego „Ulica szarlatanów” i było to niezwykłe odkrycie. Wydarzeniem była dla mnie jej pierwsza płyta „Idę” z 2004 roku, trzy lata temu z wypiekami na policzkach czekałam na „Kamyk zielony”. A „Teraz”? Wciąż niezmiennie zachwycają: niesamowita skala, swoboda, z jaką porusza się w górnych rejestrach, wyrazista barwa, siła głosu i ponadprzeciętna wrażliwość w nim zaklęta, umiejętność interpretacji i wiele innych elementów, których po prostu nie umiem nazwać.

Najnowszy album urzekł mnie czymś jeszcze: różnorodnością, która chyba nigdy wcześniej nie była aż tak wyraźna. Słychać na nim nie tylko znakomitą wokalistkę, ale także wspaniałą aktorkę. Każda piosenka to inny świat, inna opowieść, inna stylistyka. I w każdej z nich artystka wciela się w kogoś innego, pokazując różne twarze,  temperamenty i nieustannie mnie zaskakując. Oto zdradzona przez ukochanego wykrzykuje swój ból („To nie banał”)*, to znów w zabawnej piosence  „Pomroczność” gra charakterną, zadziorną, silną kobietę rozbawioną powrotem męża do domu po nieudanym romansie. Innym razem jest naiwnym, beztroskim podlotkiem zakochanym w żonatym, starszym od siebie mężczyźnie („W samochodzie”). Albo też jest dziewczyną, która spotyka dawnego
ukochanego - niepogodzona z tym, że wszystko potoczyło się inaczej, tak dojrzale rozmawia z nim o przeszłości, swym niespełnieniu i tęsknocie, tak pięknie udając, że można się z tym pogodzić. Ileż krzyku kryje się za tą powściągliwością („Coś z Cohena”)! W singlu „Szaleć” bohaterka oddycha pełną piersią, biegnie przez życie z ramionami szeroko otwartymi na szczęście i ból - „tak, by w aortach czuć oceany”, w piosence „Nie dla Skorpionów” wystarcza jej tylko „byle trwać, byle być, widzieć, słyszeć i cześć” i próbuje przekonać siebie, że w takim życiu jest jakiś smak i sens. Emocje pragnie skryć za chłodną analizą i choć uparcie się okłamuje, na końcu piosenki prawda i tak wychodzi na jaw (ci, którzy przesłuchali, wiedzą, o jaki dźwięk chodzi – CUDO!). W polskiej wersji utworu „Je suis malade” („Jestem chora”) wokalistka pokazała osobę, która oszalała i umarła z miłości. W „Czterech słońcach” – wyśpiewała matczyną miłość i cud macierzyństwa. W „Piosence minimalistycznej” nie musiała wcale śpiewać głośno, by w przekonujący i zabawny sposób opowiedzieć o byciu kochanym...

I mimo że śpiewane teksty nie są wielką poezją, to każda piosenka jest wielką opowieścią – z własnym miejscem, czasem, bohaterami, atmosferą, krajobrazem. Teksty są proste, mówiące w bardzo dosłowny i bezpośredni sposób, dyskretnie upiększone świetnie zastosowaną grą słów, frazeologią i potoczną metaforyką. Nieprzekombinowane, bez przesady, naturalne i szczere. A w interpretacjach Doroty przekonują w stu procentach i trafiają dokładnie tam, gdzie trzeba. 

Jeden i ten sam głos, a tyle odcieni! Raz jest jak leniwa rzeka, raz rwący potok. Jest cichym, aksamitnym szeptem lub pełnym, szerokim i głębokim srebrem. Raz jest miodem dla duszy, innym razem rozrywa ją na kawałki. Jest krzykiem rozpaczy, lamentem i skargą lub hymnem pochwalnym życia, dziękczynnym psalmem istnienia. Radosnym wołaniem lub błogim delikatnym westchnieniem. A w tym wszystkim tyle przestrzeni, tyle oddechu i lekkości! Od tej muzyki rosną skrzydła i serce.  

Tak: „Teraz” to niesamowity czas nam podarowany.
Dziękuję za niego.

Dorota Osińska, „Teraz” [płyta CD], Universal Music Polska, listopad 2013. 

*Zaznaczam, że te jednozdaniowe opisy piosenek to naprawdę wielki skrót i bardzo ogólny ich wydźwięk – w żadnym razie nie wyczerpują bogactwa tego, co można o nich powiedzieć.

(fot. ja, więcej tu. Wiem, fatalne - jak tylko dotrę do lepszych jakościowo w czeluściach swoich dysków, to je podmienię...)

8 listopada 2013

ponad ciemność

Wiem, że już listopad.
Wiem, że ostatnia notka cztery tygodnie temu.
Wiem, że już prawie mnie tu nie ma.

Czas to jedno, zaangażowanie to drugie. Kiedy coś mnie wciąga - to do końca. Inne rzeczy niemal przestają istnieć
(a może po prostu mam niepodzielną uwagę?). 
W każdym razie - przyjmijcie moje usprawiedliwianie.

 Ciepło Was pozdrawiam!

4 października 2013

„Ulatuję nad siebie zrozpaczonego”* - Danuta Awolusi „Na wysokim niebie”


Jak bolesną trzeba przejść szkołę, by zrozumieć, że niebo nie jest „pustą, wietrzną”, nieosiągalną przestrzenią dla wybranych, a ciepłą przystanią na wyciągnięcie ręki, którą dzielimy z innymi ludźmi. I aby odkryć, że jest ono także miejscem, jakie nosimy w sobie – niepowtarzalnym kawałkiem piękna, które trzeba chronić, błękitem, jakiemu nie można pozwolić zgasnąć. 

Świat bez nadziei i bez marzeń. Pogodzenie z bylejakością dookoła. Codzienność szara, chłodna, okrutna, przesiąknięta smrodem, upokorzeniem, strachem i niemal zwierzęcym instynktem przetrwania w najokrutniejszej ze szkół życia – podstawówce. „Dzieci. Nikt nie potrafi nienawidzić tak paskudnie, jak dzieci.”[s.11]** Tak w skrócie można nakreślić sytuację głównej bohaterki powieści „Na wysokim niebie”, Ani. 

„Dziecko grube i śmierdzące nie powinno się w ogóle rodzić. Nie będzie w stanie przetrwać lat młodzieńczych. Tak jak mały żółw, który ginie, zanim dotrze do brzegu oceanu. Po prostu jego szanse są znikome i w sumie nikt mu nie współczuje. A nawet kiedy miną najgorsze czasy, w głowie człowieka już na zawsze pozostanie echo dawnych dni. Zapach szkolnych korytarzy i smak upokorzenia. Skąd się biorą frustraci, samobójcy, może nawet mordercy? To najpewniej właśnie otyłe dzieci z podstawówki, które już na zawsze w niej pozostaną.”[s. 9] 

Ania od początku nie ma złudzeń co do życia. Zna swoje miejsce. Bez buntu wlecze za sobą ciężar cierpienia, poniżenia i samotności. Nie dlatego, że się poddała – to nie te kryteria, nie te kategorie. Ania po prostu właściwie oceniła swoje położenie – była bez szans. Nie miała wsparcia ani w dysfunkcyjnej rodzinie, ani w ograniczonych nauczycielach, a przeciwko niej była cała klasa.

"Przepychana i popychana, dotarłam z trudem do piątej klasy szkoły podstawowej, mając już wówczas wyrobiony system na to, aby przetrwać. Przeczołgać się jakoś i móc egzystować, doznając możliwie jak najmniejszego uszczerbku"[s. 12]

Nie można zmienić świata, ale można próbować ocalić siebie – od siebie samej. To znaczy: ochronić w sobie poczucie, że inni nie mają racji. Nie wierzyć, kiedy próbują ci wmówić, że jesteś gorszy, nie zgadzać się z ich jednobrzmiącym wyrokiem. Właśnie to robi Ania – ale nie sama i nie wyłącznie dzięki samej sobie.  Oto na jej osobistym horyzoncie pojawiają się właściwe książki i wyjątkowi ludzie. Książki, z których buduje swoją twierdzę. To bohaterowie lektur są jej pierwszymi przyjaciółmi i autorytetami. To biblioteka jest jej prawdziwym domem. A członkami rodziny: pani Sabina - bibliotekarka, klaun spotkany w Krakowie na szkolnej wycieczce, pan Maksymilian - dziadek Sabiny, wreszcie Tobiasz – nowy klasowy kolega, za którego bohaterka poczuje się odpowiedzialna.

"A kiedy nie ma się prawdziwych przyjaciół, ci wyimaginowani potrafią stać się zaskakująco namacalni. Zupełnie jakby umysł poprzez ucieczkę w marzenia szukał sposobu, aby się nie załamać i nie poddać uczuciu wszechogarniającej samotności"[s. 77]

I może, Drodzy Czytelnicy, stwierdzicie teraz, że to historia mało oryginalna. I może będziecie mieli rację. Ale wiecie przecież, że fabuła jest tylko jednym z budulców powieści. Na całość składa się wiele elementów oraz sposób, w jaki współgrają. Tutaj współgrają ślicznie.

Może pomyślicie, że to łzawa historia grająca nam na strunach, na których zagrać najłatwiej. Lecz tu już racji mieć nie będziecie. Ania, pierwszoosobowa narratorka nie dzieli się z nami tą historią jedynie dla wzruszeń. Chce popatrzeć wstecz, uporządkować przeszłość, zaznaczyć w niej stosowne cezury. Pragnie podziękować tym, którzy ją uratowali, wytknąć sobie popełnione błędy, jeszcze mocniej docenić to, co miała. Chce zaświadczyć, że - mimo wszystko - jej połamane, poranione istnienie – było piękne. I kiedy bohaterka prześwietla mętne wspomnienia, okazuje się, że jest wśród nich na tyle czystych barw, by rozpostrzeć wielką tęczę nad tym, co smutne. Bardzo ją za to podziwiam.

Nie towarzyszy tej opowieści żaden patos, wygładzone, wypolerowane frazy. To sztuka – opowiadać tak wielkie historie tak zwyczajnymi słowami. Powieść ujęła mnie prostotą, naturalnością, bezpośredniością i stylistyczną przejrzystością. Nieskomplikowanymi, ładnymi i bardzo nośnymi metaforami. Autoironią i szczyptą czarnego humoru wprawiającymi mnie w uśmiech w najmniej oczekiwanych momentach, rozładowującymi napięcie.

Dynamiczną akcję, która porwała mnie od pierwszego zdania, przeplata spokój refleksji. Ten rytm idealnie wpisał się w moje tempo czytelniczego marszu – mogłam wziąć oddech właśnie wtedy, gdy tego potrzebowałam. Mogłam wznieść się ponad relacje zdarzeń i opisy, spojrzeć z góry, wyciągnąć wnioski, dokonać ocen, zachwycić się, wzruszyć. Może właśnie po to jest niebo – żeby oderwać się od ziemi i spojrzeć z lotu ptaka na sprawy, które ranią zbytnią bliskością, w jakich boleśnie tkwimy.

Ciepło i radość, które promienieją z kart książki były dla mnie ukojeniem. To nie poza optymizmu, pogodna maska, lecz siła i dobro wywiedzione z najciemniejszych doświadczeń człowieka. Nie skrzydlate frazy, lecz wyznanie ubrane w słowa uzasadnione, uprawomocnione, świadome i pełne.

„Na wysokim niebie” to piękna opowieść o dojrzewaniu do akceptacji, przyjaźni, miłości, i odpowiedzialności; o otwieraniu się na innych, wychodzeniu ze skorupy egoizmu i lęku; o ocalaniu samego siebie. I o spotkaniach, które mogą uratować nam życie. O „ulatywaniu nad siebie – zrozpaczonego”. 

„Ścieżki ludzi są poplątane. Rzucone bez ładu, wbrew prawom logiki. Jednak przypadki nie istnieją. Każdy człowiek na naszej drodze niesie ze sobą nadzieję lub zagrożenie. Trzeba umieć w porę zauważyć, kto jest kim. I zostać dostrzeżonym.

Lubię, kiedy na moim niebie są inni ludzie. Dobrze ich znam. Są cenni, nie pozwalam im wymknąć się z rąk. Kiedy latamy razem, nic nie jest w stanie pociągnąć mnie w dół. I to pozwala mi szeroko rozłożyć skrzydła.”[s.268] 

Danuta Awolusi, „Na wysokim niebie”, Wydawnictwo SOL, Warszawa 2013.
Premiera: 16 października 2013 r.

*Czesław Miłosz „Bez powodu”. Cytuję z pamięci.
** cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.

wydawnictwo: SOL 
okładka: miękka. A jaka ładna!
ilość stron: 270 
moja ocena: 5/6 
skąd: dziękuję wydawnictwu za egzemplarz recenzyjny, a Tobie, Danusiu – za wszystko. To była dla mnie szczególna lektura – o czym już wiesz.

20 sierpnia 2013

Interpretacje [4]: ...A życie nadal jest piękne. A ja jestem tym, który zaświadcza, że tak jest – Mieczysław Jastrun „Jedno życie”.


Jest piękno, które możemy zobaczyć jedynie w czyichś oczach. Jest światło, którego źródłem jest jasne spojrzenie drugiego człowieka. Jest  ciemność, którą rozjaśnić może tylko miłość.





Dopiero dzisiaj tak głęboko
Zaszedłszy w las istnienia
Pojąłem, że nie wyjrzy oko
Poza granice cienia


I ja co myślą nieulękłą światło uwolnić chciałem
W źrenicach ludzkich ziemi piękno
I noc i dzień ujrzałem


Za mało mi o jedno życie
Abym mógł zgłębić do dna morza i słyszeć
Jak o świcie dudni pustynia głodna

*
Z „Jaskini” Platona pamiętamy metaforę światła-wiedzy. Zapewne takie światło ma na myśli bohater wiersza Mieczysława Jastruna, gdy mówi (jakże ładnie): „I ja co myślą nieulękłą światło uwolnić chciałem”. Doświadcza on jednak takich mroków, wobec których i zmysł wzroku, i odważna myśl okazują się niewystarczające. Każdy z nas błąka się czasem po takim lesie, wśród niepokoju, bezsensu i zwątpienia w słuszność ścieżki, jaką podąża.

Jest cierpienie, w którym nie pomoże nam żadna psychologia ani medycyna. Jest cierpienie, przed którym nie ocali nas żadna filozofia. 

Jest bezsens, którego nie przemienimy w sens za pomocą jakichkolwiek władz poznawczych. Może i są one wystarczające, dopóki ślizgamy się po powierzchni i z powodzeniem omijamy przeszkody lub zostaje nam oszczędzona ich gorycz. Kiedy jednak sytuacja życiowa sprawi, że – mimochodem lub celowo – zabrniemy za daleko, rozczarujemy się okrutnie. Wiedza, rozum, doświadczenie, zmysły są ważne, ale one same nie wystarczą. Podmiot liryczny opisuje właśnie takie doświadczenie.

I oto pojawiają się „źrenice ludzkie”, w których – mimo ciemności! – ujrzał on: „ziemi piękno, i dzień, i noc”. Podoba mi się to zestawienie – że obok piękna ziemi i dnia jest tu także noc. Ta nieprzenikniona noc, która czyni nas tak bezradnymi sam na sam, przy obecności drugiego staje się dla nas czymś jakby bardziej rozporządzalnym. Jakby osoba, w oczach której bohater ujrzał to wszytko, mówiła mu: "ta noc, która właśnie cię przygniotła i uczyniła zupełnie bezsilnym, przytrafiła się kiedyś także i mnie. Opowiem Ci o niej, bowiem sam także jej doświadczyłem. Ty jeszcze nie wiesz o tym, że ona się kończy, bo tkwisz w niej teraz i zdaje Ci się ona końcem świata. A ja już wiem, że ta noc istnieje obok dnia. A ziemia nadal jest piękna. Życie jest piękne. Nie widzisz tego, bo przecież w ciemności tego nie widać. Ale ja jestem tym, który zaświadcza, że tak jest – piękno nadal istnieje. A może wkrótce to Ty będziesz tym, który zaświadczy o nim, gdy to ja stracę je z oczu”.

Wszystko, co zdarza się w relacjach międzyludzkich, uczucia, których doświadczamy w spotkaniach z drugim człowiekiem, z Tym Innym (czytajcie Levinasa!) – miłość, przyjaźń, dobro, które ofiarujemy sobie nawzajem – to one są najdoskonalszym poznaniem. To jasne spojrzenie drugiego potrafi rozjaśnić to, czego sami nie potrafimy. Pokonuje wszelkie granice, sięga dalej niż najdoskonalsze myśli, naukowe traktaty i wynalazki ludzkie. „Miłość nie jest jak wiedza, której zabraknie” – pisał św. Paweł (1 Kor 13,8). To ona rzuca nowe światło na nasze istnienie. Przemienia odmęty mroku w głębiny istnienia. To dzięki niej uświadamiamy sobie, że nie kończymy się tutaj i teraz, że nie ogranicza nas żaden mrok, i że to życie – to za mało. Jej światło jest przebłyskiem Świata Innego.

A po tym przebłysku pozostają: wola życia, nieokiełznana chęć zgłębiania jego tajemnic i paradoksów, poszukiwanie dowodów na jego niesamowitość, ciekawość świata, zachwyt nad tym, co nas otacza i radość ze sposobności przeżywania tego wszystkiego.

Wiersz Mieczysława Jastruna to opowieść o rozumie i sercu, myśleniu i miłości – dwóch rodzajach poznania, które nie są sobie przeciwne, ale tak naprawdę wiodą nas jedną ścieżką. I o wierze w drugie życie, przezierające przez doczesność w owych szczególnych momentach, o „jakiejś realności, która zostaje nam nagle objawiona”.*

Mieczysław Jastrun, „Jedno życie”. Cytuję z pamięci albo z najczulszych zakamarków serca za tą piosenką:


*por. Włodzimierz Sołowjow „Sens miłości” (nie zanotowałam strony).

[Bez filozofii ks. dra L. nie byłoby tej interpretacji. Już nawet nie jestem w stanie wydzielić cudzysłowem jego refleksji z moich - nieporadnych. I niech tak pozostanie - jak najdłużej.]

7 lipca 2013

Jakże piękna jest moja samotność...! – Sonia Raduńska „Solo”


Samotność to wielka przestrzeń pełna ciszy i spokoju. Przestrzeń do gromadzenia tego, co najpiękniejsze.

„Uczucie, które najczęściej przeżywam, to tęsknota. Jestem szczęśliwym człowiekiem.”[s.7]*

Dojrzała kobieta pisze dziennik. Mówi w nim o dzieciach, zmarłym mężu, kotach, przyjaciołach, znajomych. Opowiada o swojej pracy, wakacjach na wsi, podróży do Grecji, wizycie u fryzjera, widoku z okna, zjedzonym posiłku, pogodzie, przeczytanym wierszu. O swoich mistrzach i autorytetach. O chorobie nowotworowej Agnieszki. O umierającej Wandzie, śmierci swojego psa. O wojnie w Jugosławii. O małżeństwie, rodzicielstwie, domu, polityce. O miłości, radości, spokoju, ciszy, śmierci, duszy, samotności. Cytuje listy i SMS-y pisane do przyjaciół i rodziny i listy od nich otrzymanych. Przepisuje wyimki z książek, fragmentów artykułów prasowych, felietonów, wywiadów. Komentuje je lub czyni komentarzem do własnych doświadczeń i refleksji. Przyswaja je sobie, utożsamia się z nimi, wkomponowuje je we własną historię. Mądrze czerpie od innych.

Lecz ująć treść w sposób wyżej wymieniony to nie napisać o "Solo" niczego. Co odnalazłam w tej lekturze, w zapiskach z codzienności Soni Raduńskiej?

Radość życia. Rozkoszowanie się nim, czerpanie z niego pełnymi garściami. Odkrywanie bogactwa w zwykłych, niepozornych, oczywistych: rzeczach, sytuacjach, zjawiskach, zdarzeniach. Uważne przyglądanie się chwili. Smakowanie jej. Wydobywanie jej z bladego tła zgiełku i rutyny. Odnajdywanie w niej doniosłości. Zwracanie uwagi na jej odcienie i półtony. Przemienianie jej w symfonię barw, zapachów, dźwięków i smaków. Nie jest to jednak przeskakiwanie od chwili do chwili ponad nijakością życia.

„Toczy się lipiec i lato jak ze snu lub zapamiętane z dzieciństwa. Wstałam dziś wcześniej, po szóstej, zanim się wyspałam, żeby poczuć nienaganną świeżość poranka, pochodzić po rosie, zobaczyć słońce prześwitujące przez las. Wszystko jest nagrodą.”[s.165]

Umiejętność niespiesznego poruszania się – w tym zbyt szybko kręcącym się świecie. Umiejętność pozostawania w ciszy, która czasem boli. Z tej ciszy wsłuchiwanie się w świat dookoła i siebie samej nasłuchiwanie. Budowanie dystansu.

„Siadać w ciszy każdego dnia. Nasłuchiwać. Nie ogłuszać się niczym. Karmić odwagę. Doceniać dobro, miłość. Zamiast czekać tam, gdzie niedoczekanie, szanować to, co przychodzi. Dziękować. Budzić się z rutyny tym, co nowe, inne.”[s.153]

Pielęgnowanie świadomości, że dobro, które nas spotyka, obecność bliskich, nasze duchowe i materialne bogactwo – są łaską. Świadomości, że „mogło nic nie być, a jest to wszystko”**. Pogodzenie z przemijaniem.

...moje "Solo"
„Czuję moją teraźniejszość jako wciąż ciepłe babie lato. Zachwycam się październikową jesienią i swoim półwiecznym życiem. Wiem, że przyjdzie zmiana: przymrozek, wichura, słabość, ból, ale jeszcze nie dziś. Dlatego dziś ma taki mocny smak”[s.34-35]

„Po mroźnej nocy przezroczysty bezchmurny poranek. Unosi mnie zadowolenie. Że mam czas, by się tym porankiem paść i radować. Że jestem.”[s.140]

Przyjmowanie losu z całym dobrodziejstwem inwentarza: z jego bogactwem i balastem, pełnią i pustką, radością i smutkiem. Psalm dziękczynny – także wobec doświadczenia utraty i rozpaczy. Zachwyt uwzględniający rozdarcia, pęknięcia i rany. Uwzględniający cały absurd śmierci i chorób bliskich, grozę i potworność wojen, gorzki smak samotności. Niezamykanie oczu na otchłań. Przekuwanie bólu bezsensu na ból błogosławiony, buntu na łagodność i pogodę – ale nie za cenę uładzenia rzeczywistości, zbyt łatwych pocieszeń. Tęsknota bez egzaltacji i płycizny sentymentów. Przyznawanie sobie prawa do słabości, do nie bycia doskonałą, perfekcyjną, wiecznie młodą i najlepszą. Prawa do pozostawania w tyle. Do płaczu. Nieunikanie tematów trudnych. 

„Chcę czuć swój ból i smutek, nie uciekać od niego, przeżywać, przeżyć. Ale i nie babrać się w nim i nie użalać nad sobą. (...) Rzucając do wody kwiaty w wieczór świętojański, w obecności magicznie zachodzącego słońca, poprosiłam: Roztrzaskaj moje serce, żeby zrobić  w nim miejsce dla bezgranicznej miłości.”[s.52]

Bycie w stanie przejęcia i zachwytu z faktu istnienia – ale bez samooszustwa, idealizacji, odurzenia przyjemnościami. Bez bezpiecznego, ciepłego klosza, pod którym przemądrzale komentuje się to i owo. Nie: Autorka zanurzona po uszy w prozie życia, tworzy z niej poemat. Spogląda na nią z wrażliwością i talentem artysty, z pasją tancerki, z wyrozumiałością i wnikliwością psychologa (którym jest), z przenikliwością uważnego czytelnika. Nie ustaje w poszukiwaniu dowodów na sens i niezwykłość bycia.

„Jak ja się cieszę swoim życiem! Jego zupełną zwyczajnością! Kupowaniem twarogu i melisy, siedzeniem na balkonie, patrzeniem na ludzi, na koty, jedzeniem malin z jogurtem, zamiataniem kuchni, czytaniem!”[s.196]

„Za oknem wciąż biało, a tu barokowa muzyka. Możliwość jej słyszenia. Czucie chłodu stóp. Tykanie zegara.”[s.144]

Próba uporania się z nadmiarem: szczęścia, dobra. Filozofia umiaru, powściągliwości, minimalizmu – bo to, co jest, to już jest za wiele.

„Za dużo przedmiotów, kupowania, bycia wokół rzeczy. Za dużo pieniędzy i pochopności w ich wydawaniu. Jestem tu jedna. To, czego potrzebuję do życia, zmieściłoby się w dwóch walizkach”[s.145]

Cierpliwie układanie się w całość – „bez końca, od początku, kolejny raz”***. Bo przecież tyle razy rozsypujemy się na kawałki.

Zdania zrodzone u samego początku, z samego rdzenia odczuwania – bez grama sztucznego, wymuszonego piękna retoryki, wolne od banału potocznego języka, świeże i prawdziwe.

Sztuka Istnienia przez wielkie I: dogłębnego, pełnego, mądrego. Przemyślanego po krańce. Do samego dna.

Mogłabym pisać i pisać...

Boże, umieć żyć tak, jak ona. Umieć tak patrzeć i tak odczuwać. Umieć doceniać. Czytałam z przejęciem i drżącym z radości sercem – że czasami to umiem, że czasami myślę podobnie. Czytałam poszczególne fragmenty kilka razy. Miałam ochotę odczytać je głośno i uroczyście – najlepiej ze sceny. Tak, żeby cały świat usłyszał: jak pięknie jest istnieć! Jak piękna może być samotność! Jak niecodziennym doświadczeniem może być zwykły dzień! 

To jedna z najważniejszych książek w moim życiu.

Sonia Raduńska, „Solo”, Wydawnictwo Dobra Literatura, Słupsk 2011.

* cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.
** Bronisław Maj, "Sancho (dytyramb)"
*** Michał Szulim i Karolina Kozak, "W całość ułożysz mnie"
wydawnictwo: Dobra Literatura, seria: Seria z różą
okładka: miękka ze skrzydełkami. W swoim minimalizmie – CUDOWNA.
ilość stron: 272
moja ocena: 6/6
skąd: prezent od męża♥♥♥ (zasugerowany przeze mnie, w czym upewniła mnie ostatecznie recenzja Zbyszka). Żadna biblioteka nie wchodzi tu w grę. Musiałabym przepisać trzy czwarte. Nie oddałabym jej za żadne skarby. Nie pożyczajcie, nie wypożyczajcie – kupujcie. Dawajcie ją w prezencie. To będzie trafiony prezent – i nie tylko dla kobiety.

20 czerwca 2013

Bez obłudy, bez sensacji, zwyczajnie, po prostu - Ks. Michał Olszewski SCJ „Egzorcyzm. Posługa miłości”


Jak to jest, że najbardziej nieprawdopodobne historie przekonują nas, a w te najoczywistsze pod słońcem trudno uwierzyć? Miarą wiarygodności i sugestywności opowieści nie jest nawet retoryka. Ich miarą jest po prostu szczerość i autentyczność opowiadającego.

Czym jest egzorcyzm i czym różni się on od modlitwy wstawienniczej, czym jest opętanie, jakie są jego stopnie, rodzaje i przyczyny, kiedy należy szukać pomocy u egzorcysty, jak wygląda rytuał egzorcyzmu, jakie są kolejne jego etapy? Co złego w wizytach u wróżki, wywoływaniu duchów, sztukach walki, jodze? Czy w religiach Wschodu czci się demony? – te i wiele innych pytań zadali Mariusz Czaja i Michał Wilk księdzu Michałowi Olszewskiemu, sercaninowi, egzorcyście diecezji kieleckiej.

Zawsze sceptycznie podchodziłam do tematu egzorcyzmów i opętań, tym bardziej do robienia wielkiego halo wokół duchowych zagrożeń mających do tych drugich prowadzić. Krąg owych zagrożeń jest przeogromny: od lektury „Harry`ego Pottera” poprzez pozytywne myślenie, jogę, homeopatię, sztuki walki, feng szui – w ogóle wszystko, co ze Wschodem związane, wróżki - aż po astrologię. W trakcie lektury niniejszej książki chyba pierwszy raz pomyślałam, że temat jednak na powagę zasługuje, a jeśli nie na powagę – to na uwagę chociaż.

Zabawne, że choć przytaczane przez księdza sytuacje w wielu miejscach mogłyby być świetnymi fragmentami powieści fantastycznych – ani razu tak ich nie potraktowałam. Nie tylko dlatego, że to kwestia mojej wiary – w realność duchowego wymiaru rzeczywistości. To przede wszystkim sprawa przekazu: szczerego, bezpretensjonalnego.

O rzeczach niesamowitych ksiądz Olszewski mówi zwyczajnie, otwarcie i jasno, bez owijania w bawełnę, ale także bez tworzenia aury sensacji, a tym samym próby kreacji siebie na bohatera. Nie akcentuje nachalnie cudowności swoich doświadczeń. Po prostu opowiada czytelnikowi o swoim „fachu” – posłudze egzorcysty.

Istotą tej posługi nie jest przegadywanie się ze złymi duchami i latanie za nimi z krzyżem i święconą wodą. „Istotą egzorcyzmu jest to, że przez konkretny rytuał liturgiczny, przez konkretne liturgiczne nabożeństwo, Kościół chce pokazać osobie dręczonej, że ma dla niej wielką miłość. Jeden z moich znajomych księży powiedział kiedyś, że egzorcysta to ten, kto pochyla się nad największą nędzą człowieka. I ja się z tym w zupełności zgadzam.”[s.50]*

Urzekły mnie momenty, w których ksiądz podkreśla działanie Pana Boga w czasie tego obrzędu: „Bo naprawdę to, co się dzieje w czasie wertowania tych niepozornych stronic rytuału, jest nieprawdopodobnym doświadczeniem Pana Boga, Jego mocy, Jego przychodzenia w łasce, mocy Ducha Świętego i świętych.”[s.51] Urzekło mnie także jego radosne podejście do życia, optymizm, serdeczność, a także wielka pokora.

Ksiądz nie unika trudnych pytań, jego wypowiedzi nie są suchą teorią, ale autentyczną historią podpartą przykładami. Nie ma tutaj demagogii, każdy pogląd ma uzasadnienie. Do tej pory spotykałam się często z zawziętym negowaniem danego zjawiska – bez wyjaśnienia, w czym tkwi problem.

„Jako ksiądz i egzorcysta mogę śmiało stwierdzić, że ja sam w wiele tajemnic już nie wierzę. Jestem takim niewierzącym kapłanem. Dzięki doświadczeniu moja wiara przerodziła się w pewność, ja po prostu wiem. Wiem, że tak jest. Jestem o tym przekonany. Wielu wierzących tę pewność będzie mieć dopiero w niebie, więc egzorcysta w jakimś sensie dotyka nieba już na ziemi, kiedy sprawuje egzorcyzm. Jest to dla mnie bardzo głębokie doświadczenie.”[s.60]

Przeciekawy wywiad, zajmująca lektura, piękna historia kapłaństwa.

Ks. Michał Olszewski SCJ, „Egzorcyzm. Posługa miłości”, rozmawiają: Mariusz Czaja i Michał Wilk, wyd. eSPe, Kraków 2013.

*cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.
wydawnictwo: eSPe, seria: Rozmowy o wierze
okładka: miękka
ilość stron: 120
moja ocena: brak
skąd: pożyczona od P., a wcześniej polecona przez H. – dzięki, dzięki! :)

13 czerwca 2013

Druga strona bólu - Roma Ligocka „Dobre dziecko”


Cierpienie nie ma logiki. Ale miłość także jej nie ma - na szczęście.

„Umiem tylko kochać. Nie umiem być kochana. Nigdy nie umiałam – nawet jako dziecko”.[s.8]*. „Nigdy nie miałam domu ani nawet własnego nazwiska”[s.9]. „Nigdy nie miałam pełnej rodziny (...)”[s.10] – wyznaje Autorka na pierwszych stronach książki. A potem dodaje to, z czym tak bardzo się zgadzam: „Nasza teraźniejszość jest przecież naszą przeszłością – zbudowaną tylko z trochę innych kamieni”[s.11]. Z jakich kamieni zbudowana jest jej teraźniejszość?

Roma, Romeczka. Niewysoka dziewczynka z warkoczami o ciemnych oczach i trochę za szerokich ustach. Niektórzy mówią, że jest chuda jak szczapa, ale ona tego nie widzi.[por. s.15] Dwunastolatka żyjąca w swym osobnym świecie. Wycofana, milcząca, apatyczna, niepewna siebie, lękliwa, bardzo wrażliwa. Smutna. Nie ma koleżanek, trudno jej nawiązać kontakt z rówieśnikami. Ale dobrze jej ze swoją samotnością. Nie lubi szkoły. Lubi czytać i rysować.

Pięć lat po wojnie: bieda, szarość i terror stalinizmu. Żywa pamięć: getta, ucieczki z niego, ukrywania się w czasie okupacji. Świeże rany. Wiemy, że do końca nie zagoją się nigdy.

„Czasem chciałabym umrzeć. Wiem, jak się umiera. Widziałam tyle razy, jak umierają ludzie. Potem leżą już spokojnie i nic się z nimi nie dzieje.”[s.41] „[Babcia] nie pozwalała mi patrzeć na trupy, w martwe oczy ludzi obok nas. Były jak ze szkła, szeroko otwarte. Zgasłe. Patrz w niebo – mówiła – patrz sobie w niebo”.[s.54]

A obok tego bagażu traumy trudna relacja z matką. Z jednej strony wielka potrzeba akceptacji, czułości i bliskości, z drugiej - odkrycie, które zasieje nieufność, bunt i obrzydzenie. „Od tej chwili wiem, że jestem sama na świecie. Od tej pory wiem, że ona mnie zdradziła.”[s.40] – pomyśli Roma po przeczytaniu listu „wujka” Arka, żonatego mężczyzny, do swej matki. A potem wieczny niepokój i strach o jej utratę. A potem jest milczenie, depresja, myśli samobójcze, brak zainteresowania córką albo wyładowywanie na niej złych emocji. Dla matki Romy, Tosi, ten związek także przecież nie był łatwy.

„- Powiedz, czy ty mnie wcale nie kochasz? – szepce [matka]. Dlaczego jesteś takim złym dzieckiem?
Chciałabym coś odpowiedzieć, ale nie wiem co, a ona zaraz mówi dalej:
- Bez serca... tak jak... – nagle podnosi głos – tak jak wszyscy Lieblingowie! Cała ta rodzina! Twojego ojca! Z nimi się nie dało żyć, tak jak z tobą! To byli źli ludzie! Wrodziłaś się w nich... Oni wszyscy byli wariaci i ty jesteś wariatka!”[s.51]

Książkę ocenić mogę tylko za formę: język, styl, kompozycję itd. Za resztę, która niewdzięcznie nazywa się „treścią” – mogę ją tylko podziwiać. Bo czy mogę oceniać odwagę do takiej retrospekcji? Odwagę do zanurzenia się w tak mroczne odmęty samej siebie? Do tak misternego odmalowania momentów przerażenia, poniżenia i bólu – tego największego i najwstydliwszego z możliwych, bo zadawanego nie przez wroga, lecz przez własną matkę? Do upartego szkicowania detali tych chwil, które chciałoby się zatrzeć na wieki?

„Dobre dziecko” to nie tylko książka o traumie dzieciństwa, a potem dojrzewania – okresów, w jakich narażeni jesteśmy na największe urazy i najtrwalsze zniekształcenia duszy. To książka o trudnym poszukiwaniu sensu, o próbie zrozumienia przez małą dziewczynkę tego, co wtedy tak bardzo ją przytłoczyło - świata dorosłych, z których żaden nie traktował jej poważnie. To próba pojednania ze swoją teraźniejszością - przeszłością zbudowaną tylko trochę z innych kamieni. Trud zbudowania jej w inny sposób.

Czytając kolejne rozdziały pełne zgiełku, krzyku, wybuchów nienawiści i kłótni, słuchając, jak bohaterowie zadają sobie rany słowami, czując to dziwne napięcie, w którym spokój był tylko ciszą przed kolejną burzą – naprawdę nie spodziewałam się, że natknę się na tak mocno inną narrację – tą zmieszczoną między stronami 226. i 277. Na opowieść o miłości – trudnej, tragicznej, pogmatwanej, ale... miłości.

To książka o bólu niezagojonych ran. Tego bólu nie można uśmierzyć, można jedynie go złagodzić, próbując spojrzeć na niego z drugiej strony - ze strony tych, którzy go zadali. Można szukać motywów ich działania, starać się o wyrozumiałość. I dokonać odkrycia: że ból był niekonieczny, przypadkowy, że nie był tak wykalkulowany i precyzyjny, jaki się wydawał. Zadające go osoby nie miały świadomości swego postępowania, bo same były zagubione i poranione.

Cierpienie, zło, ból - one nie mają logiki. Ale miłość także jej nie ma. Ona nie kalkuluje i nie przelicza zadanych ran. Ona po prostu przebacza.

Roma Ligocka, „Dobre dziecko”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012.

*cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.

wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
okładka: twarda
ilość stron: 294
moja ocena: brak
skąd: z biblioteki. Bo była w nowościach akurat, gdy przyszłam.