W różnych miejscach naszego życia przeplatają się ze sobą dwa momenty: kiedy coś zależy od nas i nie zależy od nas wcale. Kiedy możemy działać lub tylko czekać. Niekiedy mylimy te momenty. A czasem nie mamy sił, żeby działać. Naprawdę można się pogubić.
Agnes jest zwyczajną dziewczyną. Sympatyczną, pogodną, niepewną siebie, poszukującą życiowej stabilizacji. Kiedyś wyjechała ze swojego rodzinnego Länninge do Sztokholmu, by wyrwać się z monotonii miasteczka, gdzie życie dyktuje jeden duży zakład pracy. Zresztą teraz ma on zostać zamknięty, a jego pracownicy (w tym rodzice i szwagier bohaterki) - zwolnieni.
Ale bohaterka ma jeszcze inne problemy – sama traci posadę kierownika sali w prestiżowej restauracji, w której praca była szczytem jej marzeń i ambicji. Niedługo później odbiera niewesoły telefon od swojego chłopaka. W jej życiu rozpoczyna się moment, w jakim bardzo mało zależy od niej, a na to, co zależy – nie ma siły. Na szczęście nie jest w nim sama – ma wsparcie w rodzinie, w przyjaciółce, Lui. Wkrótce w jej życiu pojawi się też kilka osób, które znacząco na nie wpłyną: wiecznie irytujący ją nowy sąsiad, David; Kalle, zamierzający otworzyć własną restaurację, Paolo, dawny znajomy z pracy...
„Żółte cytrynki” to książka z tych lekkich w sensie pozytywnym: to znaczy przyjemna, choć niekoniecznie łatwa.
Opowiada o życiowych wyborach i ich konsekwencjach (spokojne życie w rodzinnej miejscowości czy ryzyko poszukiwania swojego miejsca w wielkim mieście), pragnieniu posiadania bezpiecznej przystani. O tym dotkliwym poczuciu, że przyszłość zależy od wszystkiego, tylko nie od ciebie[s.37]*; o tych szarych chwilach, kiedy leży się w łóżku, wsłuchuje w brzęczenie lodówki i obserwuje zdechłe muchy tkwiące w kloszu lampy. O niemożliwości pomocy drugiemu człowiekowi bez jego zgody i zrozumienia. O zranieniu przez ukochaną osobę, o absurdzie śmierci.
„Nie wystarczy desperacko rzucić się w czyjeś ramiona, aby udowodnić swoją niezależność. Trzeba naprawdę się zakochać"[s. 123].
To powieść o dwóch rodzajach losu przeplatających nasze życie: „taki, który cię dopada i taki, który sama tworzysz” [s. 257] oraz o tym, że nie zawsze potrafimy je odróżnić. O dwóch rozumieniach pustki: jako „braku czegoś” i jako „oczekiwania na coś”[s. 259]. O smutnym końcu, oznaczającym także nowy początek...
Miło czytało mi się tę książkę. Narracja jest przyjemna, momentami bezpiecznie przewidywalna. Ma właściwe tempo, odpowiednią dynamikę. W sposób lekki potrafi opowiadać o rzeczach trudnych, nie zamieniając ich w banał. Nie pomija drobiazgów, czynności i wrażeń, którymi wypełnione są nasze dni. Z powodzeniem skupia się na szczególe, który ułatwia i uprzyjemnia wysiłki wyobraźni.
Świat „Żółtych cytrynek” jest zwyczajny. Bezpretensjonalny, nieprzejaskrawiony, bez nachalnego ubarwiania, bez prób uatrakcyjniania akcji na siłę. Jest słodko-gorzkie życie zwykłej dziewczyny, próbującej udźwignąć codzienność – nie zawsze tak pogodną i ciepłą, jak okładka tej książki... Cały urok powieści tkwi w zwyczajności jej świata, którego nikt nie próbował uniezwyklać.
Kajsa Ingemarsson, Żółte cytrynki, tłum. Natalia Januszewska, wyd. słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009.
*cytaty pochodzą z książki (jw.), numery w nawiasach kwadratowych odsyłają do jej stron.
wydawnictwo: słowo/obraz terytoria, seria: Książki do czytania
tytuł oryginału: Små citroner gula
tytuł oryginału: Små citroner gula
język oryginału: szwedzki
okładka: broszurowa
ilość stron: 304
moja ocena: 5/6
ilość stron: 304
moja ocena: 5/6
skąd: egzemplarz recenzyjny od wydawnictwa.
Okładka nie przypadła mi do gustu. Bardzo odpycha, ale za to treść mnie przekonywuje i dlatego mam ochotę poznać dalsze losy Agnes.
OdpowiedzUsuńCyrysia - a ja mam odwrotnie, mnie się okładka bardzo podoba - jest prowokująca i dwuznaczna, a jak się wczytać w książkę, to i o treści co nieco mówi :) Ale mnie w ogóle podobają się pomysły na realizacje okładek w serii Książki do czytania :)
OdpowiedzUsuńAle to kwestia gustu. Cieszę się, że przekonałam Cię do treści. Pozdrawiam i dziękuję za komentarz ;)
Jak Ty wynajdujesz takie nietypowe książki. Pierwszy raz o niej czytam i od razu jest to zachęcającą recenzja. Będę mieć ją na uwadze:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
Kasandro - nie wiem, czy nietypowe :) A może coś w tym jest, bo zanim wybiorę tytuły, staram się czytać ich wcześniejsze recenzje, opinie o nich i sprawdzić, czy sprostają moim upodobaniom.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że recenzja Ci się spodobała. Zapewne z książką też tak będzie - jak Cię znam :)
Pozdrawiam serdecznie!
Miałam przyjemność już dwukrotnie czytać recenzje na temat tej książki. twoja jest trzecią i również mnie do niej zachęca. Myślę, że dam jej szansę jeśli do mnie trafi.
OdpowiedzUsuńŻółte cytrynki strasznie mi przypadły do gustu :) Nie mogłam się oderwać od lektury, naprawdę świetna :) Jeszcze nie raz do niej wrócę :)
OdpowiedzUsuńDopiero drugi raz spotykam się z tą lekturą na blogach - przypomniałaś mi, jak bardzo chciałam ją przeczytać:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
@Ewo - to miło mi, że Cię zachęciłam :) I życzę, żeby "Żółte cytrynki" czym prędzej do Ciebie trafiły! Dziękuję za komentarz.
OdpowiedzUsuń@miqaisonfire - oj, wiem, że Ci się podobała :) czytałam ^^. A teraz całkowicie się z Tobą zgadzam! :) Pozdrawiam!!!!!
@Isadora - także się cieszę, że mój dzisiejszy post Ci to przypomniał, że wywołuje jakieś wrażenia, pragnienia... Cóż - życzę Ci, tak jak Ewie, żeby książka znalazła się w Twoich łapkach :) Ciepło pozdrawiam! :)
Mimo dobrej recenzji jakos mnie nie ciągnie do tej książki. Zapraszam Cię na mój blog z recenzjami książek;) {centerbook.blog.onet.pl}
OdpowiedzUsuń@Miravelle, cóż - nic na siłę :) W końcu wiele zależy od naszych upodobań.
OdpowiedzUsuńDziękuję za zaproszenie - zerknęłam na razie. Jeśli mogę dać Ci jakąś radę, to przenoś się na bloggera czym prędzej, bo onet za bardzo nie szanuje swoich blogerów. A stare notki można przenieść, bo blogger umożliwia edytowanie dat.
Pozdrawiam!
Podoba mi się ta recenzja :-)
OdpowiedzUsuńPiotrze, bardzo się cieszę :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! :)
Nie spodziewałabym się po takiej okładce, tak ciekawej i fajnej treści - i choć wiem, że nie ocenia się książki po okładce, to niestety często robię ten błąd, dlatego jak tylko uda mi się zdobyć tą książkę, to na pewno przeczytam :)
OdpowiedzUsuńtoska - przyznam się, że ja też popełniam ten błąd - i to dość często :)
OdpowiedzUsuńAkurat ta okładka mi się podoba :-)
A treść - świetna. Polecam! :)
Hmm... Mówią na niego Sztukater (zresztą tak mają w logu), a "promocja" obejmuje udostępnianie różnych informacji pochodzących od nich... ;) Mnie tam to osobiście nie przeszkadza. Jak mogę pomóc w rozwoju to pomagam :)
OdpowiedzUsuńSama z siebie bym raczej po tą pozycję nie sięgnęła. Jednak po takiej recenzji jak mogłabym odmówić? Poszukam ;)
OdpowiedzUsuńGabrielle - polecam i bardzo dziękuję za te słowa :)
OdpowiedzUsuńRecenzja bardzo mi się podoba, książka niestety już dużo, dużo mniej. Czytałam ją w 2010 i uznałam ją za jedną z trzech pomyłek roku. Niestety nie jestem w stanie się jakoś mądrze na temat treści książki wypowiedzieć, bo zwyczajnie nic z niej nie pamiętam, bo pamiętać nie ma co:)
OdpowiedzUsuńAle może być też tak, że książka została przeze mnie tak surowo oceniona, bo zeszły rok był bogaty w bardzo dobre, bądź dobre książki:)
Pozdrawiam serdecznie:)
Papryczko, cóż - to tylko obyczajowe powieścidło, ale, jak na mój gust, dobre obyczajowe powieścidło. Pewnie że arcydziełem nie jest :)
OdpowiedzUsuńJa lubię obyczaje, nawet takie lżejsze. Lekkie i niebanalne, ciepłe - nie naiwne.
Każdy ma swoje upodobania :)
Pozdrawiam serdecznie!